Spędziłem miesiąc z Sony A1. Aparat za 34 tys. zł nie zrobił ze mnie lepszego fotografa

Spędziłem ostatni miesiąc fotografując aparatem kosztującym, bagatela, prawie 34 tys. zł. Dorzućmy do tego topowy obiektyw i można powiedzieć, że trzymałem w dłoniach równowartość przyzwoitego, używanego samochodu. Pracując z Sony A1 chciałem dowiedzieć się przede wszystkim jednego – gdzie leży granica, poza którą lepszy aparat nie sprawia, że robi się lepsze zdjęcia.
Spędziłem miesiąc z Sony A1. Aparat za 34 tys. zł nie zrobił ze mnie lepszego fotografa

Znam osobiście fotografów, którzy potrafią zrobić wspaniałe zdjęcie niezależnie od tego, czy robiliby je najdroższą Leicą czy kamerą cofania w Toyocie Prius. Znam też ludzi, którzy mimo posiadania bardzo przyzwoitego sprzętu i wielu lat doświadczenia, nie potrafią zrobić dobrego zdjęcia, choćby od tego zależało ich życie.

Osobiście zaliczam się do kategorii środkowej. Dzieł sztuki nie tworzę, ale lata pracy i rozwoju nauczyły mnie wyciskać wiele z dowolnego sprzętu i co do zasady potrafię zrobić tym lepsze zdjęcie, im lepszego sprzętu użyję. Po części wynika to z faktu, iż dobry sprzęt może całkiem zręcznie skompensować braki w umiejętnościach. Po części dlatego, że jako miłośnik gadżetów czuję tym większą motywację, im lepszą zabawkę mam w dłoniach.

Profesjonaliści wiedzą jednak, że to nie aparat czyni fotografa, a pewnych rzeczy – takich jak wyczucie kadru, kompozycji czy zrozumienia światła – nie da się zastąpić kupnem coraz to droższego zestawu foto. I o tym właśnie chciałem się przekonać przez ostatni miesiąc, pracując z Sony A1 – jednym z najlepszych, jeśli nie najlepszym aparatem pełnoklatkowym dostępnym w wolnej sprzedaży. To sprzęt tego kalibru, że aby zrobić nim złe zdjęcie, trzeba się naprawdę postarać, a jeśli coś nie wychodzi, to wyłącznie z winy fotografa. Chciałem się przekonać, gdzie leży granica, poza którą lepszy sprzęt nie sprawia, że robi się lepsze zdjęcia. Udało się.

Sony A1 pokazał mi miejsce w szeregu

Na co dzień pracuję na dwóch systemach fotograficznych i dwóch różnych aparatach – leciwym już Sony A7R III oraz Canonie EOS R6. Z racji wykonywanej pracy przez moje ręce przewinęły się też niemal wszystkie aparaty większości producentów, z nielicznymi wyjątkami, do których dotąd należał właśnie topowy Sony A1. Od jego premiery minęło już tyle czasu, że nie ma co się rozpisywać – każdy zainteresowany zna jego specyfikację na wylot. Dlatego tutaj skupię się raczej na odczuciach niż suchych możliwościach.

Sony A1

Byłem bardzo ciekaw tego aparatu już od chwili jego premiery, ale nigdy dotąd nie miałem okazji pobyć z nim dłużej. W teorii bowiem jest to aparat idealny do wszystkiego. Mamy tu bowiem matrycę 50 Mpix, więc nadającą się zarówno do fotografii reportażowej czy sportowej, jak i portretowej, studyjnej i krajobrazowej. Mamy ekstremalnie szybki autofocus. Mamy tryb ciągły działający z absurdalną szybkością do 30 FPS bez zaniku obrazu w podglądzie. Mamy znakomite funkcje filmowe, w tym jakość 10-bit 4:2:2, możliwość nagrywania zewnętrznego w 16-bitowym formacie RAW, nagrania w rozdzielczości 8K i 4K 120 FPS.

Innymi słowy, na papierze Sony A1 jest sprzętem do wszystkiego i dla każdego. Może kosztuje krocie, ale nie ma zastosowania, w którym by się nie sprawdził. I to… brutalnie zweryfikowało moje realne potrzeby fotograficzne.

Na co dzień bowiem fotografuję przede wszystkim produkty, coraz częściej też gastronomię. Moi „modele” zazwyczaj nie uciekają z kadru, więc przez większość czasu nie mam ani możliwości, ani wręcz potrzeby testowania wszystkich super-szybkich trybów działania.

Sony A1

Z kolei po pracy moim najczęstszym obiektem zdjęć jest pies rasy Wyżeł włoski, który faktycznie może wymagać szybkiego autofocusu i dużej liczby klatek na sekundę, by uchwycić tę piękną bestię w czasie biegu, ale… tu również nie ma potrzeby używać aż tak szybkich parametrów. Ba, nawet 10 FPS (w skompresowanym formacie RAW) w Sony A7R V byłoby wystarczające, podobniej jak wystarczające byłyby możliwości kosztującego blisko trzykrotnie mniej Sony A7 IV.

Często fotografuję też zaplecza biznesów, zdarza mi się uprawiać fotografię eventową a czasem nawet fotografować koncerty. I tu znowuż – Sony A1 spisywał się doskonale w każdym z tych zastosowań, ale… ani razu nie poczułem, bym chociażby zbliżył się do kresu jego potencjału. Po raz pierwszy trzymając aparat w dłoniach czułem nie tylko, że nie potrzebuję aż tak dobrego sprzętu, ale też że raczej nigdy nie nadejdzie moment, w którym mógłbym go potrzebować. Bo Sony A1 to sprzęt dla najwyższej klasy zawodowców i entuzjastów, zwłaszcza fotografujących w najtrudniejszych warunkach. A ja nigdy takim nie będę.

Sony A1 nie sprawił, że zacząłem robić lepsze zdjęcia

Kontynuując powyższą myśl – Sony A1 (34 tys. zł) połączony z nowym obiektywem Sony G-Master 24-70 mm f/2.8 II (11500 zł) nie sprawił, że stałem się lepszym fotografem. Co najwyżej rozleniwił mnie do niewyobrażalnego stopnia.

Nieostre zdjęcia? Jakie nieostre zdjęcia – żeby zrobić nieostre zdjęcie Sony A1, trzeba to zrobić celowo i z premedytacją, lub fotografować w czasie napadu padaczki. W moich zastosowaniach (tych mniej i bardziej ruchomych) celność wynosiła 100 proc. O ostrości nie myślałem w czasie zdjęć wcale, bo nie było o czym.

Ulubiona funkcja nowego 24-70 mm f/2.8 II G-Master – regulacja oporu tubusa

Za ciemno? Jakie za ciemno – do ISO 8000 zdjęcia z tego aparatu są czyściutkie jak wiadomo co, a w skrajnych sytuacjach nawet ISO 12800 obleci. Zamiast więc lepszego ustawienia obiektów względem światła czy też lepszego doświetlania kadrów światłem sztucznym mogłem robić zdjęcia niejako na pałę, bo i tak każde wyglądało dobrze, a jeśli nawet dany kadr wyszedł za ciemny, to można go było rozjaśnić bez straty jakości.

Sony A1 to taki aparat, który kompletnie eliminuje technikalia z równania (oczywiście jeśli wiemy, co robimy – nowicjusz z pewnością poczuje się przytłoczony). A skoro technikalia przestają się liczyć, zostają tylko umiejętności fotografa, a tych… Sony A1 nie rozwija. Owszem, taki sprzęt sprawia, że kwestie techniczne przestają ograniczać zręcznego fotografa, ale nie sprawiają, że nabiera on nowych umiejętności. Lata doświadczenia z fotografią nauczyły mnie jednego: umiejętności zdobywa się poprzez nakładanie sobie ograniczeń, a nie ich zdejmowanie. Aparat, który pozwala fotografować bez ograniczeń, nie rozwija umiejętności. Co najwyżej uwydatnia te, które już mamy.

Sony A1

Praca z Sony A1? Bajka – przez większość czasu

W czasie, który spędziłem z Sony A1, wykonałem kilka tysięcy zdjęć, w tym kilka sesji komercyjnych, którymi niestety nie mogę się tutaj podzielić. Wykonałem nim m.in. większość zdjęć do naszego Poradnika Świątecznego 2022, jak również kilka sesji promocyjnych dla znajomych biznesów gastronomicznych w okolicy.

Przez znakomitą większość czasu praca z Sony A1 i obiektywem G-Master 24-70 mm f/2.8 II przebiegała bajecznie. Podobnie jak wszystkie nowe korpusy Sony, również ten leży w dłoni bez porównania wygodniej niż np. mój A7R III (choć nie tak dobrze, jak Canon R6, jeśli mam być szczery). Mogłem fotografować przez długie godziny bez uczucia dyskomfortu.

Sony A1 ma też bezwzględnie najlepszy wizjer, z jakim zetknąłem się w aparatach Sony, co wiele dla mnie znaczy, bo to właśnie jakość wizjerów i ekranów od zawsze jest w moim odczuciu największą wadą tych aparatów. W tańszych seriach aparatów wyglądają one wręcz tragicznie, ale w topowym A1 jest naprawdę dobrze (choć – znowu – nie tak dobrze jak w Canonach, mimo teoretycznie wyższej rozdzielczości).

Sony A1

O dziwo nie mogę jednak powiedzieć, by był to aparat obiektywnie idealny. Jego największą wadą, którą „zawdzięcza” ogromnym możliwościom i wysokiej rozdzielczości wizjera oraz ekranu, jest najkrótszy czas pracy, z jakim zetknąłem się w nowoczesnym bezlusterkowcu. Gdy pracowałem bez lampy błyskowej, mogłem zrobić na jednym ładowaniu góra 600 zdjęć. Gdy pracowałem z wyzwalaczem lampy błyskowej, liczba ta spadała do 400. Rzecz to o tyle zaskakująca, iż nawet nowy Sony A7R V, wykorzystujący dokładnie ten sam typ akumulatora, wystarczał mi na grubo ponad 1000 zdjęć, niezależnie od okoliczności.

Sony A1

Kolejną wadą jest brak odchylanego ekranu, choć to może raczej cecha. Sony A1, mimo ogromnych możliwości jako aparat hybrydowy, jest definitywnie fotocentryczny. A w fotografii mimo wszystko lepszym rozwiązaniem jest ekran uchylny, który jest też konstrukcyjnie bardziej wytrzymały. Nie zdziwię się jednak, jeśli druga generacja A1 otrzyma ekran uchylno-odchylany jak w Sony A7R V, lecz póki to nie nastąpi, filmowcy będą musieli posiłkować się dodatkowymi ekranami podglądu, by nagrywać samych siebie.

Sony A1

Mam też jedną wadę, która jest stricte subiektywna, ale drażniła mnie bardziej, niż mogłem przypuszczać – dźwięk spustu migawki. Tak, wiem, pierdoła, zwłaszcza że możemy fotografować w bezgłośnym trybie migawki elektronicznej, ale jednak jak słyszy się jakiś dźwięk kilkadziesiąt, kilkaset, lub nawet kilka tysięcy razy dziennie, to MUSI on być przyjemny dla ucha. A ten w Sony A1 nie jest. Jest suchy jak trzask z bicza; jak wystrzał z broni, do której ktoś zapomniał włożyć nabojów. Na całe szczęście w innych, nowszych modelach Sony jest już lepiej; wspominany tu Sony A7R V ma na przykład cudownie mięciutki dźwięk spustu migawki, przywodzący na myśl Nikona D810 czy D850. Niestety w Sony A1 trzeba się nauczyć ignorować ten dźwięk, bo na pewno nie sposób się z niego ucieszyć.

Sony A1

No i pozostaje kwestia, którą podnosi niemal każdy fotograf, jakiego znam – aparaty Sony to narzędzia. Jedne z najlepszych na rynku, doskonałe w swym rzemiośle, ale jednak narzędzia. Nawet tak drogiej maszynie jak Sony A1 brakuje tego czegoś, co sprawiałoby, że biorąc go do ręki dałoby się coś poczuć. Nie ma feelsów, można by rzec. To rewelacyjne narzędzie pracy, ale jeśli ktoś poszukuje fotograficznych uniesień i charakteru, to nie pod tym adresem. Tu mamy do czynienia ze sterylną perfekcją.

Sony A1

To nie jest aparat dla mnie. Nie zrobił ze mnie lepszego fotografa. Ale i tak było fajnie

Po miesiącu stwierdzam jednoznacznie, że Sony A1 nie jest aparatem dla mnie i raczej na pewno nigdy nim nie będzie, choć na papierze jest ideałem do wszystkiego. Sęk w tym, że nigdy nie będę w stanie wykorzystać jego możliwości, a moje potrzeby z nawiązką zaspokajają znacznie tańsze Sony A7R V czy Canon EOS R5 – jeden z nich będzie moim następnym aparatem.

Czytaj też: Używałem Sony A7R V. Mocarny autofocus i słuszny kierunek rozwoju nowej generacji aparatów

Mimo to miesiąc z Sony A1 był dla mnie niezwykle pouczający i też po prostu fajny. Fajnie jest nie musieć myśleć nad tym, czy sprzęt poradzi sobie z danym zadaniem. Fajnie jest obcować z arcydziełem techniki, które umożliwia tworzenie prac na najwyższym poziomie. Fajnie jest od czasu do czasu zobaczyć, z jakiego sprzętu korzystają najlepsi, by móc samemu nabrać perspektywy.

I nawet jeśli Sony A1 nie sprawił, że stałem się lepszym fotografem, to sprawił coś innego – sprawił że chcę się stać lepszym fotografem. Choćby po to, by w przyszłości dostając do ręki sprzęt tego kalibru móc wykorzystać pełnię jego potencjału.