USA kontra Huawei

Konflikt ekonomiczny między Wschodem a Zachodem przybiera na sile, ale przez długi czas nie był on przedmiotem zainteresowania ogółu. Gdy USA nałożyły cło na produkty chińskie, można było o tym przeczytać czy usłyszeć głównie w mediach o profilu gospodarczym. Gdy Intel dostał zakaz sprzedaży procesorów koncernowi Huawei, paraliżując produkcję pecetów i serwerów chińskiego giganta, mało kto się na tym szczególnie skupiał. Ale gdy okazało się, że niebawem Huawei będzie pozbawione procesorów do smartfonów, dowiedzieli się o tym wszyscy. Nic dziwnego. Nie każdy potrzebuje już stacjonarnego komputera, również mało kto pała żądzą posiadania własnego serwera, ale smartfon? Nie musi ich brakować na rynku, wystarczy, że w bliżej nieokreślonej przyszłości tak się może stać, by zainteresowała się sprawą opinia publiczna. My zaś przy sprawie Huawei zastanawiamy się, jak głęboko sięgną potencjalne konsekwencje konfliktu pomiędzy USA i Chinami, bo w związku z nim perspektywa spowolnienia, wstrzymania czy wręcz regresu w rozwoju sprzętu, nie tylko mobilnego, staje się realna.
Wielkogłowy Donald Trump w szarym labiryncie, po którym poruszają się też godła Chińskiej Republiki Ludowej.
Wielkogłowy Donald Trump w szarym labiryncie, po którym poruszają się też godła Chińskiej Republiki Ludowej.

Rzeczywiście jest możliwe, byśmy w najbliższych latach używali tych samych komputerów i smartfonów i cieszyli się, że nie jest gorzej? Taki scenariusz będzie realny, jeśli to, co kryje się pod hasłem wojna gospodarcza między USA i Chinami, będzie przybierało na sile. Przyjrzyjmy się zatem sprawie na dwóch płaszczyznach. Po pierwsze, czy wchodzi w grę scenariusz, w którym rozwój technologiczny zostanie zatrzymany albo wręcz dojdzie do regresu? Po drugie, jeśli tak – co by to oznaczało dla rynku, czyli dla konsumentów indywidualnych i biznesowych?

Główny kuluarowy bohater starcia USA – Chiny (fot. Mediaexpert)

Stany Zjednoczone versus Huawei – co dotąd wydarzyło się?

Zanim podejmiemy próbę odpowiedzi na oba pytania, przypatrzmy się aktualnej sytuacji na przykładzie stosunku rządu USA do Huawei – największego chińskiego dostawcy smartfonów, sprzętu komputerowego oraz telekomunikacyjnego. Zbierzmy fakty. W maju Google wycofało licencje na aplikacje systemu Android dla producenta z Shenzhen. Zaraz potem dostawy dla Huawei zawiesili producenci procesorów, zarówno do sprzętu komputerowego, jak i mobilnego (Intel, Broadcom, Qualcomm, Xilinx). Następnie współpracę z gigantem zawiesił ARM, dostawca licencji wykorzystywanych do produkcji procesorów Kirin. Jak wiadomo, jednostki te są sercem smartfonów Huawei i submarki Honor, a powstają w HiSilicon – również chińskiej firmie, której właścicielem jest Huawei. Wojna handlowa rozszerza się zatem o rynek brytyjski, co pokazuje, że konflikt nie dotyczy tylko dwóch państw. Konflikt wszedł w nową fazę, gdy nieoczekiwanie pod koniec czerwca podczas szczytu G20 Donald Trump oświadczył, że embargo wobec Huawei może zostać zniesione.

Na tym przykładzie warto sobie uświadomić dwa zagadnienia. Pierwsze, kluczowe, to przed jak wielkim niebezpieczeństwem stoi światowy rozwój branży IT, gdyby sankcje zostały jednak utrzymane. Bo rozwój jest możliwy dzięki międzynarodowemu swobodnemu przepływowi produktów, komponentów, patentów itp., umożliwiając synergię w postępie technologicznym. Amerykański system operacyjny w chińskim smartfonie, którego sercem jest procesor amerykański lub chiński, powstały przy zastosowaniu angielskiej myśli technicznej i przy użyciu minerałów ziem rzadkich (zwykle chińskich, ale też afrykańskich, a nawet północnokoreańskich). Producenci niechętnie udzielają informacji o swoich dostawcach, trudno więc podać równie spektakularne przykłady międzynarodowej współpracy jak w przypadku produktów Huawei. Jeszcze Intel kilka lat temu oznajmił, że kupuje minerały ziem rzadkich w Kongo. Drugie zagadnienie – jak wiele zależy od decyzji jednego człowieka z gigantyczną władzą i jak bardzo nie wiadomo, jaką decyzję podejmie jutro. Wyobraźmy sobie partię szachów, w której jeden zawodnik zbija gońca, a gdy się orientuje, że w dwóch następnych posunięciach straci hetmana – cofa swoją decyzję. W omawianej sytuacji restrykcje uderzają bezpośrednio w chińskiego potentata, ale na dłuższą metę konsekwencje mogą dotkliwie odczuć amerykanie, gdy np. Chiny wstrzymają sprzedaż wspomnianych minerałów. Warto zaznaczyć, że przerwana współpraca na linii Huawei – Intel wcale nie jest po myśli tego drugiego, który traci dużego odbiorcę.

Stany Zjednoczone oskarżyły Huawei o szpiegostwo, ale bez twardych dowodów

Źródło konfliktu

Oficjalną przyczyną zerwania współpracy z Huawei są oskarżenia o szpiegostwo. Jednak im bardziej zagłębiamy się w relacje między oboma mocarstwami, tym trudniej dać wiarę, że to jedyny prawdziwy powód.

Fakt pierwszy: brak dowodów na oskarżenia o szpiegostwo. Trudno uwierzyć w oficjalne uzasadnienie zarzutów przede wszystkim dlatego, że nie zostały poparte żadnymi konkretnymi danymi. Nie oznacza to oczywiście, że oskarżenia są bezpodstawne, ale kto zwykle najgłośniej krzyczy, by łapać złodzieja? Bez trudu w sieci można znaleźć informacje o tym, że w każdym procesorze Intela wyprodukowanym po 2008 r. znajdują się tzw. backdoory, czyli elementy pozwalające nie tylko dostarczać informacje o zawartości dysku czy o przeglądanych stronach, ale też służące do przejmowania z zewnątrz kontroli nad komputerem. Również na temat systemu Windows 10 krążą legendy dotyczące monitorowania aktywności użytkownika sprzętu. Nie przesądzam o prawdziwości tych informacji, podkreślam jedynie, że jeśli chodzi o szpiegowanie, można znaleźć daleko więcej danych na ten temat u dostawców amerykańskich, niż w Huawei.

Fakt drugi: aktualny prezydent USA powiedział publicznie, że za jego kadencji Chiny nie będą największą gospodarką świata, a podniesienie ceł na produkty chińskie oraz nagłe zawieszenie współpracy z Huawei pokazują, że deklaracja Donalda Trumpa nie została rzucona na wiatr.

Eksperci podkreślają, że solą w oku USA, Chin i innych dużych gospodarek świata jest zależność jednych od drugich. Wspomniana wcześniej synergia z jednej strony zapewnia swobodny i szybki rozwój, ale z drugiej oznacza właśnie zależność jednego kraju od drugiego. Niezgoda mocarstw na ten układ zmaterializowała się właśnie pod postacią sankcji wobec chińskiego giganta. Czy konflikt będzie trwał i przybierał na sile? Czy raczej będzie jednorazowym incydentem, na przykładzie którego mocarstwa będą się uczyły na błędach? A może to początek działań mających na celu wzajemną izolację?

Sankcje gospodarcze jako oręż

Historia nakładania kar jednych państw na drugie jest chyba tak samo stara, jak historia wojen, a pierwsze embarga handlowe miały miejsce już w starożytności. Jeśli przyjrzeć się historii potyczek gospodarczych między krajami, widać, że bardzo rzadko sankcje odnosiły skutek zgodny z zamierzeniami. Zwykle efektem były straty po obu stronach, a nierzadko to właśnie karana strona przyparta do muru wychodziła z konfliktu obronną ręką. W latach 60, aby wymusić na Republice Południowej Afryki rezygnację z polityki apartheidu, ONZ wprowadziło radykalne sankcje mające na celu całkowitą izolację tego państwa od świata. Zerwane zostały zarówno kontakty handlowe, jak i połączenia morskie oraz lotnicze, a przede wszystkim odcięto RPA od dostępu do paliw. Kraj zaczął jednak wytarzać paliwa syntetyczne i to w takiej skali, że nie tylko starczało ich na rynek krajowy, ale również na eksport. Przykładem nieskuteczności było też nałożenie w 2002 roku przez USA ceł zaporowych na stal, która na świecie była produkowana taniej. Kraje sprzedające stal do Stanów Zjednoczonych złożyły protest do Światowej Organizacji Handlu, którego efektem stało się wprowadzenie przez UE ceł na produkty amerykańskie. Dwa lata później rząd USA wycofał się ze swojej decyzji. Po masakrze na placu Tian’anmen w 1989 roku również Stany Zjednoczone odcięły Państwo Środka od technologii związanych z energetyką jądrową. Zakaz bardzo dotkliwie odczuł amerykański biznes, który za sprawą braku dużego odbiorcy, został zmuszony do znacznej redukcji zatrudnienia. A Chiny zapewniły sobie dostęp do technologii jądrowych z innych państw.

Uderzenie w ZTE, czyli nie tylko Huawei

W maju 2018 roku Departament Handlu USA nałożył sankcje na ZTE, drugiego po Huawei pod względem wielkości producenta sprzętu telekomunikacyjnego oraz smartfonów w Chinach. Sankcje polegały na tym, że amerykańskie firmy dostały zakaz sprzedaży i udostępniania tej firmie komponentów (m.in. procesorów Snapdragon) oraz oprogramowania (Android). Zakaz miał obowiązywać 7 lat i był reakcją na potajemną sprzedaż sprzętu Iranowi (obłożonemu sankcjami). Ponadto prezydent USA zarzucał Chinom nieuczciwe praktyki handlowe, grożąc wprowadzeniem ceł na chińskie produkty (groźba ta została później zrealizowana). Dla ZTE sankcje oznaczały gigantyczne kłopoty. Według szacunków, ponad jedna czwarta podzespołów do budowy sprzętu ZTE pochodziła od amerykańskich dostawców. Dlatego chiński producent negocjował z rządem USA zniesienie embarga. W efekcie strony doszły ostatnio do porozumienia – ZTE wpłaciło niemal 1 miliard dolarów kary i zobowiązało się do ukarania pracowników odpowiedzialnych za transakcje z Iranem. Wprawdzie embargo zostało zniesione, ale nad ZTE „wisi” nadal 10-letnia kara w przypadku zerwania warunków ugody. Incydent odbił się bardzo negatywnie na firmie z Chin, która niemal zniknęła z rynku telekomunikacyjnego – co pokazuje, że bywa i tak, że sankcje odnoszą skutek. Wracamy do sprawy Huawei.

Także ZTE dotknęły amerykańskie sankcje

A co by było, gdyby…

…sankcje wobec Huawei zostały utrzymane? Pamiętajmy, że nie wszystkie jeszcze wystartowały. W przypadku Intela – producent procesorów już wstrzymał dostawy, przez co Huawei nie może wywiązać się nawet z realizacji dostaw zakontraktowanych serwerów. Na marginesie, tu po stronie amerykańskiej cierpi Intel, ale zacierają ręce inni dostawcy, z Dellem na czele, do którego kierują kroki klienci, którzy zamówili sprzęt w Huawei. Ale w relacjach z Google’m – przerwanie współpracy nastąpiłoby w drugiej połowie sierpnia. Jeśli chodzi o ARM, Chińczycy poczynili zakupy, które wystarczą na utrzymanie ciągłości produkcji przez co najmniej kilka miesięcy.

Pominąwszy zatem kwestię przerwy w dostawach sprzętu komputerowego, ogłoszone z pompą restrykcje wobec chińskiej firmy w praktyce jeszcze się nie zaczęły. A gdyby prezydent USA nie zmienił zdania? Opinie specjalistów są różne. Żaden z moich rozmówców nie przewiduje, by istniały jakieś scenariusze pośrednie. Kilka tygodni temu, a więc jeszcze przed tokijskim szczytem G20, krajowi eksperci z rynku IT twierdzili, że sprawa albo się rozejdzie po kościach, albo będzie narastała raczej w trybie geometrycznym niż liniowym. Czego zatem można się spodziewać, gdyby sankcje zostały jednak utrzymane?

Myślę, że Huawei przede wszystkim zabezpieczy się, szukając alternatywnych źródeł, z tego co wiem, już to robi – mówi Wiesław Wilk, prezes Wilk Elektronik, właściciel marki Goodram. – Jednocześnie, jak się jest tak silnym jak Huawei i ma za sobą potęgę, jaką są Chiny, można zaplanować rewanż i będzie on długotrwały i bolesny, a nie pokazowy, jak ze strony USA.

Zdaniem Wiesława Wilka w tej sytuacji wielkie koncerny będą zmuszone opowiedzieć się po którejś stronie – np. Hynix prawdopodobnie wesprze Huawei, ale Samsung na pewno nie, jako bezpośrednia konkurencja. Jakich ruchów można się spodziewać po stronie chińskiej w reakcji na amerykańskie aktualne i ewentualne kolejne sankcje? Tego oczywiście teraz nie sposób przewidzieć. Aby zrozumieć powagę sytuacji, należy sobie uświadomić, jaką siłą dysponują obecnie Chiny.

Chiny wczoraj i dziś

Chińczyk sprzedał duszę diabłu, ale czort długo się nią nie nacieszył, bo po pół roku dusza się zepsuła – ta anegdota krótko charakteryzuje popularny stosunek do chińskich produktów, ale jest to opinia nieaktualna. Być może niektórzy z was, a z pewnością wasi rodzice pamiętają renomę wszystkiego co japońskie sprzed kilkadziesięciu lat. Jeszcze w latach 70 japońskie pochodzenie produktu było synonimem tandety. Urządzenia były słabo zaprojektowane, jeszcze gorzej wykonane, z materiałów najgorszej jakości. Dziś metka „made in Japan” oznacza produkt najwyższej klasy. Z podobną metamorfozą mamy do czynienia w przypadku Chin. Już dawno urządzenia IT chińskiej proweniencji przestały być awaryjne, ale nadal nie grzeszyły nowoczesnością.

Przez lata Chiny uznawane były jedynie za doskonałych “kopiujących” rozwiązania z USA i Europy – przypomina Przemysław Kucharzewski, wiceprezes Cyberdog. – Chiny za bardzo nie przejmują się prawami autorskimi, doskonale to widać na przykładzie rozwiązań ZTE czy Huawei, gdzie każde urządzenie Cisco ma wprost swój odpowiednik w ofercie chińskich producentów wspieranych przez rząd również finansowo.

Jednak próby odizolowania Chin od najnowszych osiągnięć technicznych mogą przynieść skutek odwrotny do zakładanego:

Sankcje nakładane na Chiny ze strony USA spowodują jedynie przyśpieszenie procesu przejścia na własne rozwiązania albo zmodyfikowane, skopiowane i adaptowane – dodaje Przemysław Kucharzewski.

Państwo Środka inwestuje gigantyczne pieniądze w zaplecze infrastrukturalne IT. Tylko w tym roku chiński rząd utworzył fundusz na 300 miliardów juanów (47 miliardów dolarów) z przeznaczeniem na własny przemysł półprzewodnikowy. Oprócz tego Xi’an UniIC Semiconductors i Yangtze Memory Technologies Corporation zainwestowały 100 miliardów dolarów w rozwój i produkcję. Efekty takich działań widać gołym okien: na światowy rynek właśnie wchodzą Fujian Jin Hua Integrated Circuit oraz Innotron Memory. A chińskie uczelnie opuszczają rocznie 4 miliony inżynierów.

Niewątpliwie pozycja Chin nie tylko w branży IT staje się na świecie coraz bardziej dominująca i wiele wskazuje, że podobny proces będzie trwał jeszcze długo. Nie cieszy to mocarstw, szczególnie Stanów Zjednoczonych. Choć za słowami idą czyny, trudno się oprzeć wrażeniu, że USA przypominają kowboja na rodeo, który wprawdzie trzyma pion i dominuje nad wierzgającym pod nim zwierzęciem, ale wystarczy moment nieuwagi…

Uważam, że hegemonia technologiczna Zachodu się kończy, zaś ciężar rozwoju technologicznego przenosi się na Wschód, którego głównym centrum będą Chiny, które mają wręcz nieograniczone możliwości ludzkie i finansowe – ocenia Przemysław Kucharzewski. – Kto był w Chinach i widział choćby lotniska, wie, że ten kraj rozwija się dużo szybciej niż USA czy państwa Starego Kontynentu. Nowe rozwiązania są wprowadzane od razu w życie. Chiny, Zjednoczone Emiraty Arabskie, Indie, Singapur, Hong Kong, Korea Południowa, bogate postsowieckie republiki żyjące z ropy są albo staną się centrami gospodarczymi świata.

Shenzhen, tu swoją główną siedzibę ma Huawei (fot. Polityka)

Co nas czeka?

W przypadku sprawy Huawei niebezpieczeństwo być może na razie zostało zażegnane, ale co będzie, gdy nastąpi eskalacja konfliktu między Chinami i USA z jakiegokolwiek innego powodu? Amerykański prezydent już nie raz pokazał, że potrafi zaskoczyć. W takim czarnym scenariuszu – z punktu widzenia konsumenta czy klienta korporacyjnego najprawdopodobniej przez kilka lat rozwój produktów IT zatrzyma się. Jest też bardzo możliwe, że sprzęt komputerowy i mobilny podrożeje. Teoretycznie wydaje się niewiarygodne, by komputer lub smartfon z dzisiejszej oferty można było znaleźć na półce w sklepie za trzy lata. Tym bardziej trudno sobie wyobrazić, że będzie o połowę droższy. Ale czy to niemożliwe? W branży IT nieoczekiwane podwyżki cen podzespołów, w wyniku których drożały całe produkty, zdarzały się nieraz.

W latach 90 do produkcji pamięci operacyjnych stosowany był pewien rodzaj masy bitumicznej, której 30 proc. w skali światowej dostarczała fabryka z Kioto. Zniszczenie jej podczas trzęsienia ziemi spowodowało bardzo poważny kryzys na rynku i ceny sprzętu komputerowego wyskoczyły w kosmos na kilka miesięcy – wspomina Tomasz Chlebowski, CEO Comcert.

Był też pożar w fabrykach Seagate w 2011 roku, w konsekwencji którego dyski twarde drożały wręcz kilkakrotnie i przez wiele lat utrzymywały tak wysokie ceny, że nie wzrastała ich pojemność. Przypomnijmy sobie, jak długo stosowane były pamięci DDR3. Dlaczego? Bo przez kilka lat producenci byli zmuszeni sprzedawać pamięci taniej, niż wynosiły koszty produkcji, więc nie było pieniędzy na inwestycje. Zaraz po tym, gdy popyt przewyższył podaż i moduły podrożały, na rynku pojawiły się pamięci kolejnej generacji. Gdy potaniały, producenci przekonywali użytkowników, że potrzebują 4, a nawet 8 GB pamięci operacyjnej. Później, gdy podzespoły znowu podrożały i przez kilka lat pozostawały na tym poziomie, okazało się, że 4 GB z powodzeniem wystarczą. Niedawno pamięci zaczęły tanieć, więc standard pojemności automatycznie wzrósł.

Innym przykładem pokazującym, że ewolucja w branży komputerowej nie musi być tak szybka, są monitory. Typowy dziś monitor, czyli 24 cale w rozdzielczości Full HD, jest dostępny w sprzedaży od ponad 10 lat, zaś w pierwszej połowie obecnej dekady był zdecydowanie tańszy, niż obecnie. Gdy 13 lat temu Intel wprowadził pierwsze procesory iCore, ogłosił, że co kilkanaście miesięcy będą miały miejsce premiery nowych układów w trybie Tick Tock. Oferował układy od 65 nm w 2006 roku do 14 nm w 2014. Choć inżynierowie schodzą do mniejszych konstrukcji, to układy 14 nm są stosowane do dzisiaj – i nikt nie wyrywa sobie włosów z głowy z tego powodu. Dlatego jeśli Chiny zaprzestaną sprzedaży metali ziem rzadkich, najprawdopodobniej podrożeją procesory, pamięci, płyty główne, przy jednoczesnej przewadze popytu nad podażą. Będą drogie, aż sytuacja nie wróci do normy lub nie powstanie alternatywa. Zwykle wzrost standardów wynika z polityki cenowej producentów lub dostępności komponentów, a nie z realnej potrzeby.

Co łączy “Misia” i spór USA – Huawei? (graf. Joe Monster)

Nie mamy pańskiego płaszcza

Jeśli z jakiegokolwiek powodu doszłoby do długoterminowego konfliktu między mocarstwami, prawdopodobnie czeka nas to samo, z czym mieliśmy wielokrotnie do czynienia w przeszłości. Mam na myśli chwilowe lub trwałe wzrosty cen niektórych komponentów, za sprawą czego będą drożały produkty takie jak komputery czy smartfony. Z jednej strony można powiedzieć, że to nic nowego i pokornie dostosować się do sytuacji. Albo kupić pożądany sprzęt drożej, albo używać dalej starego. Co innego jednak, gdy za sytuację odpowiedzialny jest ślepy los, gdy nie ma kogo obwinić, a co innego, gdy sprzęt drożeje za sprawą decyzji polityków. Wyobraźmy sobie, że ktoś zaproszony na przyjęcie nie przychodzi. Dzwoni, przeprasza i tłumaczy, że ma w domu awarię i musi zostać. W drugim przypadku zaproszony nie przychodzi, dzwoni i mówi, że nie przyjdzie, bo tak mu kazał ojciec, który jeszcze postara się, by nikt inny nie przyszedł. W obu wariantach fakt jest taki sam – realnie jedna osoba nie przychodzi na przyjęcie. Zmienia się jedynie wymiar medialny całej historii.

W “Misiu” Barei kierownik szatni stwierdza: Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi? Za sprawą decyzji prezydenta USA podobnie może powiedzieć do Huawei producent procesorów albo systemu operacyjnego. Ale w tym przypadku, w przeciwieństwie do wspomnianej sceny z filmu, gdy Chińczyk nie dostanie swojego płaszcza, sam go sobie wyprodukuje. Już to zresztą robi, jeśli idzie o procesory oraz wprowadzając do swoich smartfonów własny system operacyjny (który być może już jest prawie gotowy i szybszy o 40 proc. od Androida). Oczywiście nie rozwiąże to problemu doraźnie, bo na rynku mobilnych systemów operacyjnych jednak Android rozdaje karty, choćby przez dostęp do popularnych usług i aplikacji. Ale o ile Chiny odczułyby dotkliwie embargo, które się skończyło, zanim się zaczęło, to na dłuższą metę z całą pewnością byłoby w sytuacji gracza szachowego, który po stracie gońca w kilku ruchach pozbawia przeciwnika hetmana wraz ze świtą.

W całej historii USA kontra Huawei intryguje to, czego nie widać. W przytoczonym filmie akcja była ustawiona, by usprawiedliwić brak paszportu, którego i tak się nie miało. Być może międzynarodowy konflikt w postaci restrykcji wobec Huawei ma swojego reżysera i jest krótką sceną, która znaczy coś całkiem innego, niż na to wygląda? | CHIP

Więcej:HuaweiZTE