FELIETON: maszyny w służbie spalania

Technologia zdominowała moje życie. Wyręcza mnie. Przez nią staję się leniwy i potrzebuję o wiele mniej energii do codziennych czynności, a jednocześnie technologia zmusza mnie do pracy w jednej pozycji. Skoro tak, czy jest również możliwe, aby pomogła mi schudnąć? I nie mam teraz na myśli sięgania po najdziwniejsze, nie zawsze bezpieczne metody odchudzające. Co chwila słyszę o nowej diecie czy preparacie, którego przyjmowanie w krótkim czasie zapewnić ma rewelacyjne efekty. Nie dla mnie są też maszyny odsysające tłuszcz, detoksykacja organizmu, upłynnianie tkanki tłuszczowej, liposukcja ultradźwiękowa, endermologia lub inne… W CHIP-ie pisaliśmy m.in o implancie, który, stymulując nerw błędny, powodowałby powstawanie uczucia sytości. Ale wszystko to bardziej kojarzy się z horrorem science-fiction niż z wizją zdrowej przyszłości.
FELIETON: maszyny w służbie spalania

A skoro o filmach s-f mowa, przypomniał mi się obraz klasy B, „XChange”, w którym głównym wątkiem jest zamiana świadomości między dwoma ciałami. W jednej ze scen bohater zamienia się ciałem z instruktorem fitnessu, aby ten wykonywał wszystkie najcięższe ćwiczenia, będąc w jego ciele. No i jak tu nie kochać fantastyki?

Kanadyjski thriller s-f powstał w 2000 roku

Techfitness

Kiedy chwilę się zastanowimy, znajdziemy również inne, na szczęście bardziej pozytywne i mniej inwazyjne przykłady wykorzystania technologii w służbie odchudzania. Kluby fitness dysponują coraz większym zestawem skomplikowanych maszyn do ćwiczeń, których konstrukcja przypomina elementy urządzeń do treningu astronautów. W smartfonach możemy uruchomić dziesiątki aplikacji ułatwiających liczenie spalanych kalorii i pokonanych odległości, a producenci sprzętu ścigają się w projektowaniu opasek, które obliczą to wszystko za nas. Trzeba tylko zacząć się ruszać.

CHIP Winter Challenge to naprawdę challenge

Czytelnicy CHIP-a wiedzą o naszych redakcyjnych wyjazdowych akcjach. Dla mnie CHIP Winter Challenge i L.A.T.O. zawsze są ciężkim sprawdzianem kondycyjnym. Dźwigając różnego rodzaju sprzęt elektroniczny, przedzieramy się przez zaspy śniegu w Bieszczadach, wspinamy się w Tatrach lub biegamy po torach przeszkód. W zeszłym roku ledwo te testy przeżyłem, ale wiem, że było warto. W tym postanowiłem coś ze sprawą zrobić i przed zimową akcją rozpocząłem treningi.

LOOP Fitness i filozofia hygge

Na trzy tygodnie przed wyruszeniem w Bieszczady odwiedziłem LOOP Fitness. Jest to duńska sieć butikowych klubów utrzymanych w duchu filozofii hygge czyniącej Duńczyków najszczęśliwszym narodem na świecie.

Program LOOP jest treningiem typu HIIT, czyli intensywnym treningiem interwałowym, który jest idealny dla osób chcących wzmocnić całe ciało i spalić nadmiar tkanki tłuszczowej. Maszyny do ćwiczeń siłowych oraz treningu kardio ustawione są w okręgu. Trening można rozpocząć w dowolnym miejscu i przejść do następnej maszyny za każdym razem, gdy zabrzmi dźwięk oznaczający zamianę miejsc. Pomiędzy zamianami mamy 45 sekund. Kolejność i rodzaj ustawionych maszyn nie jest przypadkowa. Każda z nich odpowiada za obciążenie innej części ciała.

Wszystko odbywa się szybko, intensywnie i w sposób uporządkowany. Nie mam czasu spojrzeć na smartfon, ani pogadać z koleżanką. Nie muszę również czekać, kiedy dwa razy szerszy kolega na maszynie obok skończy honorować wszystkich żołnierzy wyklętych jak na klasycznej siłowni. Nie muszę również myśleć, które ćwiczenia wykonać w jakiej kolejności, ani liczyć powtórzeń. System jest tak zaprojektowany, aby w możliwie najbardziej wygodny sposób wykonać maksimum ćwiczeń pobudzających cały organizm do spalenia wielu kalorii, także już po wyjściu z klubu. Całość treningu, dwa okrążenia, to tylko 24 minuty. To niesamowita oszczędność czasu, tak bardzo ważnego w moim zawodowym dniu.

System ćwiczeń współpracuje z aplikacją Beefit, która, dzięki chipowi zaszytemu w elastycznej opasce, zlicza i kontroluje jakość ćwiczeń na każdym z urządzeń. Gdy tylko siadamy na nowej maszynie, czujnik wykrywa opaskę i po skończonym ćwiczeniu wysyła dane do aplikacji. Tak mogę zaplanować treningi pod kątem założonej liczby spalanych kalorii oraz ustalić zadania i cele, jakie chciałbym osiągnąć.

Podczas treningu i podczas wyprawy

Kolejny cel – L.A.T.O.

Okazało się, że trzy tygodnie ćwiczeń wystarczyły, żebym poprawił kondycję, pracę serca i pojemność płuc na tyle, by koledzy z redakcji nie musieli czekać aż wdrapię się na ośnieżone wzgórze. Przekonałem się też, że wyprawa na siłownię nie musi pochłaniać dwóch godzin dziennie. Nie muszę też zapamiętać całej listy ćwiczeń. I to oczywiście nie koniec. Wkrótce startuję z przygotowaniami do akcji L.A.T.O. | CHIP