Transformers: War for Cybertron – znowu jestem dzieckiem

Dzieciństwo multimedialne w moim przypadku polegało na wypożyczalniach wideo. Rodzice długo coś nie chcieli mi kupić komputera (zadowalałem się grami na Pegasusa), ale za to w domu od zawsze było wideo i duży, kolorowy telewizor. E.T., Gwiezdne Wojny, Predator, Terminator były przeze mnie wypożyczane non-stop. Głównie dlatego, że w owych wypożyczalniach niewiele więcej dla dzieciaków było. No i królowały dwie kreskówki: G.I. Joe i Transformers.
Po Optimusie widać szczególnie, że twórcy gry woleli kreskówkę od filmu

Po Optimusie widać szczególnie, że twórcy gry woleli kreskówkę od filmu

Obie niedawno zostały przypomniane świetnymi (tak, wiem co mówię) filmami fabularnymi. G.I. Joe podobały mi się, ale też wielkiej rewelacji nie było. Obie części Transformersów Michaela Bay’a okazały się rewelacyjne. Widowiskowe, świetnie nakręcone, bez zbędnych wątków fabularnych. Były walczące roboty, fajna obsada, absolutnie fenomenalna oprawa audiowizualna i dużo pozytywnej energii i humoru. Czepiano się, że cierpiała przy tym fabuła. No proszę was, darujmy sobie głębię w walce Megatrona z Optimusem. Historia była jak najbardziej OK.

Oczywiście na fali filmów wyszły też gry. Pierwszą widziałem. Żenada. Drugiej, zrażony pierwszą nie, ale znajomi twierdzą, że była to Żenada: Sequel. Wierzę. A niedawno w moje ręce trafiła kolejna, stanowiąca prequel do wydarzeń przedstawionych w filmie. Transformers: War for Cybertron jest co najmniej dobry, jeśli nie świetny.

Gra jest bardzo prostym shooterem typu co-op. Kamera umieszczona jest za plecami bohatera, a samemu bohaterowi zawsze towarzyszy dwóch innych (możliwa gra nie tylko z komputerem, ale i z kolegami). Fabuła opowiada o samym początku konfliktu Autobotów i Deceptikonów i początkach działalności Megatrona. Jest równie rozkosznie prosta, naiwna i zarazem fajna, jak w kreskówkach i filmach. Przede wszystkim w kreskówkach. Gra bowiem ma w nosie estetykę i uniwersum Bay’a i powraca do klasyki. Postacie są renderowane tak, jak były stworzone dla serialu animowanego. Głosy również znane są z klasyki, w tym kultowy McCullen jako Optimus Prime.

Gra jest prosta ale cholernie miodna. Generalnie chodzi tu o to, żeby biegać z miejsca na miejsce i zabić wrogie Autoboty / Deceptikony (pierwsza połowa fabuły opowiada o drużynie Megatrona, druga o Optimusa). Rzadko o cokolwiek innego. Ale zaręczam, nudno nie jest. Wszystko naokoło nas się rusza, transformuje, a Cybertron nigdy nie jest nudny. No i bossowie rodem z dobrych slasherów, grając na poziomie medium z niektórymi miałem niezły zgryz. Ale też granica frustracji nie była przekroczona.

Przed każdą misją wybieramy jedną z trzech postaci, która aktualnie jest grywalna w danym rozdziale (dwie pozostałe będą nam towarzyszyć). Tak więc nie jesteśmy skazani tylko na Optimusa czy Megatrona. Air Raid, Starscream, Bumblebee, Ironhide… te nazwy mówią coś tylko gościom, którzy dorastali w tym samym czasie co ja, ale tak: oni wszyscy są grywalni. Każdy ma inne specjalne umiejętności i inne bronie.

To, co wyróżnia nowe Transformersy na tle innych strzelanek to owo transformowanie. Przykładowo: grasz jako Starscream, który specjalizuje się w byciu myśliwcem. Lecisz więc nad powierzchnią Cybertronu, niszczysz cele rakietami, następnie lądujesz, zamieniasz się we właściwego robota i kończysz dzieło. Miód.

Oprawa audiowizualna jest solidna. Nie jest to z pewnością perełka, ale doczepić się też nie można. Pochwalić za to trzeba tryb multiplayer, zwłaszcza wyjątkowo miodne deathmatche. Nie jestem fanem wieloosobowej rozgrywki, ale nowe Transformersy po prostu dają mnóstwo frajdy, za prostotę a zarazem brak nudy.

Szkolna czwórka. Ale trzeba być fanem serii. Bez tego robi się w niektórych miejscach błyskotliwy, ale wciąż przeciętniak. Poczekajcie na przeceny, ale wtedy kupcie. Tydzień z głowy z uśmiechem na gębie. A jak macie wątpliwości, zwiatun poniżej. Zero filmików, 100% gameplay: