Quantum Break to wspaniały powód, by kupić konsolę Xbox One

Quantum Break to wspaniały powód, by kupić konsolę Xbox One

Muszę wam się do czegoś przyznać: jestem fanem studia Remedy. Max Payne był grą wybitną, jego sequel podwyższył jeszcze wyżej poprzeczkę, a Alan Wake… miał kilka wad, ale jego zalety całkowicie je przyćmiewały. Remedy przyzwyczaiło mnie do najwyższego możliwego poziomu, niedostępnego dla żadnego innego studia… co oczywiście należy wziąć w nawias mojego gustu i preferencji. Z tego względu do Quantum Break podchodziłem bardzo ostrożnie, jeżeli chodzi o formułowanie opinii. Ale po ukończeniu gry (platforma testowa: Xbox One, gra dostępna jest również w wersji na komputery osobiste) i długim namyśle stwierdziłem, że nie zamierzam szukać wad na siłę, tylko po to, by ktoś nie mógł mi zarzucić obiektywizmu. Ocena gier wideo, tak jak ocena albumów muzycznych, filmów czy książek, i tak zależy od gustu recenzenta. A krzywdzić tej produkcji tylko po to, by się komuś przypodobać, nie zamierzam.

Zacznijmy najpierw od odsiania graczy, którym ta gra się z całą pewnością nie spodoba z przyczyn obiektywnych. Quantum Break nie posiada trybu wieloosobowego, więc fani rozrywki z kolegami i e-sportu nie znajdą w niej nic dla siebie. To też gra dość liniowa, co prawda zawiera kilka miejsc w trakcie grania, gdzie podejmujemy decyzje związane z fabułą, tak w gruncie rzeczy Quantum Break bliżej do interaktywnego filmu niż wolności, jakie dają takie gry jak Wiedźmin 3 czy Grand Theft Auto V. Bo w gruncie rzeczy Quantum Break to…

…interaktywny film

Ta gra nie tylko zawiera mnóstwo nieinteraktywnych przerywników pchających historię do przodu, ale też jej kolejne akty połączone są przez fabularny serial z żywymi aktorami. Kształt fabuły, zarówno w samej grze, jak i nawet w serialu (!) kształtujemy my, poprzez podejmowane podczas zabawy decyzje. Nie są to jednak decyzje wyjątkowo kluczowe: niezależnie od tego, co zrobimy, historia potoczy się mniej więcej podobnie. Różnić się będą pewne szczegóły i wątki, ale opowieść, jako całość, pozostanie relatywnie taka sama. Ale co to jest za opowieść…

Być może do Quantum Break podchodzę ze zbyt dużym entuzjazmem wywołanym wspomnianym wyżej “fanbojstwem” względem Remedy i braku rozczarowania samą grą. Quantum Break to jednak wspaniałe, rasowe i zalatujące cyberpunkiem science-fiction. Opowiadana historia nie tylko trzyma się kupy (co jest bardzo trudne, biorąc pod uwagę poruszaną tematykę, a więc podróże w czasie i paradoksy z tym związane), ale jest porywająca, wciągająca, intrygująca. Niczym w najlepszych serialach telewizyjnych, od Quantum Break trudno się oderwać. Fabuła zaskakuje, jest nieprzewidywalna, inteligentnie prowadzona i bardzo satysfakcjonująca. Podczas zabawy czytałem i przeglądałem nawet opcjonalne pamiętniki, gazety czy inne znajdźki i nie nudziło mnie to nawet na chwilę. Nie spotkałem w żadnej innej grze wideo tak dobrze podanej historii, a jestem nałogowym graczem od ponad dwudziestu lat. To poziom najlepszych książek, seriali i filmów. No dobrze, ale…

…jak w to się gra?

Fabuła fabułą, ale sama gra również powinna być dobra. Wszyscy pamiętamy Alana Wake’a od tego samego studia, którego niesamowita historia i inne zalety przyćmiły fakt, że elementy akcji z czasem stawały się wtórne i nużące. Na szczęście ten problem nie dotyczy Quantum Break. Elementy interaktywne płynnie przeplatają się z filmowymi przerywnikami i są świetnie wyważone: każdy z elementów trwa dokładnie tyle, ile powinien. I akcja, tak jak fabuła Quantum Break, stoją na bardzo wysokim poziomie.

Mechanika gry w istocie aż tak bardzo nie różni się od poprzednich produkcji studia Remedy. Nadal jest to strzelanina “z trzeciej osoby”. Tym razem jednak główny bohater, na skutek wypadku mającego miejsce w zasadzie prawie że na początku gry, zyskuje możliwości manipulowania czasem. Jest to na swój sposób odpowiednik “magii” w innych grach. Główny bohater może wstrzymywać czas by szybko się przemieścić z miejsca na miejsce, więzić tymczasowo przeciwników w bańce czasowej, manipulować liniami czasowymi obiektów i… wiele, wiele więcej, o czym nie będę opowiadał, by nie psuć wam zabawy. Wszystkie umiejętności można “levelować” w miarę postępów w grze i znajdowaniu kolejnych “znajdziek”. I w przeciwieństwie do motywu światła i cienia z Alana Wake’a, dodatkowe umiejętności głównego bohatera znacząco zmieniają rozgrywkę. Nie jest to tępa strzelanina oparta na osłonach, a sama gra po dość miękkim wprowadzeniu szybko staje się coraz trudniejsza i trudniejsza. Musimy być cały czas w ruchu, szybko się orientować w sytuacji a do każdego zagadnienia podchodzić nie tylko zręcznościowo (choć to jest wymagane), ale i taktycznie.

A skoro już o taktyce mowa, sztuczna inteligencja wrogów to kolejny motyw do pochwały tej gry. Przeciwnicy działają zespołowo, porozumiewają się ze sobą i dostosowują się do sytuacji. Do tego stopnia, że potrafią nawet stosować dywersję, by zaskoczyć gracza. Choć zdarzały się też niedoróbki: przeciwnicy ostrzeliwania z bardzo dużej odległości zupełnie “nie rozumieją” co się dzieje, zamiast się chować biegają nieporadnie i łatwo się ich pozbyć. Na szczęście, takie sytuacje zdarzają się ekstremalnie rzadko.

Jakość serialu jest dość przyzwoita. Jak nietrudno się domyślić, budżet był znacznie mniejszy niż w przypadku produkcji mogących liczyć na zakup przez różne telewizje. Jest jednak i tak zaskakująco dobry. To najlepsze sekwencje full motion video jakie widziałem w grach wideo, a pamiętam nawet Wing Commandera z gwiazdorską obsadą. Aktorzy, reżyseria, montaż, praca kamery a nawet efekty specjalne są na bardzo przyzwoitym poziomie. Nie tak wysokim, jak sama gra, ale ogląda się to bardzo przyjemnie.

Ciężko mi oszacować faktyczną długość gry od jej rozpoczęcia do jej ukończenia. Czas gry jest bowiem ciut sztucznie wydłużany przez przerywniki filmowe, zarówno te realizowane w silniku gry, jak i wspomniany wcześniej serial fabularny. Grałem w tę grę w miarę swoich możliwości czasowych (czyli, niestety, nie zarywałem dni i nocy, raczej same wieczory) i udało mi się ją ukończyć na średnim poziomie trudności w około tydzień. Krótko, długo? Jak spojrzymy na takiego Wiedźmina 3, gdzie i 150 godzin może okazać się mało, no to Quantum Break trwa tyle, co mrugnięcie oka. Biorąc jednak pod uwagę intensywność doświadczenia i jego dopieszczenie w każdym calu, jest to bardzo solidna pod tym względem pozycja. Choć, raz jeszcze, w swojej kategorii, a więc liniowych fabularnych gier akcji.

A co z muzyką, grafiką i dźwiękiem?

Studio Remedy wywodzi się z demoscenowego środowiska, a więc ludzi, którzy wyciskają ostatnie soki ze sprzętu. To mistrzowie kodowania, co udowodnili wszystkimi swoimi dotychczasowymi produkcjami (a silnik Maxa Payne’a trafił nawet do 3D Marka), mimo tego Quantum Break zaskakuje. Zwłaszcza, że Xbox One to najsłabszy wydajnościowo reprezentant konsol bieżącej generacji, która nawet jako całość rozczarowuje). A Quantum Break i tak zachwyca. Gra wyświetlana jest w rozdzielczości 1080p w 30 klatkach na sekundę (choć niektóre elementy, takie jak dynamiczne oświetlenie, renderowane są z dokładnością 720p i poddawane autorskiemu algorytmowi wygładzania krawędzi). Efekt jest zachwycający, nie tylko pod względem artystycznym, ale i technicznym. To, co widzieliście na YouTube nie jest żadnym przekrętem, ta gra faktycznie tak wygląda, jest tak szczegółowa. Dokładność i fantastyczna animacja (i mnóstwo pracy włożonej przez aktorów w technice motion-capture, w tym dokładne śledzenie mimiki twarzy), różnorodność i ogrom tego wszystkiego uzupełnione są przez świetny dźwięk i klimatyczną muzykę, która dynamicznie dostosowuje się do aktualnie prezentowanych wydarzeń.

Niestety, nie jestem pewien jak to będzie wyglądało w wersji na komputery osobiste. W momencie pisania tej recenzji edycja ta nawet nie była gotowa, a decyzja o przeniesieniu tej gry na pecety została podjęta prawie że tuż przed premierą. Obawiam się, że to wpłynie na jej jakość i optymalizację. Dowodzą tego same wymagania sprzętowe. Jeżeli rozważasz zakup edycji na PC, poczekaj na naszą recenzję tej wersji (lub czyjąś inną). Za jakość tej edycji poręczyć nie mogę, ale wersja na konsolę Xbox One pokazuje, że nawet ze słabego sprzętu można wycisnąć coś naprawdę fenomenalnego.

10/10? Kupować już, teraz, zaraz?

Raz jeszcze odsyłam do drugiego akapitu tego tekstu. Jeżeli nie lubisz gier “przegadanych” (mających dużo półinteraktywnych lub nieinteraktywnych przerywników) i gier bez trybu wieloosobowego, trzymaj się z daleka. Jest jednak jeszcze jeden problem, dla niektórych bardzo istotny. Quantum Break to gra, z której satysfakcja płynie nie tylko z samych elementów akcji, ale również z uczestnictwa w tej historii. Więc dlaczego ta gra, do licha, nie doczekała się polskiej wersji językowej? Subiektywnie, nie jest to dla mnie problemem, moja znajomość angielskiego dorównuje znajomości języka polskiego. Dla wielu z was może to być bariera nie do przejścia. Nie chodzi mi nawet o dubbing (bo ten najczęściej i tak bywa fatalny), ale brak polskich napisów jest trudny do wybaczenia. Jeżeli nie posługujesz się biegle językiem angielskim, to nie jest gra dla ciebie, a jej zakup w tym wypadku to pieniądze wyrzucone w błoto.

Dla mnie to jednak najlepsza gra ostatnich lat, od której nie mogłem się oderwać. Świetny gameplay, genialna oprawa audiowizualna i historia, której nie powstydziłyby się najlepsze książki czy seriale science fiction. Jestem wniebowzięty i przyznam, że nie pamiętam kiedy ostatnio byłem tak usatysfakcjonowany obcowaniem z jakąkolwiek grą wideo. To musiało być kilka lat temu. Quantum Break to najwyższa klasa elektronicznej rozrywki… a przynajmniej dla osób podzielających mój gust do gier. Ciężko się w niej do czegokolwiek przyczepić. A przed studiem Remedy chylę czoła po pas.