Tajlandia: farma lajków zlikwidowana

Policja zarekwirowała pół miliona kart SIM tajskiego operatora, pięćset iPhone’ów, 9 komputerów i 21 czytników kart, które służyły do generowania sztucznego ruchu w sieci. Za procederem stoją chińskie firmy.
Pracownicy wykrytej tajskiej farmy lajków fotografowani przez policję
Pracownicy wykrytej tajskiej farmy lajków fotografowani przez policję

Zastępca komendanta policji, zajmujący się również imigracją w Sa Kaeo, Banjaphol Rodsawsdi powiedział, że zatrzymano trzech Chińczyków, którzy na zlecenie firm z Państwa Środka zarządzali farmą lajków i generowali fałszywe wyświetlenia na stronach internetowych. Rozsyłali także spam używając do tego popularnej w Azji aplikacji WeChat. Mężczyźni zostali zatrzymani na razie pod zarzutem pracy bez zezwolenia i przemytu elektroniki. Tajska policja jest na tropie kolejnych osób zaangażowanych w nielegalne przedsięwzięcie.

Za ciężką, fizyczną pracę mężczyźni zarabiali miesięcznie 150 000 batów, co stanowi równowartość 16 000 zł. Do przeprowadzania nielegalnych operacji wybrali Tajlandię – prawdopodobnie ze względu na niskie ceny połączeń telefonicznych. Ciągle jednak nie wiadomo w jaki sposób tak ogromna liczba kart SIM trafiła w ich ręce. W Tajlandii, podobnie jak w Polsce, operatorzy mają obowiązek rejestrowania kart SIM. Jak wyglądają takie “farmy lajków” pokazywaliśmy w maju na nagraniu, do którego dotarliśmy za pośrednictwem rosyjskiego reportera. Tamta farma składała się “tylko” z 10 000 podłączonych urządzeń.

smartfony z farmy lajków
Generowanie sztucznego ruchu sieciowego stało się intratnym interesem szczególnie w Azji (fot. zerohedge.com)

Farmy lajków stają się powoli dla niektórych firm (zapewne także dla polityków, celebrytów i zwykłych Kowalskich) głównym narzędziem promocji w sieciach społecznościowych. Nic dziwnego, na polskim portalu aukcyjnym 1000 lajków kosztuje niecałe 70 zł. W promocji – mniej niż 12 zł. Można by rzec, że cena “popularności” wyraźnie spada.