Historia skryta w deszczu – recenzja gry Rain (PS3)

Historia skryta w deszczu – recenzja gry Rain (PS3)

Rain za mną chodził od czasu ubiegłorocznej zapowiedzi na targach Gamescom. Kocham deszcz. Uwielbiam melancholijne opowieści. Paryż? Ba! Jakiż romantyk nie chciałby choć raz odwiedzić tego miejsca. “Claire de Lune” to jeden z moich ulubionych utworów fortepianowych. Nic dziwnego, że Rain jawił mi się jak jedna z kolejnych perełek Sony, które zapamiętam na długo – tak jak “Journey“, “Flower” czy “Papo & Yo”. Strasznie mnie boli, że wielkie studia od ręki wypuszczają kolejne części tasiemcowych i nijakich produkcji, a tak mało developerów zajmuje się grami wywołującymi głębsze emocje. Dlatego czekałam na Rain niemal tak mocno, jak większość graczy na GTA V.

Początek nawet nie był zły. Okna mojego mieszkania spowiła nocna mgła, do tego jesienny klimat od dawna już dawał mi się we znaki – premiera gry wpasowała się chyba w najlepszy z możliwych momentów. Tak jak dowiedzieliśmy się już z trailerów głównym bohaterem gry jest pewien chłopczyk, który z nieznanych powodów traci swoją cielesną powłokę i trafia do miasta pogrążonego w mroku. Szybko okazuje się, że mimo pozornej pustki miejsce to wypełnione jest różnymi, złowrogimi stworami – równie przeźroczystymi co on. Na szczęście chłopiec nie jest tam sam. Na horyzoncie wciąż majaczy mu postać niewidzialnej dziewczynki. Pchany instynktem bohater usiłuje zwrócić na siebie jej uwagę… Brzmi interesująco prawda? Jak baśń o wędrówce dusz. Jak romantyczna opowieść o przyjaźni…

Dlatego po trzech godzinach obcowania z grą nie mogłam uwierzyć, że SCE Japan Studio zmarnowało jej potencjał. Nawet nie przypuszczałam, że studio zafunduje nam tak prostą, nudną i bezemocjonalną opowieść. A jakby tego było mało całość poleje mdłym i pseudoartystycznym sosem, którego strawić już naprawdę nie będę mogła. Gra posiada niezwykle wkurzającą narrację tekstową, która nie wyjaśnia nam fabuły gry. Ona opisuje po prostu każdą prozaiczną czynność toczącą się na ekranie. Po co? Nie mam najmniejszego pojęcia. Może ktoś w SCE naczytał się za dużo Coelho… Wyobraźcie sobie, że przez całą grę musicie oglądać napisy w rodzaju “I nagle w oddali zobaczył ją. Drabinę sięgającą ku wyjściu z kanałów”. Gra zyskałaby znacznie, gdyby była pozbawiona jakiejkolwiek narracji, bo przy którymś z kolei opisie po prostu nie da się już ironicznie uśmiechnąć.

Ale pal licho już ten dziwny zabieg stylistyczny. Najgorsze jest to, że ta historia wcale nie wciąga. Niestety developer najwyraźniej uznał, że hektolitry deszczu, niebiesko-brunatna grafika i niewidzialni bohaterowie wystarczą za klimat i nie pokusił się już o stworzenie interesującego scenariusza. Ubolewam nad tym jak rozwiązano tu kwestie zakończenia. Oczywiście nie będę Wam spoilerować – dodam tylko, że ogromnie się zawiodłam i w trakcie rozgrywki sama nakreśliłam już przynajmniej trzy bardziej wiarygodne, mocniejsze emocjonalnie epilogi. Miałam wrażenie jakbym przepłynęła przez zmieszany bez ładu i składu bełkot niby artysty. Pamiętacie, kiedyś Gabriel Fleszar śpiewał “Kroplą deszczu namaluję Cię, a potem długo sam, sam w to nie uwierzę”. Tak odebrałam cały ten scenariusz. Nie wierzyłam, że można go tak spłycić.

Fabularnie Rain nie urzeka, ale za to może ukoić Wasz zmysł słuchu. Ścieżka dźwiękowa jest dobrana świetnie. Odpowiedzialny za nią jest japoński kompozytor Yugo Kanno stworzył naprawdę mini-arcydzieło, które doskonale kreśli te emocje, których brakuje w przekazie wizualnym. Tu słychać osamotnienie, tu francuskie melodie, tu wysoka nuta powiadomi nas o zbliżającym się niebezpieczeństwie. Do tego to co udało mu się zrobić z “Claire de Lune” (wideo powyżej) jest po prostu zjawiskowe. Muzyka w grze jest jednak tylko łyżką miodu w beczce dziegciu. Oprawa graficzna nie jest może zła, ale stanowczo zbyt monotonna. Przez 8 rozdziałów będziecie widzieć wciąż te same bryły budynków. Wyróżnić da się tylko krótki fragment z cyrkiem i epilog gry. Reszta zleje Wam się w jedno. Naprawdę kocham wąskie uliczki oświetlone tylko latarniami – ale co za dużo to nie zdrowo. Taka była jednakże wizja artystów i trudno z tym dyskutować. Doceniam za to fakt, że kamera ciągle ulegała zmianie ukazując perspektywę gry czasem z lotu ptaka, czasem z boku lub z innego kąta. Niestety plansze choć nie są obszerne to zostały źle zagospodarowane. Opustoszałe miasto można wykreować w taki sposób, by gracz nie obijał się o niewidzialne ściany w przestrzeni. Zdecydowanie za dużo było takich “pustych miejsc” jak na platformówkę.

I teraz przechodzimy do istoty gry, czyli jej mechaniki. Rain jest prostą skradanką z elementami gier platformowych. Naszym bohaterem możemy biegać, skakać, wspinać się na drabiny, popychać niektóre obiekty, otwierać drzwi i używać przełączników. Standard. Jedyne co grę wyróżnia od innych jest element skradania. Nasz bohater jest widoczny tylko podczas deszczu. Tam, gdzie woda go nie dosięga widzimy zaledwie ślady jego stóp. Pod daszkami, mostami czy we wnętrzach budynków chłopiec jest dla wrogów niewidzialny – chyba, że wdepnie w kałużę, która zdradzi jego miejsce hałasem. Niestety zagadki, jakim będziemy musieli sprostać są tak banalne, że odbierają całą przyjemność z rozgrywki. Nawet nie będziecie w stanie się nad czymkolwiek zastanowić bo jedyne elementy, na których można dokonać interakcji podświetlają się na biało… Trudniejsze akcje mogą jedynie przetestować naszą zręczność – nigdy nie logikę.

Od połowy gry do naszego bohatera dołącza dziewczynka, którą na zmianę ratujemy z opresji i wołamy o pomoc. Kooperacja z nią może przypominać nieco ICO, ale tylko pozornie. W praktyce zagadki z wykorzystaniem drugiej postaci sprowadzają się do podciągnięcia jej w górę, spuszczenia drabiny czy odwrócenia uwagi przeciwnika. Nie byłaby to większa wada, gdyby nie liniowy charakter gry. Wszystko trzeba wykonać dokładnie tak jak życzyliby sobie autorzy. Poprzez wspomnianą już narrację ma się też wrażenie, że gra sama prowadzi nas jak po sznurku. Jest co prawda kilka fajnych pomysłów np. fragment w cyrku, czy skradanie się pod brzuchem olbrzymich monstrów, ale one giną w całości. Bezsensem jest także oferowanie graczowi drugiego podejścia do tej gry – nagrodą mają tu być poukrywane na planszach wspomnienia, jednak ich opisy nie wnoszą praktycznie nic do fabuły. Po cóż więc je odkrywać? Chyba tylko dla PSN-owych trofeów.

Wiem, że powyższe słowa brzmią jak narzekanie malkontenta, ale dobrze mnie znacie już i wiecie, że ja nie marudzę bez powodu. Potrafię docenić dzieła sztuki, gry niszowe, którym czasem wiele brakuje, ale w ogólnym rozrachunku dostarczają graczowi czegoś nieprzeciętnego. Z bólem serca przyznaję, że Rain taki nie jest. W mojej opinii nie jest nawet średniakiem. To pozycja pozbawiona większych walorów, którą promowano jak gdyby była czystym artyzmem. Nie dajcie się na to nabrać. Jeśli lubicie platformówki, czy skradanki, a do tego jesteście muzycznymi melomanami – od biedy możecie się w to pobawić. Ale jeśli nie – nie martwcie się. Jak to śpiewał Piasek w “Imię deszczu”: …

Wszystko mija, tak jak z drzew opadną liście, przecież po najgorszej zimie będzie wiosna, nowe kwitną bzy

…”

Ocena: 40/100

Plusy:

+ Muzyka

+ hmmm…deszcz?

Minusy:

– Przerost formy nad treścią

– Niski poziom trudności

– Narracja i jałowy scenariusz

– Wszystkie lokacje wyglądają praktycznie tak samo

– Krótki czas gry (2,5 – 3 godziny)

Tytuł:

Rain

Producent:

SCE Japan Studio

Wydawca:Sony Computer Entertainment

Platforma:

PS3

Data premiery:

2.10.2013

Język

: polska wersja językowa

Cena

: 49zł (grę dostępna wyłącznie w dystrybucji cyfrowej)