Mam fajną laskę i nie zawaham się jej użyć ! – Recenzja “War in the North”

Mam fajną laskę i nie zawaham się jej użyć ! – Recenzja “War in the North”

Heroiczne szaraki

Bohaterzy, w których przyjdzie nam się wcielić nie zostali stworzeni przez Tolkiena. To postacie wykreowane przez studio Snowblind, jednak wpasowują się idealnie w klimat, a co najważniejsze stanowią zgrabny zespół, nie ustępujący w niczym Aragornowi, Legolasowi i Gimliemu, a nawet śmiem twierdzić, że bardziej kompatybilny ze sobą. Andriel, bohaterka, którą grałam najwięcej, jest elficką czarodziejką wychowaną w Rivendell. Jest znanym w Śródziemiu medykiem – Strażniczką Wiedzy, jednak nie jest tak piękna i sławna jak Arwena… Eradan to Dúnedain, czyli Strażnik Północy, który gdyby istniał w powieści Tolkiena, śmiało mógłby konkurować z Aragornem pod względem fechtunku. Bo charyzmy króla to on raczej nie posiada… Ostatnim z teamu jest okrąglutki jak przystało na krasnoluda Farin z Ereboru z nieodłączonym toporem u pasa, który cóż… Jeszcze niczym nie zasłynął, ale walecznością na pewno dorównuje Gimliemu. Tak, nasi bohaterowie to takie heroiczne szaraki, których historia nie będzie równie wzniosła i patetyczna co historia Froda i reszty Drużyny, ale ciekawa o tyle, że alternatywna i pozwalająca zobaczyć, co mogło dziać się z perspektywy odleglejszej ścieżki epickiej Wojny o Pierścień. No właśnie, bo nie samym Pierścieniem człowiek żyje.

Podczas gdy znani wszystkim hobbici wyruszają z Shire, w gospodzie “Pod Rozbrykanym kucykiem” nasze trio spotyka Aragorna, który szybko nakreśla im swoje plany eskortowania niziołków w niebezpiecznej wyprawie oraz prosi ich o pomoc w powstrzymaniu zła rozwijającego się na północy kraju. Tam mianowicie panoszy się główny przeciwnik naszej historii – Agandaur – Sługa Saurona.

Sprzymierzeniec, czy... wróg?

Sprzymierzeniec, czy… wróg?

Rozgromienie armii wroga w trójkę byłoby jednak zbyt nierealistyczne, nawet jak na powieść fantasy, dlatego w naszych zmaganiach towarzyszyć nam będą co jakiś czas przyjaciele… Już na samym początku, ku mojej olbrzymiej radości, poznajemy Belerama, jednego z Wojowników Wielkich Orłów – najszlachetniejszych stworzeń Śródziemia. Możemy go przywołać w trudniejszych momentach, choć oczywiście tylko wtedy gdy znajdujemy się na otwartej przestrzeni i skorzystać z jego nieocenionej pomocy. W jednym etapie gry spotykamy też elfickich braci Arweny, synów Elronda oraz czarodzieja Radagasta i krasnoludzkiego króla, a wpadając na chwilę do Rivendell będziemy mogli porozmawiać z wszystkimi członkami Drużyny.

Hej ho, hej ho, na Północ by się szło!, czyli słów parę o grafice “A droga wiedzie w przód i w przód, Choć się zaczęła tuż za progiem I w dal przede mną mknie na wschód, A ja wciąż za nią – tak, jak mogę…” Gier osadzonych w Śródziemiu było już niemało. Mniej lub bardziej udanych, ale pozwalających zanurzyć się na moment w realiach tego fantastycznego uniwersum. “Wojna na Północy” w czasach tak doskonałych silników graficznych jak Frostbite 2 z “Battlefield 3” czy RED Engine z “Wiedźmina 2” wygląda przeciętnie dobrze. Twarze postaci są pozbawione głębszych emocji i nieciekawe. Sam custom naszych bohaterów woła o pomstę do nieba: Ot ustalamy kolor włosów, oczu i fryzurę oraz rysy twarzy, które w każdej odsłonie są niemal identyczne i zwyczajnie brzydkie. Myślałam początkowo, że to taki celowy zabieg – lepiej utożsamić się można z bohaterami, którzy nie są nieskazitelnie piękni – jednak gdy zobaczyłam Arwenę w Rivendell oraz resztę ekipy…Cóż…Graficy się tu nie popisali. Najlepiej wypada z tego zacnego grona model Belerama. Orzeł jest piękny! Ma ckliwe spojrzenie niczym Kot ze Shreka i fantastyczną mimikę. To samo mogę powiedzieć również o smoku, w którym nie można się nie zakochać!

Samych lokacji jest sporo. Mroczna Puszcza, Góry Szare, Nordinbad, Fornost, Wzgórze Kurhanów, Gundabad czy wspomniane już parę razy Rivendell. Niestety nie są to lokacje otwarte. Znów, jak w starym “Powrocie Króla” poruszamy się ściśle określoną ścieżką. Raz węższą, innym razem rozszerzającą się w spory plac bitewny, ale jednak ograniczaną niewidzialnymi ścianami. Trochę szkoda, bo eksploracja świata należy do jednej z moich ulubionych czynności w grach.

Nie mniej jednak, grając w trybie kooperacji z moimi przyjaciółmi, wielokrotnie przystawaliśmy na moment, ot po prostu – by nasycić oczy widokiem dalekich krajobrazów, które robią wrażenie bardziej niż powtarzające się modele przeciwników. Bardzo podobała nam się droga na Gundabad, gdzie śnieg oblepiał nasze pięknie renderowane (tak, to im wyszło bardzo ładnie) stroje, a turlając się po ziemi wzbijaliśmy pył, jak olbrzymia kula śniegowa J Jako osoba cierpiąca na arachnofobię przeżyłam też niemało strachu w Mrocznej Puszczy… Jeśli chodzi o cut-scenki tutaj nikt z nas nie miał żadnych zarzutów – są śliczne, filmowe i wywołują pomruki zadowolenia.

Czym byłaby jednak wizja, bez odpowiednio epickiej ścieżki dźwiękowej! To ona buduje wspaniały klimat, zagrzewa do walki, lub zapowiada nadejście wrogów. Towarzyszy nam nieprzerwanie. Nieco gorzej wypadają jednak głosy niektórych postaci. Snowblind wyraźnie oszczędzało na dubbingu. Z ogromu bohaterów godne zapamiętania są tylko 3 głosy: Belerama, Saenathry i Urgosta. Być może łatwiej nagrać dobrze dubbing stworzenia niehumanoidalnego niż przeciętnego człowieka.

Masz mój miecz! Mój łuk! I mój magiczny kostur!

“Wojna na Północy” jest klasycznym hack & slashem w najmilszej dla graczy odsłonie. Mamy zatem mnóstwo walki – ale nie głupiej nawalanki, lecz wymagającej odpowiedniej strategii i kooperacji. Mamy rozwój postaci oparty na punktach siły, zręczności, wytrzymałości i woli oraz standardowe drzewko rozwoju umiejętności. Umiejętności tych pozornie nie ma za wiele, choć gdy pomnożymy je razy trzy z uwagi na różnorodność dla każdej z postaci otrzymamy zestaw idealny. Dobrze jest uzgodnić już na samym początku z towarzyszami, kto będzie rozwijał walkę na dystans, kto w bezpośrednim starciu i które umiejętności magiczne przydadzą się całej drużynie.

Dużo radości sprawia też wspólne przeszukiwanie każdych skrzyń, beczek i jaskiń w celu zebrania odpowiedniego ekwipunku. Dobry oręż to podstawa. W okolicznych sklepach nie znajdziemy takich rare itemów jak podczas odkrywania sekretnych pomieszczeń. Ekwipunkiem możemy też się wymieniać z przyjaciółmi, co jest jedyną skuteczną drogą do skompletowania całego zestawu, który w nagrodę podnosi nam znacząco statystyki. Jak już wspomniałam tekstury i modele broni oraz zbroi są wykonane bardzo szczegółowo i zaspokajają chęć posiadania pięknych rzeczy. Przyjemnie też używa się czarów, choć jak dla mnie jest ich zdecydowanie za mało.

Plusem jest też możliwość wyboru opcji dialogowych, które nie mają co prawda wpływu na fabułę, ale urozmaicają historię i wyjaśniają graczom nie poruszającym się płynnie w środowisku Tolkiena wszystkie niezrozumiałe kwestie

Powstrzymać hordę, czyli dlaczego ta gra ma rację bytu tylko w trybie multiplayer

Przejdźmy do części najprzyjemniejszej. Jak tu się w ogóle walczy? Mechanika jest prosta. Mamy do dyspozycji cios szybki lecz słaby i wolny lecz silny. Do tego atak z dystansu czy to za pomocą magii czy łuku lub kuszy. Standardowo jest też blokada ciosu oraz unik. Żeby nie było za nudno w walce wykorzystujemy też unikalne dla naszej klasy umiejętności, o których już wspominałam.

Rozgrywka wygląda natomiast prawie wszędzie jednakowo…

Spacerujemy ścieżką. Zaczyna przygrywać złowróżbna muzyka/ napotykamy bohaterów, którym trzeba pomóc. Rozglądamy się szybko po planszy. Strzelamy z broni dystansowej w zbliżającą się hordę orków. Jeśli ilość wrogów jest spora, a nie daj Boże trafi nam się dwójka trolli równocześnie trzeba szybko ustalić jakąś taktykę: – Kto atakuje trolla, kto strzela z dystansu, kto odciąga resztę pomniejszych kreatur. Czasem trafimy na wielkie kusze oblężnicze, z których możemy miło postrzelać. Na każdym ważniejszym odcinku pojawiają się też bossowie z widocznym paskiem mocy – którzy różnią się jedynie stroną wizualną bo poziom trudności i sposób ich pokonania jest zawsze taki sam… Choć nie znaczy to wcale, że jest łatwo. Gdy za bardzo oddalimy się od towarzyszy i zaczniemy się czołgać, pod gradem ciosów wołając pomocy, mogą oni nie zdążyć przybyć na ratunek, zważywszy, że SI wrogów jest nie głupie. Trolle obracają się gdy zaatakuje się je od tyłu, słabsze potwory atakują grupowo jedną postać, a szybcy orkowie posługujący się dwuręcznymi mieczami siekają do oporu, gdy tylko podwinie Ci się noga i nie zdążysz zablokować ciosu. Nie jest też ekstremalnie trudno, choć niemal na każdej planszy zginęliśmy choć raz…

Czy mimo to jest nudno? Absolutnie NIE!

Przeżywanie przygód z przyjaciółmi, bez których niechybnie byś zginął, w tak wspaniałym i bogatym świecie jakim jest Śródziemie nigdy nudne nie będzie. Można narzekać na brak otwartego świata i intrygujących misji pobocznych, na przegadane cut-scenki i słabą różnorodność wrogów. Ale w zamian dostaje się mnóstwo radości, satysfakcji i energii. Nas dobry nastrój nie opuszczał przez 7 wieczorów, a oglądając końcową scenę nawet się wzruszyłam.

Chcę jednak Was uczulić na parę spraw. Po pierwsze – jeśli macie taką możliwość nie grajcie solo. Gra traci wtedy co najmniej połowę uroku… Co to za kooperacja z komputerem, który może Cię bronić lub atakować, ale nie jesteś w stanie wyjaśnić mu konkretnie o co Ci chodzi. Po drugie grajcie w multi razem, od samego początku do końca. Nie róbcie przerw na solo między misjami, gdyż w bezsensowny sposób połączono tutaj obie kampanie. Mało tego, jeśli jeden z Twoich kompanów będzie z historią posunięty dalej niż Ty, choć będziesz mógł do niego dołączyć – nie będziesz miał możliwości zapisu stanu gry, a co za tym idzie stracisz możliwość levelowania i wszystkie zdobyte po drodze przedmioty… To wada, która bardzo nas irytowała, gdyż zdarzało się parę razy, że gra wyrzucała nas do Windowsa (Przy okazji, dla posiadaczy Radeona HD 6560 i pokrewnych modeli – na samym końcu gry czeka Was niemiły bug, do którego póki co nie ma patcha…) i mieliśmy przez to poprzesuwane stany zapisu… Rozczarował nas też brak możliwości zagrania w trybie “fali” czyli likwidacji kolejnych hord wrogów, po przejściu gry do końca, a także czego już nie jestem w stanie pojąć – braku możliwości powtórzenia jakiejkolwiek misji! Po zakończeniu gra automatycznie rozpoczyna tryb nowej gry w zwiększonym poziomie trudności. Chłopcy uparcie idą jeszcze raz, ja sobie już odpuściłam…

PODSUMOWANIE

Jeśli jesteś fanem Śródziemia tak jak ja – kupuj w ciemno i namów 2 przyjaciół do zabawy, a gwarantuję, że będziecie się świetnie bawić. Jeśli nie przeszkadzają Ci mało różnorodne modele wrogów, a zależy Ci na przyjemności związanej z ich likwidacją – to także może być gra, która zapewni dużo funu.

Myślę, że wielu graczy może znaleźć tu coś dla siebie. Ja kocham odkrywanie światów. Mój kolega skupiał się na kolekcjonowaniu unikalnego zestawu zbroi. Można też przejść grę za każdym razem inną postacią, dzięki czemu trochę ją sobie urozmaicimy.

Dla graczy lubujących się natomiast w trybie single, którzy oczekują wciągającej fabuły, dobrej grafiki i ambitniejszej rozgrywki powiem tyle – nie stracicie zbyt wiele gdy nie zagracie w tą pozycje od razu…

PLUSY:

+ alternatywna historia

+ tryb kooperacji

+ spora liczba przedmiotów do zdobycia

+ budująca napięcie muzyka

+ radość z walki

+ możliwość ukończenia gry każdą z postaci

+ ciekawe dialogi z opcją wyboru

MINUSY:

– mało różnorodni wrogowie

– słaby dubbing

– brak możliwości cofnięcia się do poprzednich misji po ukończeniu gry

– tryb single nie oddający w pełni esencji gry

– większość lokacji na mapie jest niedostępna (prawdopodobnie furtka do DLC- nie mniej jednak, trochę to rozczarowuje)

Republikacja tekstu za zgodą Gabmler.pl