Mirror’s Edge: na dachach domów z betonu

Jej słowa idealnie oddają klimat gry:
Mirror’s Edge: na dachach domów z betonu

“Egzystujemy na krawędzi – między blaskiem a rzeczywistością. Na skraju lustra. Unikamy kłopotów. Gdy nie jesteśmy na widoku, psy nie czepiają się nas. Sprinterzy inaczej postrzegają miasto. Dla nas to flow. Dla nas te dachy stają się ścieżkami, możliwościami i drogami ucieczki. Flow trzyma nas w biegu. Trzyma nas przy życiu.”

O grze było głośno w 2008r, gdy została wydana na PS3 i Xbox’a. Na PC trafiła rok później. Ja przypomniałam sobie o niej dopiero teraz, za sprawą promocji na Steamie. Kupiłam ją za 2,50 Euro, choć warta jest znacznie, znacznie więcej. A dlaczego jest taka wyjątkowa?

Przede wszystkim przedstawia nam nowatorski sposób rozgrywki.Bohaterką kierujemy z perspektywy pierwszej osoby i wykorzystujemy jej gibkie ciało do wbiegania na ściany, skakania z dźwigów, ślizgania się pod wentylatorami – słowem mamy do dyspozycji parkourowca w postaci pięknej Azjatki. Przez większą część gry widzimy tylko jej dłonie szukające punktu zaczepienia i nogi wyciągane do skoku, ale cut scenki utrzymane w przyjemnej dla oka stylistyce anime, pokazują nam, że Faith to niezła laska. A przede wszystkim bardzo naturalna i wyrazista. Szybko się z nią utożsamiłam, choć pod względem kondycyjnym to mi do niej ho, ho, albo i jeszcze dalej.

Fabuła jest początkowo bardzo zachęcająca.

Faith, po swojej kolejnej robocie, dowiaduje się nagle, że jej siostra została wmanipulowana w morderstwo kandydata na burmistrza i postanawia jej pomóc za wszelką cenę. W międzyczasie dowiadujemy się trochę o jej dzieciństwie i poznajemy historię, która wypłynęła na jej obecny światopogląd. W trakcie gry jednak, główny wątek staje się coraz mniej wyraźny, lub inaczej – mniej dla nas interesujący, choć tak naprawdę – wcale nie jest zły. Ale totalnie on przegrywa z najważniejszym punktem gry – adrenaliną!

Miejsce mojej pełnej frustracji

Momentami czułam się wręcz jak narkoman, gdy czekałam z niecierpliwością na kolejny skok z olbrzymiej wysokości. Biegnę, wszystko się rozmywa. Słyszę głośny oddech Faith i jej jęk bólu, gdy znowu nie udało mi się poprawnie wylądować. Nagle pojawia się za naszymi plecami helikopter i rozpoczyna się ostrzał. Szybko! Ślizg pod klimatyzatorem! Jeszcze parę metrów do krawędzi dachu…Dam radę. Ale im jestem bliżej tym większe przerażenie mnie ogarnia – jednak tamtędy nie przeskoczę, coś musiałam przeoczyć. Wtedy w słuchawce pojawia się miły, męski głos, który kieruje mnie inną drogą. Biegnę znów, choć czuję już, że krwawię. Faith dyszy jak maszyna parowa. W końcu widzę czerwony dźwig w oddali. Jeszcze tylko trzy budynki przede mną. Ale na horyzoncie już widać biegnących w moją stronę policjantów. Damn…

To jest wspaniałe! Towarzyszy temu autentyczna adrenalina, zaciśnięte zęby i myśli ” Boże, żeby tylko przeskoczyła!!!”. Pościgi są trudne, a my mamy tylko parę sekund na rozeznanie terenu. Na szczęście jest też odpowiedni klawisz, który wskazuje nam prawidłowy kierunek drogi. I choć twórcy zapewniają nas, że zawsze jest jakaś droga alternatywna – niestety tutaj możemy czuć rozczarowanie. Nie dostajemy całej mapy miasta, jak w “Assasin’s Creed”, lecz tylko drobne fragmenty, których w 90% nie da się obejść w inny sposób.

Im bliżej końca, tym jest coraz trudniej. Są lokacje, gdzie Faith łamie sobie kark co 10 sekund. Gdzie musimy wykonać trudne kombinacje ruchów pod rząd. Są miejsca tak denerwujące, że patrząc na youtubowe solucje, krzyczymy ” How?!” rwąc sobie włosy z głowy, bo przecież on robi dokładnie to samo co my, tylko dlaczego nam nie wychodzi… Tutaj przychodzi też czas na przeklinanie twórców, że nie dali nam możliwości swobodnego zapisywania stanu gry. Więc męczymy się z mozołem po 20 razy, ze złością zamykamy grę, by na drugi dzień, przejść ten etap just like that. Wtedy na naszą twarz wypełza piękny, szeroki uśmiech, który momentalnie gaśnie parę metrów dalej…

Jeśli więc nie macie odpowiedniej zręczności – tak jak ja- możecie cieszyć się grą długo. Tym bardziej, że po ukończeniu fabuły mamy możliwość wzięcia udziału w wyścigach na czas, po znanych już planszach i bawić się nowymi rekordami. Fabuła ma 10 rozdziałów i jeśli się dobrze sprężyć można ją ukończyć pewnie w 3 godziny.

Wyjątkowości ciąg dalszy.

Oprawa graficzna wykorzystuje silnik Unreal Engine 3, jest więc pięknie. Miasto utrzymane jest w kolorystyce chłodnej bieli (nawet nieliczne rośliny są tu białe). Gdy jednak zbliżamy się do elementu architektury, który możemy wykorzystać- podświetla się on na czerwono. Jeśli chodzi o interakcje z innymi obiektami jest już gorzej. Tak naprawdę możemy tylko wybić niektóre szyby. Och no i walczyć z wrogami, jednak hmm…delikatnie mówiąc nie jest to zbyt ciekawe doświadczenie. Ja starałam się ich po prostu unikać, by uniknąć irytacji.

Druga sprawa, to WSPANIAŁA ścieżka dźwiękowa. Oczywiście to kwestia gustu, ale mi główny motyw z gry, piosenka “Still alive” (wykorzystałam ją w gameplayu) wszedł głęboko w podświadomość i z uwielbieniem puszczam ją sobie parę razy w ciągu dnia. Bardzo, bardzo pozytywna. Cieszą też dodatki w postaci artworków z gry i OSTy.

Z ciekawostek dodam, że jest też darmowy Mirror’s Edge 2D dostępny w sieci, np. tutaj. Electronic Arts podobno pracuje też nad drugą częścią gry, są nawet plotki o wykorzystaniu w sequelu silnika z trzeciej części Battlefielda! Mam nadzieję, że faktycznie coś działają w temacie, bo gra ma wielki potencjał i sprawia masę radości, aż chce się samemu wyjść na dach i trochę pobiegać. Patrząc jednak na poziom spadzistości dachów w mojej okolicy oraz widząc swoje odbicie w lustrze po każdym wejściu na 3 piętro kamienicy, stwierdzam, że moja zabawa trwałaby krócej niż mrugnięcie oka…