Uncharted 4: Kres Złodzieja – recenzja

Uncharted 4: Kres Złodzieja – recenzja

Po niecałych 20 godzinach gry myślę sobie, że w dorobku Sony Computer Entertainment nie ma chyba drugiej takiej serii, której tak bardzo mogliby nam, posiadaczom konsol PS3 i PS4, zazdrościć pecetowcy i użytkownicy Xboxów. Uncharted stało się wizytówką Sony nie bez powodu – zaserwowano nam w końcu żywego, nieprzerysowanego bohatera, który nie tylko imponuje zręcznością, ale przede wszystkim niegasnącym optymizmem i wszechstronną wiedzą historyczną. To Indiana Jones na miarę naszych czasów, spragniony skarbów dzieciak o kwadratowej szczęce, który co rusz pakuje się w kłopoty, ratując na zmianę starożytne tajemnice i swoich przyjaciół. Lara Croft wydaje się przy nim pustogłową, pozbawioną emocji lalką. W życiu każdego bohatera przychodzi jednak moment, kiedy “trzeba ze sceny zejść niepokonanym, wśród tandety lśniąc jak diament”… Panie i Panowie, lepszej historii pożegnalnej nie moglibyśmy sobie wymarzyć. Ostatnia przygoda Nathana Drake’a to dla mnie bezapelacyjna gra roku i najlepszy tytuł na PS4. I jeśli mnie pamięć nie myli jedyna gra w mojej redaktorskiej karierze, której bez cienia wątpliwości mogę przyznać 100/100.

Drake jakiego nie znacie

Bez względu na to, czy chodzi o himalajskiego alpinistę, archeologa zakręconego na punkcie średniowiecznego oręża, czy biologa polującego na rzadki okaz pająka w amazońskiej dżungli – każdy z nich w pewnym momencie życia obiera określony cel. Czasem zaczyna się niepozornie, od przypadkowo poznanego przechodnia, niezwykłego zdjęcia w Internecie, czy pamiątki po dziadku. Czasem pasja czy zew przygody uderza niespodziewanie. Sposób jest nieważny – za każdym człowiekiem kryje się historia, którą można opowiedzieć tak, by porwać tłumy lub uśpić ostatniego gościa na przyjęciu. Naughty Dog potrafi wybornie opowiadać, dlatego postaram się kwestie fabularne uprościć do minimum.
W Uncharted 4 Nathan Drake jest starszy i dojrzalszy, a przez to jeszcze bardziej realistyczny. To nie jest już ten sam zuchwalec, który bez mrugnięcia okiem rzuca się w najdziksze ostępy dżungli, by znaleźć kolejny fragment mapy. To mężczyzna ustatkowany, który po pracy spędza czas z bliskimi, spoglądający z nutą nostalgii na licznie zgromadzone pamiątki z podróży rozsiane po całym domu. Nawet gdy pojawia się perspektywa dobrej, aczkolwiek niezbyt legalnej fuchy, Nate kieruje się rozsądkiem, a nie tym, co zwykle. Z wiekiem priorytety się zmieniają i tylko jedna rzecz jest w stanie sprowadzić naszego bohatera na ścieżkę przygody – przeszłość, która zupełnie niespodziewanie daje o sobie znać pewnego dnia.
Dzięki zabiegom retrospekcji poznajemy bliższe i dalsze okresy z życia Nate’a – okresy, o których poprzednie części milczały. Nadrabiając biografię zaczynamy rozumieć motywację Drake’a, jego charakter i w końcu – poświęcenie, do którego jest zdolny. Tak więc, na cel zostaje obrana nowa przygoda – tym razem z mocnym, pirackim akcentem osadzonym w historycznych realiach.
Scenariusz jest wartki, tajemniczy, nie pozbawiony twistów i dynamicznych akcji. Wielokrotnie byłam świadkiem scen, podczas których myślałam “O rany, czegoś takiego dawno nie widziałam w kinie”. Nie brakuje tu adrenaliny na najwyższym poziomie, widoków zapierających dech w piersi, humoru, nostalgii i momentów wzruszeń. Nie chodzi o rzewne wyciskacze łez, ale o momenty, w których fan serii zaczyna przystawać i przypominać sobie wspaniałe sceny z poprzednich części w taki sposób, jak gdyby były jego własnymi wspomnieniami (“O, patrzcie, ‘moja’ kurtka z Tybetu… Ciekawe co u Tenzina…”). Do tego mamy bardzo satysfakcjonujące zakończenie, które – może, choć wcale nie musi – stanowić dobry punkt wyjścia do kolejnych przygód. Mówcie sobie co chcecie… Ja jednak nie wierzę, że Naughty Dog pozbawi nas takiej przyjemności. W każdym razie – pod względem fabularnym mamy to wszystko, za co pokochaliśmy Uncharted wcześniej – epickość, tajemnicę i humor.

Ten moment, gdy myślisz, że jest dobrze, a potem jest tylko lepiej…

Nawet najlepszy scenariusz zawsze można spaprać mechaniką. Pod tym względem nie spodziewałam się rewolucji, ale zostałam bardzo pozytywnie zaskoczona. Pierwsze co mnie zdziwiło to ogrom lokacji. Tak, dalej Uncharted to przygoda liniowa, na jeden raz i tylko z jednym zakończeniem. Ale w końcu przestała przypominać korytarzówę! Oczywiście nie mamy tu otwartego świata czy misji pobocznych. Twórcy rozszerzyli jednak liczbę scen, w których mamy większą wolność wyboru. Przykładowo targ widoczny na screenie powyżej – możemy nie tylko swobodnie go obchodzić, ale nawet dokonać paru interakcji. Albo jazda jeepem po Madagaskarze- wydaje się, że możemy dojechać nawet po horyzont, choć rzecz jasna, gdybyśmy chcieli to uczynić to drogę zagrodziłyby nam skały czy inna, naturalna przeszkoda. Podobnie wspinaczka po górach – często możemy wybierać nie tylko jeden “tor”. Chodzi o iluzję otwartego świata – niewidzialne ściany są zrobione na tyle dobrze, że wcale nam nie przeszkadzają.

Elementy zręcznościowe, czyli chwile, w których Drake zmaga się z siłami natury przeskakując nad urwiskami czy eksplorując jaskinie zyskały większą dynamikę za sprawą dwóch zabiegów – licznym “zjazdom” po błocie, w trakcie których musimy przechylać się w odpowiednią stronę i pilnować, by nie spaść w przepaść oraz linie z hakiem, którą używamy w określonych punktach (drzewach, wysuniętych skałach, architekturze). Takie płynne przejścia sprawiają, że gra jest bardzo atrakcyjna nie tylko dla naszych oczu, ale dla oczu widzów postronnych, którzy przyglądają się naszej grze.

Oprócz zestawu standardowych umiejętności takich jak pływanie, wspinanie się, czy chowanie za osłonami i strzelanie mamy do dyspozycji kilka nowych. Podczas dalszych etapów będziemy mogli używać także bosaków do wspinaczki w bardziej niedostępnych miejscach oraz liny do rozwiązywania zagadek i ratowania z opresji naszego jeepa. Drake potrafi się także lepiej skradać – możemy chować się w wysokiej trawie, by zaskoczyć przeciwnika.

Pierwsza połowa gry to przede wszystkim nacisk na fabułę, elementy zręcznościowe czy skradanie się. Później zaś zaczyna się prawdziwa jazda dla miłośników strzelania. Lokacje, w których Drake wyciąga spluwę (lub raczej spluwy, bo arsenał jak zwykle jest pokaźny) są duże, bogate w różnego rodzaju osłony (niektóre rozpadają się szybciej niż inne) i wymagają dobrej koordynacji. Nie da się stać w miejscu bo wrogowie zaczynają szybko Cię obchodzić. Powiem szczerze, że spociłam się solidnie na poziomie wymagającym, zwłaszcza pod koniec gry. Na szczęście system checkpointów jest świetnie skonstruowany i nawet pomimo wielu śmierci, nie powiedziałabym, że czułam się sfrustrowana powtarzaniem danych sekwencji.

A propos sekwencji. Jeśli nie lubicie scenek QTE, mam dobrą wiadomość – poza paroma wyjątkami praktycznie tu one nie występują. Z nowości wprowadzono także system wyboru opcji dialogowych, ale można je policzyć na palcach jednej ręki, więc traktuję to jako ciekawostkę, a nie istotny element gameplay’u. Miejscami można także zagadnąć do współtowarzysza, by usłyszeć anegdotkę czy podpowiedź do danej zagadki.

Wielokrotnie podczas gry będziecie mieli poczucie, że obecność towarzyszy bardzo się przydaje – nadaje rozgrywce kolorytu, pozwala poczuć się częścią drużyny i z uwagi na fakt, że AI odpowiedzialna za ich sterowanie zachowuje się za każdym razem inaczej, możecie spróbować szeregu rozwiązań taktycznych.

No właśnie. Zagadki. Element, którym bardzo trudno zadziwić współczesnego gracza. Tym razem nie otrzymujemy nic hardkorowego – łamigłówki są okraszone dobrymi podpowiedziami w notatniku (wystarczy zatem dobrze rozglądać się po mapie, by je odnaleźć), mechanizmy są logiczne i trudno gdziekolwiek się zaciąć. Większe wrażenie robi ich kontekst fabularny, niż one same, choć przyznaję, że ich rozwiązywanie było satysfakcjonujące i stanowiło miłą odskocznię od wartkiej akcji.

Dla amatorów zbierania jak zwykle przygotowano sporą liczbę skarbów do odkrycia (190!) w tym także notatki z dziennika, które odblokowują nowe opcje dialogowe. Tym razem znajdźki są bardzo sprytnie ukryte i nie błyszczą się z oddali jak w poprzednich częściach. Za pierwszym podejściem z pewnością nie uda Wam się odnaleźć nawet połowy.

Grafik nie płakał, jak projektował

Uncharted 4 jest najpiękniejszą grą na PS4. Każda nowa lokacja z miejsca stawała się moją ulubioną. Skompresowane screeny naprawdę nie oddają wysokiej jakości tej gry. Tu chodzi się cały czas z rozdziawioną szczęką. Szkockie wrzosowiska, równiny Madagaskaru, toskańskie wzgórza, egzotyczne wyspy – co rusz przystawałam i z zachwytem wpatrywałam się w malownicze krajobrazy. Naughty Dog zawsze osiąga wyżyny pod względem oprawy wizualnej. Od poprzedniej gry – The Last of Us – projektanci uczynili tak niesamowity postęp jeśli chodzi o detale otoczenia, że trudno mi samej było w to uwierzyć. Mogłabym zarzucić Was tu setkami przykładów, ale najprzyjemniej odkrywa się to wszystko samodzielnie.

Warto jednak wspomnieć też o pomniejszych bajerach, które jednak wpływają na odbiór całości. Bardzo dopracowano animacje twarzy bohaterów (np. zaświećcie towarzyszowi w oczy, a je zmruży!) oraz ruchy – teraz są naturalne, płynne, aż przyjemnie ogląda się wdrapującego się po pionowej skale Drake’a. Efektowny jest także moment, w którym pozbawiony broni Nate ogłusza przeciwnika i jednym ruchem przeładowuje jego broń, by gracz mógł z niej skorzystać. Reedycje poprzednich części na PS4 otrzymały tryb foto i tu na szczęście także go nie brakuje. Dzięki niemu możemy w każdym momencie zatrzymać rozgrywkę i swobodnie porozglądać się na planszy – zmienić kąt kamery, przybliżyć lub oddalić widok, a nawet usunąć postacie by wykonać ładny landszafcik.

Osobiście nie lubię przechodzić tego typu gier dwukrotnie, ale to nie znaczy, że twórcy nie pomyśleli o replayability. Oprócz polowania na znajdźki można odblokować nowe tryby wizualne. I tak np. możemy przejść planszę pozbawioną grawitacji. Albo taką, w której wszystko rozmieszczone jest jak w lustrzanym odbiciu. A nawet taką, która oddaje hołd erze 8-bitowców.

Oprawa dźwiękowa

Nie będę oryginalna i powiem krótko – Uncharted od zawsze posiadało jeden z najlepszych polskich dubbingów. Jarosław Boberek w roli Drake’a to absolutny mistrz, a pozostała obsada stara się mu dorównać. Nowym bohaterom ładnie dopasowano aktorów i wszystko brzmi naturalnie. Co prawda jedną z bolączek polskiego dubbingu jest fakt, że w niektórych scenach został on podłożony za cicho w stosunku do muzyki, ale to już wina rodzimej lokalizacji, a nie twórców.

Jeśli chodzi o linie melodyczne to nie brakuje tu znajomego motywu, ale też i szeregu nowych utworów. Muzyka jest jednak bardzo dyskretna, bardziej skupiono się tu na odgłosach otoczenia – szumu liści, śpiewie ptaków, trzasków gałęzi itp.

Multiplayer

Tryb multiplayer oferuje cztery opcje zabawy. Mamy typowy team deathmatch (5v5) – w tym odmianę rankingową; Grabież -, w której musimy przechwycić posążek i dostarczyć go do naszej bazy (zdecydowanie mój ulubiony tryb, najbardziej skłaniający ku taktyce) oraz tryb przejmowania baz na mapie. W tym ostatnim otrzymujemy dodatkowe punkty za zabicie dowódców drużyn. Do dyspozycji mamy 8 wielkich map inspirowanych lokacjami z kampanii.

Przed rozpoczęciem zabawy z przyjaciółmi warto przejść samouczek, a w zasadzie szereg samouczków ukazujących różne sposoby gry. Oprócz broni palnej będziemy mieć do dyspozycji także… mistyczne moce znane z poprzednich części. Przykładowo moc El Dorado przywołuje na mapę słynny sarkofag, z którego wylatują dusze zabijające przeciwników, a kamień Cintamani wskrzesza poległych sojuszników.

To jednak nie wszystko. Każdy bohater może przyzwać jednego z 4 pomocników – snajper broni wskazanego przez gracza obszaru, medyk ocuci rannych, zwiadowca wytropi przeciwnika w okolicy, a ciężkozbrojny brutal ostrzela przeciwników.

Mapy są dobrze zaprojektowane i wykorzystują pełny arsenał możliwości Drake’a (i jego towarzyszy) – możemy wspinać się, używać liny, spadać na wroga z wysokości. Nasi bohaterowie podczas gry nie są niemowami – żywo komentują różne sytuacje w sposób pasujący do ich charakteru.

Logując się do gry każdego dnia mamy szansę zaliczyć trzy wyzwania – a to zaliczenie 5 meczy danego typu, a to użycie wybranej liczby umiejętności specjalnych itp. Za wykonanie wyznań otrzymamy artefakty, które z kolei możemy wymienić na skrzynie z losowymi przedmiotami – mogą to być ekskluzywne bronie, kostiumy, animacje lub dodatki do stroju (tych zaś jest całe mnóstwo!).

W trakcie rozgrywki zaś zdobywamy na planszy pieniądze- za zabicie przeciwnika czy odkrycie skarbu. Za tą walutę podczas meczu ulepszamy swój ekwipunek, kupujemy mistyczne moce i pomocników. Za zwycięskie pojedynki otrzymujemy punkty Uncharted, za które kupimy dodatkowe akcesoria opisane w powyższym akapicie. Można je także kupić za prawdziwe złotówki, ale mikrotransakcje nie są nachalne i w zasadzie moim zdaniem zupełnie da się bez nich obyć, tym bardziej, że tyczą się jedynie kwestii wizualnych.

Nie ma się co oszukiwać – nie płakałabym, gdyby trybu wieloosobowego zabrakło. W tego rodzaju grach zawsze najważniejsza jest kampania dla pojedynczego gracza. Trzeba jednak przyznać, że multiplayer Uncharted 4 za sprawą prostych zasad, ciekawych zdolności bohaterów i customizacji postaci przypadł mi do gustu o wiele bardziej niż chociażby ten z The Last of Us. Po kilku pierwszych sesjach ciężko się od niego oderwać. Na pewno dzięki niemu płyta z Uncharted 4 dłużej poleży w napędzie Waszej konsoli, a o to chyba twórcom chodziło.

Uncharted 4 to gra, w której na próżno szukać wad. Perfekcyjna technicznie o świetnym scenariuszu i mechanice, olśniewająca wizualnie… Nie moglibyśmy wymarzyć sobie lepszego końca zwieńczenia historii o przygodach łowcy skarbów. Jeśli nie macie konsoli, a rozważaliście taki zakup, Uncharted 4 będzie najlepszą rekomendacją dla sprzętu Sony.

Ocena: 100/100

Tytuł: Uncharted 4: Kres Złodzieja

Producent: Naughty Dog

Wydawca: Sony Computer Enterainment

Platforma: PS4

Data premiery: 10 maja 2016

Cena: od 199 zł

Język: polski (dubbing + napisy)

PEGI: 16