Metallica: 30 lat na scenie, 47 lat na karku, a wciąż dają czadu jak nikt inny

Nie znam osoby, która by nie znała nazwy Metallica. Wielu ich kocha, wielu ich nienawidzi, a najwięcej osób ma ich w nosie. Każdy jednak wie, że chodzi o popularny zespół grający agresywną muzykę. Popularny jest tu słowem kluczowym. Metallica nie wymyśliła thrash metalu, czyli mieszanki heavy metalu z punkiem, nie z tego zasłynęła. Fakt, grali ten rodzaj muzyki jako jedni z pierwszych, ale z całą pewnością go nie wynaleźli. Im jednak udało się go spopularyzować. Wspaniałymi kompozycjami i bardzo ciężką pracą.
Metallica, festwial Sonisphere 2012, Warszawa (autor zdjęć: Adrian Stykowski)
Metallica, festwial Sonisphere 2012, Warszawa (autor zdjęć: Adrian Stykowski)

To właśnie kompozycje, a nie umiejętności techniczne, podbiły serca fanów. Osoby nieobeznane ze światem muzyki od kuchni może i patrzą na Jamesa Hetfielda, Larsa Ulricha, Kirka Hammetta i Roberta Trujillo jak na bogów swoich instrumentów. Są nieźli, ale nigdy nie byli wybitni, a wraz z coraz bliższą perspektywą tortu z pięćdziesięcioma świeczkami na urodzinowym torcie, niebezpiecznie ocierają się o techniczną przeciętność.

Ich piosenki i utwory jednak nie wymagają przesadnego, pisząc kolokwialnie, “skilla”. Za to są napisane w sposób wybitny. To prawdziwe muzyczne odyseje. Czasem prosty, brutalny, punkowy gniew, jak na płycie Kill’em All, czasem są to połamane rytmy, długie zróżnicowane epopeje muzyczne jak na…Master of Puppets czy…And Justice For All, czasem są to przebojowe, rockowe hity jak na płycie Metallica, czy wreszcie dziwna mieszanka bluesa i rocka jak na płytach Load i ReLoad. Mieli lepsze i gorsze płyty, ale każda była pełna wyrazu, emocji. Były gniewne, mocne, czasem mroczne, ale zawsze przystępne.

Nie tylko to jednak zdecydowało, że Metallica osiągnęła taki sukces. To jeden z najciężej pracujących zespołów rockowych. Od zawsze tak było, a sukces temu nie przeszkodził. Metallica, promując Czarny Album, potrafiła zagrać 300 koncertów rocznie na całym świecie. Zawsze starała się docierać do swoich fanów na tyle sposób, na ile się da. Wraz z wiekiem panowie nieco zbastowali. Każdy z nich ma rodzinę, dzieci. Dalej jednak jeżdżą w trasy koncertowe i na nich nie odpuszczają sobie niczego. Wywiady, prasa, promocja w mediach na początek dnia, następnie próba przed koncertem, potem obowiązkowe spotkanie z fanami (przed każdym show członkowie oficjalnego fanklubu mogą zapisać się na losowanie, w którym wygrana upoważnia cię do spotkania z zespołem, na którym są otwarci, serdeczni, przemili i wyraźnie widać, że zaangażowani w to, byś się dobrze z nimi czuł) a pod koniec dnia koncert, i to zazwyczaj dwa razy dłuższy, niż innych gwiazd. Do dziś sobie nie odpuszczają. I dokładnie tak samo było kilka tygodni temu w Warszawie

Niesamowite jest oglądać, jak kolesie którym niedługo stuknie pięćdziesiątka, którzy osiągnęli już wszystko, co jest do osiągnięcia, którzy mogli by siedzieć i nic nie robić, bo toną w swoich pieniądzach, dalej wychodzą na scenę, bawią się na niej sami fenomenalnie, zachowują jak dzieciaki, strzelają do siebie i do nas uśmiechy, i grają genialne, pełne pasji show, które z jednej strony jest dopracowane na tip top, z drugiej strony jest pełne luzu. Niesamowite jest obserwować, jak kochają to, co robią. Niesamowite jest jeszcze to, co robią. Mało kto potrafi tak owijać sobie wokół palca publiczność, nikt nie potrafi tak jej kontrolować (w tym jak najbardziej pozytywnym sensie). ARE YOU ALIVE? THEN SHOW ME, HOW DOES IT FEEL TO BE ALIVE! Niesamowity, niepowtarzalny kontakt z publiką.

No i Snake Pit. Prezent dla fanów na obecnej trasie koncertowej. Sektor, który znajduje się na scenie. Jakieś niecałe sto osób, które ogląda show stojąc nie za barierkami, pod sceną, a ze sceny, między muzykami. Myślicie, że kosztował tysiące złotych? Nie. Kosztował zero złotych. Nie można było kupić tam biletu. Jak już mówiłem, to prezent dla fanów. Przyjaciół zespołu. Bez przypadkowych osób (chyba, że liczymy osoby towarzyszące, każdy mógł wziąć jedną). To już któryś z rzędu mój ich koncert, ale uczucie przybicia piątki Jamesowi Hetfieldowi po zajebiście zagranym numerze, trzymania dłoni ułożonej w diabełka kilkanaście centymetrów od gitary Kirka Hammetta podczas kolejnego dzikiego solo jest po prostu… hm. Niepowtarzalne. Zabrzmi to dziecinnie, infantylnie, ale to było magiczne.

Każdy koncert zespołu Metallica pointuję “koncert życia”. A oni za każdym razem mnie zaskakują. Tak, teraz ten dzisiejszy jest koncertem życia. I mam nadzieję, że kolejny znowu taki będzie.

Serdeczne dzięki dla Adriana Stykowskiego za genialne zdjęcia, które możecie sobie obejrzeć powyżej.