Polonizacja über alles

Gry wideo rozwinęły się mocno od czasów Maria zbierającego monety. Teraz to bogate superprodukcje, które wymagają perfekcyjnego warsztatu na wielu frontach. W tym aktorskiego. Niestety, tak jak oryginalny wydawca wydaje dużo pieniędzy na nagrania, tak już jego lokalny odpowiednik takiego budżetu nie ma. Prosiliście mnie na forum i w mailach, bym wyjaśnił czemu z takim uporem maniaka polonizuje się gry, mimo, że nieraz uszy bolą.

Nie chodzi tu o danie wyboru graczowi. Wtedy bez problemu kupilibyśmy angielską wersję, gdybyśmy zechcieli, a nie szukali po zaściankowych sklepach, czy przypadkiem nie uśmiechnęły się do graczy i nie sprowadzają gry zza granicy. Chodzi tu o… ceny. Mitem jest to, że “gry są u nas tak samo drogie a zarabiamy mniej”. Dla przykładu: średnia cena God of War III w Niemczech w momencie pisania tej notki wg porównywa rek cen wynosi 60 euro, czyli jakieś 235 zł. W Polsce dostaniemy ją już za 175 zł, w porywach do 200 zł. Gry są drogie, moim zdaniem za drogie, ale i tak tańsze. Dlatego też na miejscu Niemca zignorowałbym lokalnego wydawcę i kupił grę w Polsce. Przez Internet. Poczekałbym na paczkę ze 2 dni dłużej, ale miałbym 50 zł w kieszeni, a to całkiem sporo.

I tu wkrada się lokalizacja. Nie zamówię God of War po polsku, bo co to za przyjemność z grania, jak znam tylko niemiecki i być może angielski? Ot cała tajemnica wydawców. Niestety, porażki takie jak Mass Effect 2 czy Neverwinter Nights 2 będą się jeszcze zdarzać. Nie dziwię się. Electronic Arts (użyte dla przykładu) może zatrudnić jakich chce aktorów, studio i czas tego studia. Electronic Arts Polska zatrudnia nawet niezłych aktorów, ale już reżyseria, obróbka dźwięku czy czas spędzony w studio są zupełnie inne a zatem efekt – dużo gorszy. Jasne, zdarzają się perełki, jak Baldur’s Gate i wyżej wymieniony God of War III. Na szczęście tytuły, na które czekam, będą miały tylko kinową polonizację (napisy)…

Jak to się powinno robić:

A teraz spójrzcie na to: