Cała prawda o darmowych laptopach dla 4-klasistów

Laptopy dla uczniów to temat, który rozpalił opinię publiczną i od chwili jego ogłoszenia budzi wiele kontrowersji. Zebraliśmy wszystkie najważniejsze pytania i wątpliwości, i postanowiliśmy znaleźć na nie odpowiedzi u źródła. Kto dostarczy laptopy? Skąd rząd weźmie na to pieniądze? Czy przetarg jest ustawiony? Czy to coś więcej, niż tylko kiełbasa wyborcza? Na te pytania odpowiada Janusz Cieszyński.
Janusz Cieszyński. Fot: Marcin Połowianiuk

Janusz Cieszyński. Fot: Marcin Połowianiuk

Przypomnijmy: już jesienią 2023 roku każdy uczeń 4. klasy szkoły podstawowej otrzyma do dyspozycji swojej i swojej rodziny własny laptop. Program ma być kontynuowany w kolejnych latach, aby w niedalekiej przyszłości każdy uczeń dysponował własnym komputerem i otrzymał możliwość równego startu.

Więcej o programie rozdania uczniom laptopów dowiecie się z artykułu na Chip.pl:

Wokół projektu zdążyło już narosnąć wiele kontrowersji i wciąż pojawia się więcej pytań niż odpowiedzi. W środowisku rodziców i nauczycieli nie brakuje też ostrych opinii nie tyle na temat samego rozdania uczniom laptopów, co ich późniejszego wykorzystania w szkole. Aby odpowiedzieć na wszystkie te wątpliwości przygotowaliśmy na Kanale o Technologii specjalny reportaż, w którym zapytaliśmy nie tylko przedstawicieli rządu, ale także nauczycieli o to, jak zapatrują się na ten projekt i jakie mają do niego uwagi. A jak się okazuje, środowisko nauczycielskie ma wiele pytań i wątpliwości co do zasadności rozdania uczniom laptopów oraz wprowadzania zmian w systemie edukacji pod ich kątem. Zdaniem naszych rozmówców, rozdanie uczniom laptopów to “lukrowanie kartofla”, a rząd zamiast zapytać nauczycieli o zdanie i zawczasu rozwiać wątpliwości, prezentuje rozwiązanie, które nie odpowiada realnym potrzebom polskich szkół. Reportaż można zobaczyć w wideo umieszczonym poniżej:

Tutaj zaś publikujemy pełną treść wywiadu z Januszem Cieszyńskim, przeprowadzonego na potrzeby nagrania reportażu.

Wywiad z Januszem Cieszyńskim

Dawid Kosiński, Kanał o Technologii: Na początek pytanie zadawane najczęściej – kto tam w PiSie otworzył hurtownię laptopów, że teraz 400 tys. rocznie chcecie ich rozdawać?

Janusz Cieszyński, Sekretarz stanu, pełnomocnik Rządu ds. Cyberbezpieczeństwa: (śmiech) to się okaże w przetargu, bo zakup jest oparty o przetarg nieograniczony, w którym może wystartować każdy. Są jasne kryteria dla wszystkich i pełna transparentność tego postępowania. Każdy będzie mógł zobaczyć, kto w tym postępowaniu wystartował, kto jaką złożył ofertę i kto został ostatecznie wybrany.

Ludzie też często pytają: skąd będą na to pieniądze? Ta wiedza jest dostępna, ale warto to też powiedzieć

Jest to zadanie zapisane w Krajowym Planie Odbudowy. Oczywiście pojawiają się pytania w stylu “jak to, przecież to są plany, które jeszcze nie zostały potwierdzone, a pieniądze dopiero wpłyną do Polski?”. Wyjaśniamy – skorzystamy z mechanizmu prefinansowania, do którego wykorzystamy pieniądze które wracają do Polskiego Funduszu Rozwoju w ramach zwrotów z tarcz dla firm. Dlaczego korzystamy z tego mechanizmu? Ponieważ w KPO są zapisane “kamienie milowe”, które mają konkretne daty i nie chcemy, żeby doszło do sytuacji, w której nie zrealizujemy jakiejś inwestycji, bo nie było środków, a później usłyszymy od Komisji Europejskiej, że “może się porozumieliśmy, ale termin upłynął”. Dlatego korzystamy z prefinansowania, czyli płacimy za to z polskich pieniędzy, a potem wystąpimy o ich zwrot. 

I tym kamieniem milowym jest konkretnie…?

Zakup 730 tysięcy komputerów przenośnych. Podkreślam, że “komputerów przenośnych”, bo pojawiło się wiele głosów, że lepsze jako sprzęt do szkół byłyby tablety. A to komputery przenośne są wprost wpisane jako kamień milowy do KPO.

A nie lepiej było przekazać ten sprzęt szkołom, zamiast bezpośrednio rodzicom?

Chcę wykorzystać środki z KPO do rozpoczęcia czegoś dużo większego – programu, który zostanie w polskiej szkole na lata. Ten program oznacza, że każdy rocznik od 2023 roku idąc do 4. klasy podstawówki będzie wyposażony w laptopa. 

Z przekazaniem sprzętu do szkół jest parę problemów. Po pierwsze, z KPO wynika, że mają to być laptopy. Moim zdaniem, przy budżecie na poziomie ok. 2500 zł za sztukę ten sprzęt nie byłby optymalny do szkolnych pracowni. Tam powinien trafić albo komputer stacjonarny, albo laptop z lepszą specyfikacją. Po drugie, z badań wynika, że w polskich szkołach jest około 800 tys. komputerów. Zatem teoretycznie dostawa z KPO to prawie drugie tyle, ale jeśli wejdziemy w szczegóły, to okaże się, że połowa z tych 800 tys. ma więcej niż 5 lat. Czyli zamiast cyfrowej rewolucji skończyłoby się na wymianie starych komputerów. 

Nasz pomysł zakłada, że każdy idąc do 4. klasy będzie miał swój komputer. Dlaczego czwarta klasa, a nie wszyscy? Ponieważ gdybyśmy kupili komputery dla wszystkich dzieci, które są w szkole, to takie zamówienie opiewałoby na dużo więcej, niż sprzedaje się ich rocznie w całej Polsce. Dlatego pójdziemy systematycznie, rok po roku, i za kilka lat będzie można powiedzieć, że każde polskie dziecko, które idzie do szkoły, wychodzi z tej szkoły z komputerem. 

Czy nie powinno być jednak tak, że założycie jakiś próg dochodowy, by laptopy otrzymywały osoby naprawdę potrzebujące? Bo w obecnej sytuacji w czwartej klasie nowe komputery otrzymają nawet ci, którzy już komputery mają. Na Twitterze ktoś nawet mnie zapytał, “po co mojemu synowi trzeci laptop?”

To jest dobre pytanie, natomiast jest to pytanie dotyczące całego systemu edukacji. Jeżeli chcemy mieć szkołę równych szans, czyli taką, w której to nie to, ile zarabiają moi rodzice, ale to, jakie minimalne warunki określa państwo decyduje o tym, jaki sprzęt jest wykorzystywany, to lepiej jest przyjąć takie podejście, o którym mówimy.

Warto też pamiętać, że 4. klasa to jest taki moment, w którym daleko do tego, aby większość dzieci miała swój komputer. Z badań w Wielkiej Brytanii wynika, że połowa dzieci ma własny sprzęt mniej więcej gdy osiągają 12. rok życia. Nie trzeba zresztą być naukowcem aby wiedzieć, że nie każdy czwartoklasista ma komputer. Jest też inny argument – to nie byłoby w porządku, gdyby na dziesiątkę dzieci w klasie ósemka miała komputery „państwowe”, a dwójka z bogatszymi rodzicami MacBooki. Szkoła to nie miejsce na takie podziały.

Ten program przypomina inną rzecz, którą robiliście ostatnio – rozdawanie laptopów dla dzieci z rodzin post-pegeerowskich. Czy one dostaną kolejnego laptopa?

(Śmiech) absolutnie tak nie będzie. Z naszych szacunków wynika, że taka sytuacja będzie dotyczyła w tym roku około 14 tys. dzieci. Pracujemy nad konkretnym rozwiązaniem, natomiast mogę zagwarantować, że na pewno nie będzie takiej sytuacji, że ktoś w ciągu roku dostanie od państwa dwa laptopy.

Laptopy dla uczniów – z czego wynika specyfikacja?

Janusz Cieszyński. Fot: Marcin Połowianiuk

Dlaczego zdecydowaliście się na właśnie taką specyfikację? Przykładowo w USA i Wielkiej Brytanii bardzo popularne robią się Chromebooki i są one o połowę tańsze od zwykłego laptopa. Czy nie lepiej byłoby trochę zmienić nawyki użytkowników i nie przenieść ich w chmurę?

Jeżeli chodzi o Chromebooki, to tak samo jak wiemy, że było wiele miejsc, do których one trafiły, tak wiemy, że są też takie miejsca jak np. Dania, która niedawno zdecydowała się z tej platformy zrezygnować. Ale dla mnie ważniejsze jest coś innego – Chromebook bez internetu jest znacznie mniej przydatny i funkcjonalny niż pecet. Komputer dla dzieci powinien być oparty o platformę, która będzie pasowała do zajęć w szkole, ale też do tego, co robi się poza szkołą. To nie ma być komputer, który będzie stał w sali lekcyjnej, tylko to ma być komputer, który wędruje z młodym człowiekiem. To była trudna decyzja, ale uważam, że wybór jest optymalny.

Pamiętajmy też, że będzie to komputer za ok. 2500 zł, a nie np. sprzęt gamingowy. Taki ze średniej półki, który się idealnie sprawdzi się do wszystkiego, czego potrzeba w szkole. 

Sporo pytań pojawia się o wymieniony w kryteriach przetargu benchmark Crossmark, którym jest badana wydajność procesora…

Tu warto dodać, że Crossmark nie dotyczy samego procesora, tylko całej platformy.

…no tak, ale faworyzuje bardzo mocno procesory Intela i to jest fakt, a nie opinia.

Jeżeli chodzi o przyjęty benchmark to nie mogę mówić zbyt wiele, ponieważ wpłynęły do nas formalnie odwołania od potencjalnych oferentów. Ale jedna rzecz jest bezdyskusyjna – opieramy się tu o rozporządzenie Ministra Edukacji i Nauki, które określa parametry tego sprzętu i to w tym rozporządzeniu jest wymieniony Crossmark. Obowiązek wydania tego rozporządzenia także wynika z KPO i jeśli takie są wymogi, to my nie możemy ich sobie dowolnie zmieniać. To byłoby niezgodne z prawem. 

Warto zresztą przypomnieć, że właśnie oczekiwanie na tę specyfikację sprawiło, że przetarg ruszył w styczniu, trzy tygodnie po wydaniu rozporządzenia. 

Czyli wybór tego benchmarku to nie była wasza decyzja?

Tak, ale warto zauważyć, że są publicznie dostępne opinie np. z Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, która wskazywała właśnie konkretnie Crossmark jako benchmark, który zdaniem rynku jest optymalny. To jasne, że każda firma ma swoje interesy i żaden wybór nie zadowoli wszystkich. Sam sprawdziłem wyniki kilku procesorów w różnych benchmarkach i wyniki są czasem zupełnie rozbieżne. No i teraz pozostaje pytanie, czy to nie jest tak, że nie ma idealnego benchmarku i zawsze będzie tak, że jakiś benchmark zdaniem niektórych producentów będzie faworyzował innych, a inny benchmark zadziała odwrotnie?

Jeżeli się popatrzy na przetargi, które są realizowane dla administracji, to prawdą jest, że wykorzystywane są różne benchmarki. My kierujemy się tym, co zastaliśmy w rozporządzeniu MEiN i uważam, że to rozwiązuje tę sprawę. Mamy dobre argumenty potwierdzające słuszność naszego działania.

Planujecie rozdać ogromną liczbę laptopów, prawie 400 tys. Jak poradzicie sobie z tym wyzwaniem? Skąd w ogóle zamierzacie wziąć tyle laptopów – czy to będzie jeden model na cały kraj, który będzie spełniał kryteria, czy dostarczy go kilka firm?

Zawrzemy umowy wykonawcze dla każdego z 73 subregionów (to zazwyczaj kilka powiatów), na które podzielona została Polska. Dzięki temu z jednej strony damy pole do konkurowania przez firmy, a z drugiej każdy uczeń dostanie sprzęt spełniający nasze minimalne wymogi. Zgadzam się, że trudno byłoby znaleźć jednego dostawcę, który dostarczy 370 tys. sztuk sprzętu, szczególnie jeżeli chcemy, żeby w tej grze się liczył ktoś poza gigantami rynku IT. 

Dlatego uważam, że przyjęte rozwiązanie, które daje szanse wielu oferentom ale jednocześnie stawia wymóg zrealizowania w przeszłości dostaw co najmniej 5000 laptopów to rozsądny kompromis. 

Przyznam, że sam tej informacji nie weryfikowałem, ale pojawiły się głosy, że tylko dwie firmy spełniają warunki tego przetargu i produkują laptopy, które spełniają wszystkie wymogi. Czy to prawda?

Nie sądzę aby to była prawda. Zresztą gdyby tak to wyglądało, nie dostalibyśmy pozytywnej rekomendacji od Polskiej Izby Informatyki i Telekomunikacji, która na pewno zrzesza więcej niż dwie firmy. Ale to oczywiste, że jeśli w grę wchodzą wielkie pieniądze – a mówimy o przetargu na prawie miliard złotych – to będzie dużo komentarzy w mediach i bezwzględna walka o każdy kawałek tego tortu. Dlatego też często zabieram głos w tej sprawie tak, aby głos ministerstwa był w tej debacie słyszany. 

Czyli nie będzie jednego handlarza bronią, tylko 73? (śmiech)

Tak zawsze można do tego podejść (śmiech). Ale mówiąc poważnie – na rynku jest wiele firm, które mogą wystartować w tym przetargu. Trzeba pamiętać, że to postępowanie jest prowadzone zgodnie ustawą prawo zamówień publicznych. Podlega kontroli instytucji, które zajmują się nadzorem nad zamówieniami, a przez to, że mówimy o środkach europejskich, to z pewnością czeka nas audyt unijny. Warto o tym mówić, ponieważ każdy w oparciu o fakty powinien móc wyrobić sobie zdanie na temat tego, jakie są warunki tak dużego zakupu.

A co z oprogramowaniem? Microsoft udostępnia swoje oprogramowanie za darmo do celów edukacyjnych, więc pytanie, czy będziecie kupować laptopy “gołe”, a dostawca będzie musiał na nich preinstalować darmowy software, czy np. Windows będzie opłacony?

Specyfikacja wymaga, aby na komputerze był zainstalowany system operacyjny. Ile zapłacą za niego dostawcy sprzętu nie wiem, bo to element polityki handlowej dostawców oprogramowania. Myślę, że koszt systemu będzie istotnie niższy niż kwota, która jest zaszyta w komputerze z marketu i producenci obniżą dzięki temu ceny z którymi będą startować w przetargu. Postawiliśmy warunki, które sprzyjają morderczej konkurencji.

Jakie oprogramowanie będzie preinstalowane na tych komputerach poza systemem? Jakieś lektury, oprogramowanie edukacyjne? Pegasus? (śmiech)

W komentarzach przeczytałem kilka pomysłów internautów na temat tego, co moglibyśmy tutaj instalować. Trzeba pamiętać o tym, że przyjęliśmy zasadę, że sprzęt przechodzi na własność rodziców dziecka. Co z tego wynika? Przede wszystkim to, że jeżeli ktoś będzie chciał tam wgrać swoje oprogramowanie, to nic nam do tego i ja uważam, że to akurat bardzo dobrze dla całego programu.  Internet podgrzewa różne, nawet spiskowe, teorie i jeżeli zapewnilibyśmy jakiekolwiek preinstalowane oprogramowanie, to obaj wiemy, co znaleźlibyśmy w komentarzach. 

Chcemy natomiast zaproponować wszystkim, którzy będą korzystali z tego programu, możliwość nieodpłatnego wyposażenia się w dodatkowe oprogramowanie. Nad zawartością pakietu jeszcze pracujemy. Na pewno naszym celem nie jest samo kupienie sprzętu, ale też zapewnienie wszystkich narzędzi, które są potrzebne do tego, żeby ten sprzęt jak najlepiej wykorzystać.

Pamiętam czasy, kiedy sam chodziłem do szkoły i wiem, że przy pomocy komputera można zrobić dużo dobrego. Jeżeli popatrzymy na badania dotyczące tego, czego brakuje w polskim systemie oświaty to jednym ze wskazań jest umiejętność pracy w grupie. Internet jest pełny narzędzi, które to ułatwiają. Jeśli damy taką szansę młodym ludziom, będą mogli wejść w dorosłość i na rynek pracy znacznie lepiej przygotowaniu do współczesnych wyzwań. 

Tak samo, kiedy ktoś mnie pyta “dlaczego to jest istotne, żeby zapewnić taki sprzęt w salach lekcyjnych?” zawsze sam zadaję sobie pytanie – czy standardowe metody, które dzisiaj mamy, na pewno są najlepszym sposobem na to, żeby trafnie ocenić potencjał konkretnych uczniów? Po co wprowadzamy technologie do biznesu czy do administracji? Przede wszystkim chodzi o korzyści skali i o to, żeby powtarzalne czynności móc robić praktycznie żadnym nakładem dodatkowych środków. To trzeba wykorzystać też w oświacie. 

Mamy w polskich szkołach tysiące nauczycieli-pasjonatów, którzy z tych technologii już dzisiaj korzystają. Dlatego udostępnimy każdemu sprzęt i dzięki temu każdy nauczyciel będzie miał świadomość tego, że może z niego skorzystać. Jestem pewny, że czeka nas wysyp świetnych pomysłów i scenariuszy lekcji, które ten sprzęt w kreatywny sposób wykorzystają. Dlatego jestem przekonany, że to jest początek cyfrowej rewolucji w szkole.

Często pada też pytanie: czy nauczyciele będą gotowi? Na pewno nie wszyscy w tym samym stopniu, ale jeżeli nie damy im tych możliwości, jeżeli nie damy im sprzętu, to będzie to pierwszy powód, dla którego tej cyfrowej zmiany nie będzie.

W ministerstwie zdrowia zajmowałem się wdrażaniem e-recept. To był bardzo trudny projekt za którym stał świetny zespół mądrych i zmotywowanych ludzi. Pamiętam bardzo dobrze bariery, które wtedy napotkaliśmy i opinie według których tego nie da się zrealizowac. Przeciętny lekarz w Polsce ma 55 lat i z pewnością nie każdy obsługuje komputer. Swoją drogą – czy pamięta Pan w ogóle, kiedy to weszło?

Nie pamiętam prawdę mówiąc, czuję, jakbym korzystał z tego od zawsze.

No właśnie. A gdyby były problemy, to na pewno by Pan pamiętał. System stał się obowiązkowy na początku 2020 roku, a problemów nie było dlatego, że byliśmy w ciągłym kontakcie z farmaceutami, lekarzami i zaproponowaliśmy im odpowiednie wsparcie. To było wsparcie sprzętowe, finansowe oraz organizacyjne i dzięki temu każdy, kto w to wchodził wiedział, że mamy cel i jego osiągnięciu będzie wsparcie ze strony państwa. Tak samo będzie w tym przypadku.

Polska szkoła jest silna potencjałem nauczycieli

Janusz Cieszyński. Fot: Marcin Połowianiuk

Z tego, co Pan mówi, liczycie na oddolną inicjatywę nauczycieli. Czy prócz tego będą zmiany programowe uwzględniające fakt, że każdy ma laptopa? Może cyfrowe podręczniki?

Zmiany programowe dzieją się cały czas i podstawa programowa właśnie od 4. klasy zaczyna uwzględniać wykorzystanie cyfrowych technologii. To zresztą kolejna odpowiedź na pytanie „dlaczego od 4. klasy?”. Oczywiście zmiany w oświacie to zawsze proces ewolucyjny i trzeba pilnować tego, żeby wszyscy mieli w nim równe szanse. Jestem pewny, że mając świadomość, że taki sprzęt będzie miało każde dziecko, będzie można zupełnie inaczej projektować jego ścieżkę edukacyjną.

Weźmy program “laboratoria przyszłości”. Świetny program, dzięki któremu do szkół w całej Polsce trafiły drukarki 3D, ale też sprzęt do majsterkowania. Czyli takie rzeczy, które mogą być wykorzystywane do pobudzania kreatywności młodych ludzi. Wokół tego powstały grupy liczące nawet kilkanaście tysięcy nauczycieli, którzy wymieniają się pomysłami, opowiadają sobie o tym, jak w najlepszy sposób ten sprzęt i nowe możliwości wykorzystać.

Polska szkoła jest silna potencjałem nauczycieli. Ja jestem przekonany, że dając sprzęt do szkół będziemy w stanie ten potencjał w jeszcze większym stopniu wykorzystać.

Mówił Pan, że nie będzie żadnego preinstalowanego oprogramowania, ale czy będzie jakieś wspólne środowisko dla tych komputerów, dla nauczycieli, dla uczniów?

Jeżeli chodzi o środowiska pracy, to po pierwsze, jak sam Pan mówił, są bezpłatnie dostępne programy, które to zapewniają. W bardzo wielu szkołach po pandemii te środowiska już funkcjonują, więc nie możemy tak po prostu wejść ze swoimi rozwiązaniami. Wiele osób zarzuca, że “nie będzie narzędzi” i “nie będzie jak z tych komputerów skorzystać”, ale jestem pewny, że te same osoby równie głośno skrytykowałyby jedno, centralne rozwiązanie. 

Dlatego udostępnimy pakiet oprogramowania, który będzie dostępny dla wszystkich chętnych. Ale wybór będzie należał do szkoły i nauczyciela, ponieważ centralne rozwiązanie w największym stopniu dyskryminowałoby tych, którzy już coś robią. Karanie za inicjatywę i aktywność to moim zdaniem najgorsza droga. 

Podam przykład – w Warszawie jest szkoła, do której sprzęt dostarczył Google i okazało się, że aby ten sprzęt mógł być wykorzystany, trzeba było zrobić wyjątek w polityce miasta Warszawy, które opiera się na Teamsach. To się udało, wszystko działa, ale ta sytuacja pokazuje, że trzeba w tych sprawach pozostawić jak najwięcej samodzielności. 

Dlatego z jednej strony musimy dać pakiet narzędzi, który będzie gotowy dla tych, którzy jeszcze nie mają swojego pomysłu, ale nie możemy też ograniczać tych, którzy już tę “pracę domową” odrobili.

Kto rozda uczniom laptopy?

Fot: Marcin Połowianiuk

Skoro mowa o samorządach: w jaki sposób będą wydawane laptopy i kto będzie za to odpowiadał? Szkoła, gmina, czy rodzice będą mieli sami się zgłaszać?

Laptopy trafią do konkretnych szkół. Jednym z załączników do tej specyfikacji przetargowej jest spis wszystkich placówek wraz z liczbą dzieci, które idą do 4. klasy w przyszłym roku. Zweryfikujemy te liczby na jesieni tak, aby nie okazało się, że z powodu jakiejś pomyłki jakieś dziecko zostanie bez komputera. Chcemy ten proces uprościć, ponieważ mamy za sobą złe doświadczenia z programu dla dzieci z rodzin pracowników PGR-ów. Samorządy zgłaszały nam, że zakup i dystrybucja sprzętu to dla nich spore wyzwanie. Dlatego zaproponujemy w ustawie prostą i jednolitą formułę prawną dla całej Polski. 

W jakim czasie te laptopy mają być dostarczone?

Plan jest taki, żeby trafiały do szkół na początku roku szkolnego w każdym kolejnym roku, począwszy od 2023 r.

Czyli 1. września dziecko idzie do szkoły na apel i odbiera laptopa?

Jestem ostrożny z takimi deklaracjami, ponieważ to pierwszy taki przetarg. Bezpieczny termin to jesień tego roku. To też pierwsza taka sytuacja dla rynku IT i na pewno druga strona też się tu sporo nauczy. Pocieszam się, że w kolejnych latach dzięki temu wszystkim będzie łatwiej. 

Skoro ma to być jesień, a mamy wybory, to naturalnie rodzi się pytanie – czy to nie jest jakiś rodzaj kiełbasy wyborczej? Wiadomo, że każda partia, także rządząca, chce te wybory wygrać, więc pojawiają się głosy, że jest to kolejny z programów socjalnych, które mają przekonać rodziców do głosowania na konkretną partię?

To ja może wyjdę ze swojej roli i zapytam – a jak Pan by to zrobił, mając te uwarunkowania, w których my jesteśmy? Mamy warunki określone w KPO, które było negocjowane przez prawie dwa lata. W ubiegłym roku została opublikowana ostateczna wersja planu, ale te zapisy były w nim zawarte już wtedy, kiedy przychodziłem do KPRM-u w 2021 roku. Czekaliśmy na rozporządzenie określające standardy dla sprzętu i kiedy ono się pojawiło mogliśmy zacząć te zakupy.

Rozporządzenie mogło być szybciej, ale kosztem czego? Kosztem rozmów z rynkiem, kosztem ustalenia specyfikacji takiej, żeby uwzględniła wszystkie głosy. Mogliśmy zrobić specyfikację zza biurka, ale wiemy, czym by się to skończyło. Dzisiaj większość rynku IT mówi, że wymogi są w porządku, a bez tych konsultacji każdy były niezadowolony. Mając to wszystko na uwadze, jak Pan by to zrobił, żeby uniknąć takiego oskarżenia? Od razu uprzedzę, że wyborów nie można przełożyć (śmiech).

To wszystko o czym mówię, to fakty, które każdy może zweryfikować. Jedyną alternatywą byłoby w tej sytuacji opóźnienie startu programu o rok. Tylko proszę to w takim razie powiedzieć dzieciom, które pójdą w przyszłym roku do 4. Klasy i którym realnie możemy ten sprzęt dać.

Taki zarzut można postawić zawsze. Każda partia polityczna świecie od momentu objęcia władzy robi wszystko, żeby wygrać także kolejne wybory. Ale jeśli ktoś ma sposób na to, by osiągnąć cel tego programu bez oskarżeń o rozdawanie kiełbasy wyborczej, to chętnie go poznam. Moim zdaniem tego zarzutu się nie da uniknąć i nie powinien on nas powstrzymywać w działaniu. 

Kiedy poznamy konkretne modele, które wygrają przetarg?

Termin składania ofert upływa w marcu, natomiast nie możemy wykluczyć, że on się wydłuży ze względu na procedury, pytania i wątpliwości które wpłyną do komisji przetargowej. Tu od razu dodam – ja w tej komisji nie zasiadam. Są w niej pracownicy, których nazwiska można sprawdzić w internecie, bo w tym postępowaniu wszystko jest transparentne. W trakcie naszej rozmowy Pan przedstawia swoje wątpliwości, ja na nie odpowiadam, ale na końcu wszystko opiera się o publicznie dostępną dokumentację. I nie jest tak, że aby przygotować materiał dla Kanału o Technologii trzeba zostać dziennikarzem śledczym. Wystarczy wejść na stronę i spojrzeć na specyfikację. Każdy może zadawać pytania, może mieć swoje wątpliwości, a my jako rząd jesteśmy od tego, żeby na pytania odpowiadać, a wątpliwości rozwiewać.

Dziękuję za rozmowę.

Dziękuję bardzo.

*Współpraca: Łukasz Kotkowski, redaktor naczelny Chip.pl