Co najmniej 60 mln złotych stracili klienci polskiej giełdy kryptowalut BitMarket

BitMarket to jedna z najdłużej działających na polskim rynku giełd kryptowalut, czyli serwisów, w których za prawdziwe pieniądze można było nabyć te wirtualne. Wiele osób jednak nie potraktowało poważnie żelaznej zasady, by nie trzymać na giełdach pieniędzy. Po zamianie należy przesłać kupione w ten sposób wirtualne pieniądze na adres prywatnego portfela, zabezpieczonego odpowiednio silnym hasłem.
Dom na morzu może naruszać suwerenność terytorialną Tajlandii / fot.Pixabay

Dom na morzu może naruszać suwerenność terytorialną Tajlandii / fot.Pixabay

Klienci BitMarketu założyli grupę na Facebooku i zamierzają wystąpić z pozwem zbiorowym. Jednak zdaniem profesora Krzysztofa Piecha, eksperta ds. kryptowalut, poszkodowani mają małe szanse na odzyskanie pieniędzy.

BitMarket – pieniądze nie do odzyskania

Te pieniądze są już raczej nie do odzyskania — mówi w rozmowie z CHIP-em profesor Krzysztof Piech. — W takiej sytuacji klienci mogą co prawda złożyć wniosek do prokuratury, natomiast należy pamiętać, że takie środki jest bardzo trudno odzyskać, a prokuratura sobie niespecjalnie radzi w takich sytuacjach. Nie mówiąc już o związanych z tym trudnościach technicznych. Tak jak nie udało się odzyskać pieniędzy klientom giełdy Bitcurex, tak prawdopodobnie będzie i w przypadku BitMarketu. Kłania się zasada, którą całe środowisko kryptowalutowe od lat promuje: nie trzyma się pieniędzy na giełdach, a jedynie tyle środków, aby dokonać bieżącej transakcji. Jest to bowiem najsłabsze ogniwo całego systemu walut cyfrowych.

Na stronie giełdy kryptowalut BitMarket pojawiło się oświadczenie w języku polskim i angielskim (graf. CHIP)

Pomimo wielu już upadków giełd kryptowalut, klienci w dalszym ciągu traktują te serwisy jak podobnie wyglądające strony banków. Różnica jednak polega na tym, że każdy bank jest objęty Bankowym Funduszem Gwarancyjnym, który w razie upadku takiej instytucji, zapewnia klientom wypłatę do 100 tysięcy euro. Giełdy kryptowalut takim parasolem ochronnym objęte nie są, a ich klienci biorą na siebie ryzyko upadku firmy stojącej za takim serwisem.

— To nie jest też tak, że to zespół, który zaczynał tworzyć tę giełdę jest winny, ponieważ w międzyczasie miało miejsce kilka zmian właścicielskich i nie wszystkie były witane z entuzjazmem przez społeczność ze względu na różnego rodzaju niejasności — przekonuje Krzysztof Piech. — Mimo wszystko smutne jest to, że istniejąca od dłuższego czasu marka się nie utrzymała, co tylko pokazuje, że być może przyszłość należy do zdecentralizowanych giełd, które są o wiele bardziej bezpieczne. Plus oczywiście dochodzi kwestia nadzoru (finansowego – przyp. red.), który obchodzi się z giełdami kryptowalut jak z kukułczym jajem i woli się nimi nie zajmować. To są trudne kwestie zarówno technicznie, jak i prawnie. Przygotowywaliśmy przy Ministerstwie Cyfryzacji projekt samoregulacji, który był po prostu do wzięcia przez nadzór i do wdrożenia, ale cóż, takie zostały podjęte decyzje a nie inne.

Polski rząd od pewnego stanowczo odcina się od kryptowalut i stojącej za nimi technologii blockchain. Na początku 2018 roku Ministerstwo Cyfryzacji cofnęło patronat dla Polskiego Akceleratora Technologii Blockchain, który w 2016 roku uzyskał grant z Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Krótko potem, premier Mateusz Morawiecki w Davos nie wykluczył likwidacji giełd wymiany kryptowalut. W efekcie powstała ustawa o przeciwdziałaniu praniu pieniędzy i finansowaniu terroryzmu, która zobowiązuje firmy i instytucje zajmujące się obrotem kryptowalutami do ujawniania danych klientów, podejrzanych o prowadzenie działalności przestępczej. | CHIP

Projekt ustawy dotyczącej kryptowalut wysłany przez rząd do Sejmu

Więcej:kryptowaluty