Google i Chiny – mała teoria spiskowa

Siećpospolita wraca po długiej przerwie. Od tej pory będzie się ukazywać cyklicznie – poniedziałek, środa (jutro się nie liczy:)), piątek. Zawsze. Dotychczas po prostu nie miałem czasu, przez co blog… zdechł. Doszedłem jednak do wniosku, że lepsze są regularne notki, nawet jeżeli będą krótkie, niż brak długich. Dzisiejszy comeback to nieco spostrzeżeń na temat całego zamieszania wokół Google’a i Chin.
Chiny bez Google'a sobie poradzą, i tak większość rynku należy do kogoś innego

Chiny bez Google’a sobie poradzą, i tak większość rynku należy do kogoś innego

Problem cenzury Internetu w Chinach poruszany był niejednokrotnie. Sam popełniłem niedawno artykuł na ten temat. Cenzura jest zła, tu nie ma żadnej wątpliwości. Europejska cywilizacja zawsze rozwijała się najlepiej wtedy, kiedy obywatel miał jak najwięcej swobód. Dlatego socjalistyczne kraje przeżywają kryzys, a wolnorynkowe rozwijają się dynamicznie. Wolna myśl to inspiracja i postęp. Myślę, że wszyscy się tu zgadzamy.

Niestety, nie wszyscy zgadzają się z nami. Chińczycy mają własną filozofię. Komunistyczne ChRL nie godzi się na wolność słowa, wprowadza cenzurę w mediach i Internecie. Chiny nieco przypominają społeczeństwo termitów: mamy królową (rząd), żołnierzy, robotnice, i tak dalej. I mają własne prawo, które nie musi nam się podobać, ale musimy je respektować. Robi to dziesiątki firm na świecie.

Dura lex, sed lex

. Warto przypomnieć, że Google też. Przez wiele lat internetowy gigant potulnie współpracował z ChRL, cenzurując wyniki w swojej wyszukiwarce. Współpraca układała się bezbłędnie.

To teraz czas na tytułową teorię spiskowa. Google otwiera coraz więcej usług. Android, Chrome OS, Buzz, DNS-y, Widok Ulicy i tak dalej. Informacja to potęga i Google o tym doskonale wie. Ale nie ono jedno – ludzie zdają sobie sprawę, że są stopniowo oddzierani z prywatności. Sympatia wobec marki zacznie stopniowo spadać. Trzeba więc coś wymyślić, by temu przeciwdziałać. Zbawianie Chin od zła cenzury jest tu idealne.

Jakoś trudno mi uwierzyć, że Google nagle stało się altruistyczną firmą, skoro przez tyle lat bez mrugnięcia okiem nakładała kolejne filtry na chińską wyszukiwarkę. Przypomnijmy, że na tamtejszym rynku ta wyszukiwarka wcale nie jest potęgą. Chińczycy o wiele chętniej korzystają z rodzimych rozwiązań. Google oddaje więc lukratywny, ale nie opanowany przez siebie rynek. Co więcej, gigantowi z Mountain View nigdy nie udało się udowodnić, że za cała aferą stoi chiński rząd! Innymi słowy, międzynarodowa afera została oparta o “mocne przesłanki”. Czyli nie było żadnego biznesowego powodu, by się wycofać z rynku Państwa Środka.

Pozostają więc dwie opcje: albo Google faktycznie zdecydowało się zostać firmą zbawiającą świat i zaczęło od walki z cenzurą w Chinach, albo zafundowało sobie gigantyczną reklamę na cały świat (poza Chinami). Biorąc pod uwagę wieloletnią współpracę giganta z ChRL, jakoś nie wierzę w opcję numer jeden. Mogę, oczywiście, się mylić.