Twitter Blue narobi bałaganu. Miał być elitarny, a może odciąć dziennikarzy

Elon Musk jest nadal w trybie finansowych i organizacyjnych porządków (w zasadzie to już chyba demolki) na Twitterze. Dlatego nie powinno nas dziwić, że Twitter Blue przestaje być wyłącznie wirtualną odznaką symbolizującą wiarygodność danego profilu. Dożyliśmy “ciekawych czasów”, w których za tę wiarygodność trzeba płacić. Nie chcesz? Droga wolna. A może masz już odznakę, ale nie zamierzasz płacić za jej utrzymanie? No to ją stracisz. Jest grupa, dla której rodzi to szczególny problem.
Twitter Blue narobi bałaganu. Miał być elitarny, a może odciąć dziennikarzy

Nie mam już własnego aktywnego konta na Twitterze, ale mnóstwo moich branżowych kolegów korzysta ze swoich, m.in. do dystrybucji tworzonych przez siebie treści. Dla ludzi mediów to jeden z wielu istotnych kanałów komunikacji ze światem, a dla odbiorców – wygodny i błyskawiczny sposób konsumowania treści. Być może dlatego bolą nas radykalne (i momentami trudne do zrozumienia) decyzje podejmowane przez nowego właściciela platformy. 

Wydawało się, że burzę związaną z abonamentem Twitter Blue (niebieskiej odznaki symbolizującej wiarygodność danego profilu) mamy już za sobą, ale tak naprawdę cały czas krąży po okolicy i ponownie się do nas zbliża. Już od jutra, czyli 1 kwietnia, program wejdzie w nowe stadium, w którym dotychczasowym posiadaczom Twitter Blue zostanie postawione ultimatum: płacicie za utrzymanie znaczka albo możecie się z nim pożegnać. Ale o co takie halo od razu? – możecie zapytać. Już wyjaśniam.

Twitter Blue to przepustka do lepszej widoczności

W zakładce Dla Ciebie na Twitterze pojawiają się nie tylko treści osób, które obserwujemy (do tego służy osobna zakładka – Obserwujesz). Sęk w tym, że nie płacąc za Twitter Blue nie będziemy mieli szansy trafić z naszą treścią do osób, które już nas wcześniej nie zaobserwowały. Mówiąc wprost: o zakładce Dla Ciebie możemy zapomnieć. Odnosząc to do sytuacji mediów i samych dziennikarzy – wygląda na to, że lepiej byłoby mieć taki znaczek, żeby przebijać się do szerszej grupy czytelników ze swoimi artykułami i opiniami.

No dobrze, ale czy dziennikarz ma opłacać abonament za Twitter Blue z własnej kieszeni? Warto przypomnieć, że dla całych redakcji cennik za korzystanie z niebieskich odznak jest delikatnie mówiąc, srogi: 1000 dol. miesięcznie, a w tym pięć powiązanych kont, które dostają funkcje Twitter Blue, a także małe logo firmy obok nazwy profilu (każde dodatkowe konto to +50 dol.). Gigantyczne pieniądze w porównaniu z wersją solo (okolice 40 zł/mc. przy płatności za rok – ok. 460 zł). W przypadku dużych zachodnich redakcji to pewnie jeszcze osiągalne, ale w naszych warunkach?

Jest to o tyle paradoksalne, że dotąd Twitter był miejscem, gdzie dziennikarze udzielali się często i gęsto, dostarczając rzetelnych informacji odbiorcom. Teraz zaś, jeśli nadal będą chcieli to robić, będą musieli za to zapłacić Elonowi. A jeśli nie zapłacą, to cóż – ich wpisy będą trafiały w próżnię, a “zwykli” użytkownicy dostawać informacje nie od ludzi, którzy potrafią je przekazać, a po prostu od ludzi, którzy będą skłonni za to zapłacić. A trzeba dodać, że na ten moment ponad połowa kont opłacających abonament Twitter Blue to profile z mniej niż 1000 obserwujących, w tym zapewne mnóstwo kont-śmieci, opłacanych przez organy propagandowe.

Co przyniesie przyszłość? Boję się zerkać

Mam wrażenie, że ten bałagan totalny jaki został wygenerowany przy tej okazji dotyczy nie tylko branży medialnej. Niebieska ikona na Twitterze, symbolizująca  dotychczas potwierdzenie tożsamości i wiarygodności danego profilu zaczyna powoli tracić swój pierwotny wizerunek. Skoro wystarczy zapłacić stosunkowo niewielką kwotę miesięcznie, aby sobie na taką “wiarygodność” zasłużyć, pojawia się pytanie: czy zmierzamy w stronę przyszłości, w której wszystko da się kupić?

Czytaj też: Sprawdziłem, czy warto płacić za Twitter Blue. Jest gorzej, niż myślałem

Twitter Blue stanie się wirtualną przepustką dla dziennikarzy jak kiedyś legitymacje prasowe? Trudno ocenić jaki krajobraz zastaniemy na platformie po kilku miesiącach od tej pozornie niewielkiej zmiany (przynajmniej z punktu widzenia przeciętnego użytkownika).

Zaraz, ale przecież nawet przeciętny użytkownik powinien kierować się wiarygodnością danego konta podczas konsumowania poważniejszych treści? Ten delikatny system naczyń połączonych, w którym kształtujemy widzenie otaczającego nas świata na podstawie wątpliwych przesłanek i reputacji zaczyna mi niebezpiecznie przypominać wizje z ponurych filmów science fiction.