Gdzie diabeł mówi dobranoc, czyli recenzja Tormentum: Dark Sorrow

Gdzie diabeł mówi dobranoc, czyli recenzja Tormentum: Dark Sorrow

Gry przygodowe to produkcje dość niszowe. Mają swoich wiernych fanów, ale nie są w stanie porwać tłumów, tak jak kolejne części Call of Duty. Ostatnimi laty furorę zrobiło tylko studio Telltale Games za sprawą inwestycji w liczne licencje, dzięki którym fani danego serialu czy gry mogą przeżyć rodzaj interaktywnej przygody w znanym uniwersum. Za pewnymi wyjątkami większość współczesnych gier point & click nie niesie ze sobą żadnego konkretnego klimatu – są przesycone kolorową, często kreskówkową grafiką, opowiadają jakąś tam historię i – choć odprężają – to robią to bez wyrazu. Tormentum jest inne. Diabelsko inne.

Po pierwsze dlatego, że przenosi nas do świata, w którym nikt nie chciałby znaleźć się naprawdę. Świata rozkładu, grzechów, cierpienia i samotności, który z jednej strony przeraża, a z drugiej fascynuje. Przyrośnięci do podłoża ludzie, kościotrupy wystające z klatek, rogaci rycerze, rzeźby zdające się krzyczeć z bólu…Każda z ponad 70 lokacji to istne dzieło sztuki, którym trudno się nie zachwycać. Och, jak brakowało mi takiego surrealizmu w grach! Brunatnych, krwistych, metalicznych barw, barokowej grozy i oniryzmu. Choć nie brakuje tu brutalnych scen to wszystko zrobione jest ze smakiem. Ta gra jest nadzwyczaj piękna i jestem pełna podziwu dla ilości pracy i serca włożonego w grafikę. Już tylko z tego względu warto Tormentum odpalić.

Ale czym byłaby gra przygodowa bez historii? Tylko piękną wydmuszką. Tormentum na szczęście takie nie jest. Zaczyna się dość banalnie – od amnezji głównego bohatera, który budzi się w klatce, nie wiedząc nie tylko nic o sobie samym, ale też nie rozpoznając świata, do którego trafił. Wtrącony do więzienia przypominającego piekielne sale tortur podejmuje desperacką próbę ucieczki. Tak, wiem. To już było grane milion razy.

Oryginalność gry OhNoo Studio tkwi w wyraźnie zaakcentowanych wyborach moralnych, które – aż sama nie wierzę, w to co piszę! – wpływają na zakończenie gry. Zabilibyście bezbronną kobietę, by otrzymać klucz mogący wyprowadzić Was z więzienia? A może to naprawdę czarownica skazana na potępienie? Pomożecie ślepemu starcowi odnowić 30 obrazów, co będzie żmudnym i długotrwałym procesem, czy posłuchacie rady jego zwierzaka i rozetniecie kilka płócien, by dostać to, po co przyszliście? W końcu malarz i tak nic już nie zobaczy? Na swojej drodze napotkacie kilka postaci, co do których wcale nie będziecie jednoznacznie przekonani. Chociaż starałam się jak zwykle postępować moralnie i prawo, zakończenie gry uświadomiło mi, że kilka razy tylko pozornie wybrałam dobrą drogę. I to sprawiło, że jeszcze bardziej doceniłam ten tytuł.

Mimo dobrego scenariusza panowie nie poradzili sobie z rozpiską dialogów. Brzmią one sztucznie, patetycznie i kompletnie bezemocjonalnie, co trochę utrudnia wczucie się w skórę głównego bohatera. Domyślam się, że twórcy chcieli zachować poważny klimat, ale przedobrzyli i wyszło jak wyszło. Nawet voice acting by nie pomógł. No cóż, może następnym razem pójdzie lepiej.

Sama mechanika to klasyka gier przygodowych. Wszystkich interakcji dokonujemy myszką. Bohater widoczny jest zawsze na ekranie, jednak nie możemy nim poruszać. Animacji jest stosunkowo niedużo, ale to mi akurat nie przeszkadzało. Życia dodawały bowiem sugestywne odgłosy i muzyka. Rozgrywka opiera się na eksploracji w poszukiwaniu przydatnych przedmiotów i używaniu ich w odpowiednich miejscach oraz rozwiązywaniu zagadek logicznych.

Eksploracja jest przyjemna i prosta. Przedmiotów nie ma dużo i praktycznie zawsze wiemy do czego powinniśmy je wykorzystać. OhNoo udało się uniknąć nielogicznych połączeń, dzięki czemu trudno się zaciąć. Mini-gry stanowią małe wyzwanie dla intelektu, choć uczciwie przyznam, że dwie znacząco napsuły mi krwi (tak jak ten nieszczęsny “Tetris” powyżej). Są one zróżnicowane i ciekawe – począwszy od klasycznych układanek, poprzez odgadywanie szyfrów, aż po stosowanie odpowiednich kombinacji. Często w lokacjach natrafimy na kartki czy obrazy, które zapisują się automatycznie w notatniku i wielokrotnie stanowią oczywiste rozwiązanie danej zagadki. Jeśli zatem potraficie się rozglądać, przejście gry nie powinno sprawić żadnej trudności.

Przejście Tormentum zajęło mi dokładnie 4,2 godziny. To niezbyt dużo, ale zdecydowanie wolą krótszą, a zapierającą dech w piersiach podróż, niż kilkugodzinny maraton, z którego nic nie wyniosę. Jest tej w grze taka scena (spokojnie, nie będzie spoilerów), która dość dobitnie podsumowuje wszystko co zobaczycie i która w piękny sposób odnosi się do życia każdego człowieka. To najtrafniejsza definicja piekła, o jakiej usłyszycie w grach. Tormentum ląduje na mojej półeczce ulubionych gier, a jeśli Wy też macie ochotę zapoznać się z tym tytułem odsyłam do konkursu na moim fanpage’u, w którym do wygrania jest kilka egzemplarzy gry.

Ocena: 85/100

Plusy:

+ Oprawa graficzna inspirowana pracami Beksińskiego i Gigera

+ Wybory moralne wpływające na zakończenie

+ Prosty, przyjemny gameplay

+ Różnorodne zagadki logiczne

+ Scenariusz

Minusy:

– Zbyt patetyczne i pozbawione emocji dialogi

Tytuł:

Tormentum: Dark Sorrow

Producent:

OhNoo Studio

Wydawca:

OhNoo Studi0

Platforma

: PC

Data premiery:

04.03.2015

Cena:

12 euro

Język:

polski

PEGI:

18