Skąd biorą się przecieki?

Czasy, kiedy premiera nowego urządzenia była totalnym zaskoczeniem, chyba już dawno minęły. Dziś dziennikarze, choć częściej są to tzw. leaksterzy (z ang. leak – przeciek, plotka) na długo przed premierą, warstwa po warstwie obierają „nowość” niczym cebulę. A skąd czerpią wiedzę? Tego do końca chyba nigdy się nie dowiemy, ale zobaczmy, jakie mogą być jej potencjalne źródła.
Z wieżowca-fabryki z logami Microsoftu, Samsunga, Nokii i Apple ze wszystkich stron cieknie woda.
Z wieżowca-fabryki z logami Microsoftu, Samsunga, Nokii i Apple ze wszystkich stron cieknie woda.

W wynikach wyszukiwania na naszej stronie, informacje zawierające słowo “przeciek” pojawiają się 611 razy. I dotyczą w zasadzie każdego rodzaju sprzętu.

Zwykły przypadek

Był 2010 rok, Gray Powell, programista Apple’a, wybrał się do pubu Gourmet Haus Staudt świętować swoje 27 urodziny. Traf chciał, że po wypiciu kilku piw zostawił w pubie swój telefon. Można by powiedzieć: „zdarza się”, ale te słowa nie są adekwatne, gdy chodzi o egzemplarz najnowszego, czekającego na swoją premierę iPhone’a 4.

Gray Powell – jego nazwisko pojawia się w sieci najczęściej obok hasła “człowiek, przez którego Apple straciło iPhone’a 4”.

Powell miał prawo używać „czwórki” poza kampusem w Cupertino, ale nie powinien jej zgubić. Do tej pory Apple było firmą, która jak żadna inna strzegła swoich tajemnic. Nic, poza domysłami nie wydostawało się za jej pancerne drzwi. Przypadek Powella to zmienił, bo smartfon znalazł inny gość baru, który po kliku próbach oddania go właściwej osobie z Apple’a, sprzedał go za 5000 USD serwisowi Gizmodo. Redaktorzy nie mogli sobie chyba wymarzyć lepszej okazji. Seria artykułów opisujących samo wydarzenie i późniejsze przepychanki z „nadgryzionym jabłkiem” dziś jest znana jako „The Complete Lost iPhone Saga”. Jeden z pierwszych opisanych przypadków faktycznie niekontrolowanego wycieku dotyczącego urządzenia, które jeszcze nie miało premiery.

Dobry przeciek się opłaca

To, że Apple strzeże swoich tajemnic jest zrozumiałe. Zdumienie budzi fakt, że jak pokazuje raport przygotowany przez The Outline czyni to wręcz obsesyjnie. Dowiadujemy się z niego, że najbardziej dochodowa firma świata zatrudnia byłych pracowników Agencji Bezpieczeństwa Narodowego (NSA), agentów FBI, służb specjalnych i wojskowych, by ci minimalizowali ryzyko przecieków. Specjaliści prowadzą również specjalne szkolenia dla kadry zarządzającej, takie jak “Stopping Leakers – Keeping Confidential at Apple” opisane w “The Outline” w 2017 roku. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie filmy, które tylko potwierdzają obsesję Apple’a. Bo jak inaczej wytłumaczyć propagandowe spoty, w których anonimowi pracownicy mówią „Kiedy widzę przeciek w prasie, to dostaję skrętu kiszek” albo „Kiedy doprowadzasz do przecieku informacji, zawodzisz nas wszystkich”.

Ta obsesja ma jednak swoje powody. Przecież strzegąc swoich tajemnic Apple nie czyni tego, tylko po to, by ewentualna premiera była zaskoczeniem, lecz po to, by w ogóle mogło do niej dość. Szpiegostwo przemysłowe jest nie od dziś znane. Pracownicy zatrudnieni w 40 chińskich fabrykach Apple’a już niejeden raz wynieśli z nich części. Największy wyciek miał miejsce w 2012 roku, kiedy to skradzione części i zdjęcia iPhone 5 zostały sprzedane prasie. Nic dziwnego, że każdego dnia Apple sprawdza 2,7 mln pracowników wchodzących i wychodzących do chińskich fabryk. W tym samym czasie służby odpowiedzialne za kontrolę amerykańskich lotnisk codziennie skanują tylko 1,8 mln podróżnych. Raport “The Outline” opisuje również i inne ciekawostki, takie jak np. trwającą aż 3 lata akcję polowania na kreta, działającego na kampusie Apple’a.

Przeciek (faktycznie) kontrolowany

Apple, choć ma obsesję na punkcie bezpieczeństwa, kiedy tylko tego wymaga sytuacja potrafi też świadomie rozpuszczać wici. Tyle tylko, że dzieje się to nie przez przypadek, a na zlecenie i pod kontrolą decydentów. Tak to przynajmniej opisał osiem lat temu John Martellaro, były Senior Marketing Manager w Apple, w artykule opublikowanym na łamach The Mac Observer.

Jako punkt wyjścia posłużył mu artykuł z The Wall Street Journal, w którym ukazała się sensacyjna wiadomość, że Apple zamierza lada moment wprowadzić na rynek tablet, o którym od dłuższego czasu wtedy się spekulowało.

John Martellaro opisuje procedurę, którą sam stosował podczas pracy w Cupertino. Bywało, że przychodził do niego wyższy rangą pracownik marketingu i mówił: „Musimy opublikować te konkretne informacje. John, masz zaufanego przyjaciela w dużym sklepie? Jeśli tak, zadzwoń do niego i porozmawiaj. Proszę przekaż mu co trzeba i zasugeruj, że gdyby zostały opublikowane, byłoby miło. Żadnych e-maili!”

Rozmowa telefoniczna w zasadzie nie zostawia śladu, tym bardziej, że sytuacja jest na rękę obu stronom i informatorowi i temu, kto publikuje. Trzeba jednak wziąć poprawkę, że te „rewelacje” pochodzą z 2010 roku, ale sam schemat działania wydaje się być cały czas nadal prawdopodobny.

Wielka firma za pomocą kontrolowanego przecieku realizuje swoje sprzedażowe cele. Martellaro w przecieku informacji o premierze pierwszego iPada widział możliwość sprawdzenia, jak rynek zareaguje na cenę nowego urządzenia (1000 dol.) i przekonania się, jak na wiadomość zareaguje konkurencja oraz giełda. Czy przeciek się opłacił? Może podczas premiery niespodzianki nie było, ale za to po publikacji w “The Wall Street Journal” akcje Apple’a poszły w górę. Czasami dosłownie opłaca się odejść od zasad.

Dobre źródło… producent akcesoriów

„Ladies and gentlemen, I can exclusively reveal that this is the Samsung Galaxy S9…”  tak 21 grudnia 2017 roku napisał Gordon Kelly z amerykańskiego “Forbsa”. Ten dziennikarz, już od kilku lat jako pierwszy pokazuje realistyczne rendery najnowszych Samsungów i iPhone’ów. W ich opracowaniu pomaga mu firma Ghostek, producent akcesoriów, w tym obudów. Ona sama dysponuje na tyle wiarygodnym źródłem informacji o nowych smartfonach, że jak podkreśla dziennikarz “Forbsa”, Ghostek na miesiąc przed premierą uruchamia produkcję obudów, choć nikt jeszcze widział oryginału na oczy.

Render obudowy przygotowany przez Ghostek dla telefonu, którego fizycznie jeszcze nie było (fot. ghostek.com)

Z kolei dla samego Kelly’ego i serwisów, takich jak MacRumors, cennym źródłem informacji o tym jak będą wyglądać nowe modele smartfonów jest inny sprzedawca akcesoriów, firma MobileFun.

Własne śledztwo

Crème de la crème dziennikarstwa to jednak dobre, porządne śledztwo, czyli umiejętność czytania między wierszami, szukania informacji i wyciąganie wniosków. Tutaj najlepszym źródłem informacji oprócz wspomnianych producentów obudów jest… każdy większy sklep i sama sieć.
Wystarczy, że mniej więcej wiadomo, kiedy wielki producent planuje premierę. Teraz trzeba tylko zacząć umiejętnie „pytać internet” i natrafić na kogoś, kto przez nieroztropność umieścił na stronie sklepu zbyt wcześnie informację o produkcie. Z własnego doświadczenia wiem, że 2, 3 tygodnie przed premierą można trafić nawet na zdjęcia i opis parametrów produktu.

Bardzo ciekawych informacji o kierunku rozwoju przyszłych produktów dostarcza również przeglądanie zgłoszeń patentowych (unikalne cechy), rejestru nazw zastrzeżonych (nazwy nowych sprzętów) i analizowanie tego, co mówią dostawcy podzespołów. Okazuje się, że ci ostatni również dość często uchylali rąbka tajemnicy, chwaląc się nowymi zamówieniami, albo informując o rozwoju produkcji nowej gałęzi podzespołów.

Jeszcze innym źródłem są aktualizacje systemów operacyjnych. Często pojawiają się w nich elementy, które nie mają punktu zaczepienia w aktualnie dostępnym sprzęcie, a są już przygotowane do betatestów nowych urządzeń. Przykładem niech będzie aktualizacja macOS do wersji Sierra, w której można było znaleźć zdjęcia TouchBara, który dopiero co miał zadebiutować w MacBooku Pro.

Informacji o nowościach dostarczają też wyniki benchmarków. Takie przecieki przydarzały się chyba każdej firmie. Ostatnio dzięki Geekbenchowi mogliśmy poznać specyfikację Xiaomi Mi A2. Ten sam benchmark, w styczniu był źródłem danych o jeszcze nie ujawnionym procesorze Intel Core i7-8750H z rodziny Coffee Lake. W marcu na światło dzienne wyszły kolejne wyniki AMD Ryzena 7 2700X. Takie przykłady można by mnożyć i zastanawiać się czy to za każdym razem jest efekt czyjegoś roztrzepania czy ciche przyzwolenie producentów no takie działania.

Na kolejnej stronie piszemy o układzie i o tym, jaki wpływ na media mają leaksterzy.

Najważniejszy jest układ

Jednak, tym co dziś rządzi relacją producent-media są dobre układy. Dziennikarze, którzy dostają coś na „ekskluziwa” przez lata pracują na zbudowanie dobrej relacji. Takie obustronne zaufanie najczęściej poparte jest odpowiednią siłą rażenia medium, dla którego się pracuje.

Korzyści są obopólne. Producent kontroluje sytuację, a medium otrzymuje np. prawo do opublikowania informacji prasowej na kilka godzin przez konkurencją. Niby nic wielkiego, bo taką samą informację prasową otrzymają za chwilę wszyscy. Jednak w sieci obowiązuje prosta zasada – kto pierwszy, ten lepszy. Oczywiście pozycjonowanie robi swoje. Kilka godzin różnicy robi więc swoje. Nim konkurencja dostanie oficjalne materiały, to tekst okraszony redakcyjnym komentarzem rozejdzie się i podbije “internety”. Dobre relacje to też często wcześniejszy dostęp do sprzętu i wiedzy, którą choć się nie można pochwalić publicznie, to można umiejętnie wykorzystać w pracy dziennikarskiej, używając choćby (przyznaję nieco wyświechtanej) formuły „jak się nieoficjalnie dowiedzieliśmy”…

Podgrzewanie atmosfery

Hype, czyli budowanie pożądania jakiegoś produktu może być również wpisane w strategię zapowiadania nowości. Zaproszenie z zawoalowaną treścią jak u Apple’a, sylwetka Note’a 8 obok dwu innych (Galaxy S8 i S8+) z podpisem „Do Bigger Things” to tylko dwa przykłady.

Kreatywny marketing idzie jeszcze dalej. Tak było np. w przypadku premiery pierwszego telefonu Google’a. Pixel „przez przypadek” pojawił się dwa dni przed premierą w filmie reklamowym kanadyjskiej firmy Nest. Zresztą podobnie było z Nexusem 5, który w rękach pracowników Google’a pojawił się podczas odsłonięcia maskotki Androida KitKat. Niby nic, ale wystarczy, by dziennikarze z całego świata zauważyli to i puścili informację w świat.

Z jednej strony pełna kontrola informacji od lat stosowana przez Apple’a, Samsung ostrzegający swoich dostawców, że nie mogą pisnąć ani słówka o kolejnym „eS” i popierający swoje ostrzeżenia groźbą zmiany dostawcy czy karami finansowymi za zdradzanie sekretów. Z drugiej przeciek goni przeciek i trudno uwierzyć, że dzieje się to bez cichego przyzwolenia producentów (vide przeciek informacji o Xperii X Compact od razu w super jakości zdjęciami prasowymi). Przecież nie od dziś wiadomo, że najważniejsze jest by mówić. Nie ważne jak, ale mówić. A im więcej warstw cebuli zdejmiemy z produktu, tym bardziej nakarmimy potwora, któremu na imię jest Internet.

Najbardziej znani leaksterzy

Ktoś, kto zdołał sobie wyrobić odpowiednie dojścia i układy, z czasem może zyskać renomę „tego, który wie wcześniej”, czyli leakstera. Kiedyś być może powiedzielibyśmy po prostu plotkarza, ale to nie do końca oddaje znaczenie terminu leakster. W świecie znawców smartfonów (np. Samsunga), za takiego guru uchodzi m.in. Rosjanin Eldar Murtazin.

Eldar Murtazin – jego przecieki dotyczą najczęściej Samsunga.

Jest to człowiek, któremu udaje się opisać swoje wrażenia z użytkowania sprzętu na długo przed premierą. Jego duży artykuł o Galaxy Note 9 można już było przeczytać 27 czerwca. W świecie Apple’a takie miano można było przyznać Ming-Chi Kuo, analitykowi KGI Securities pracującemu m.in. dla Bloomberga. W kwietniu dziennik The China Times doniósł, że Ming-Chi Kuo przestaje zajmować się firmą z Cupertino. Oficjalna przyczyna to chęć skoncentrowania się na wschodzących markach. Nieoficjalnie mówi się, że Apple przeprowadziło czystki w swoich szeregach i Ming-Chi Kuo stracił źródło informacji. W kwietniu tego roku Apple przyznało, że w roku 2017 znalazła w swoich szeregach 29 osób, które ujawniały firmowe tajemnice, a 12 z nich zostało aresztowanych.

Ming-Chi Kuo, nazywany przez wielu “najlepszym analitykiem Apple na planecie” (fot. TheApplePost)

Przy czym zasada “kto pierwszy, ten lepszy” jest tak istotna, że leaksterzy po uzyskaniu informacji nie bawią się w długie artykuły. Stąd taka popularność Twittera. To medium należy do do Steve’a Hemmerstoffera znanego jako @OnLeaks i Evana Blassa, czyli @evleaks. Panowie nie tylko puszczają w świat przecieki o nowościach, ale też sami ze sobą konkurują, co czyni całą ich działalność jeszcze bardziej pikantną. Czasami do wyścigu staje „ten trzeci”, czyli Roland Quandt (@rquandt) z WinFuture.

W 2014 r. mowa była o tym, że Evan Blass kończy swoją “donosicielską” działalność. W dalszym ciągu jest bardzo aktywny na Twitterze

Kto traci, kto zyskuje

Wydawałoby się, że na przeciekach nikt nie traci. Nie mówimy o szpiegostwie przemysłowym, tylko o tych niewinnych, pozornie, wiadomościach, które przedostają się do mediów. Jednak pojawienie się każdej niezaplanowanej, a co za tym idzie niekontrolowanej przez producenta informacji może być źródłem kryzysu (ale nie zawsze musi nim być). Ujawnienie danych przed premierą osłabia jej siłę. Wyobrażacie sobie konferencję Apple’a, na której po słowach „One more thing” na scenie pokazywany jest produkt, o którym prawie wszystko już wiemy?

Przeciek przesuwa falę zainteresowania mediów na moment, do którego producent nie jest zupełnie przygotowany. Co gorsze, zazwyczaj nie może też nic więcej oficjalnie dodać. Dobrze, jeśli taki przeciek rozbudza ciekawość użytkowników. Źle, jeśli interpretacje analityków, przekładają się na osłabienie kursu akcji. Z drugiej strony konkurencja może zacierać tylko ręce, bo każdy przeciek daje jej punkt odniesienia do własnych produktów, nad którymi pracuje. Teoretycznie na przeciekach zyskują współczesne media internetowe, bo tego typu newsy jak lep przyciągają użytkowników. Bez względu na swoje pochodzenie każdy „leak” jest papierek lakmusowym, który bada jak na najnowszy sprzęt zareagują zwykli użytkownicy. Dlaczego jednak piszę “teoretycznie”. Otóż dlatego, że współcześni, najbardziej znani leaksterzy działają najczęściej na własny rachunek, publikując na FB i Twitterze, omijają serwisy informacyjne. Duże internetowe serwisy, nie mówiąc już o papierowych dziennikach, nie mają w starciu z nimi szansy. I to jest już wymierna strata. | CHIP