Test monitora Asus ROG Swift OLED PG27AQDM. Kto raz spróbuje, ten już nie wróci

Tym testem zrobiłem sobie wielką krzywdę. Bo choć ekran OLED mam od lat w laptopie, od kilku miesięcy w telewizorze, a AMOLED-y w smartfonach zdążyły już nam wręcz spowszednieć, to pierwszy raz postawiłem monitor z ekranem OLED na biurku. I teraz mogę tylko tęsknie wzdychać, jak bardzo chciałbym, żeby został na stałe, mimo że w mojej pracy wcale nie byłoby to najlepsze wyjście. Już tłumaczę.
Test monitora Asus ROG Swift OLED PG27AQDM. Kto raz spróbuje, ten już nie wróci

Rzeczonym monitorem jest Asus ROG Swift OLED PG27AQDM. Nazwa, jak to zwykle w monitorach bywa, pokraczna, ale monitor robi niesamowitą robotę… przynajmniej przez większość czasu. Ale po kolei.

Asus ROG Swift OLED PG27AQDM to obiekt westchnień graczy

Jak na sprzęt ze stajni Republic of Gamers przystało, nowy monitor Asusa jest oczywiście dedykowany przede wszystkim graczom. Z tego też względu oferuje najbardziej optymalne parametry rozmiaru i rozdzielczości, aby pełnię możliwości mógł z tego monitora wycisnąć nawet ten gracz, który nie ma w swoim PC najnowszego RTX-a 4090.

Mowa o ekranie o przekątnej 27”, rozdzielczości 1440p, częstotliwości odświeżania do 240 Hz i czasie reakcji na poziomie 0,03 ms. Monitor obsługuje też technologię AMD FreeSync oraz G-Sync Compatible. W obudowie znajdziemy jeden port Display Port 1.4 z DSC oraz dwa porty HDMI 2.0. Jeśli zaś zapragniemy podłączyć do monitora konsolę obecnej generacji, to z pewnością ucieszy obecność technologii VRR, dynamicznie dostosowującej częstotliwość odświeżania obrazu do liczby wyświetlanych klatek na sekundę.

Ekran nie ma wbudowanych głośników, ale za to oferuje koncentrator USB (2 sztuki USB-A 3.2 gen 1) oraz wyjście słuchawkowe. Dla niektórych minusem może być brak USB-C z zasilaniem dla laptopa, ale umówmy się, nikt nie kupi takiego monitora, by podłączać do niego ultrabooka, więc to problem z gatunku pomijalnych.

Od strony konstrukcyjnej trudno się do czegoś przyczepić. Monitor jest wykonany bardzo solidnie i oferuje typowo gamingową estetykę, w tym podświetlenie w logo ROG z tyłu obudowy i rzutowane u dołu podstawy (niestety jakość tego rzutowania w dużej mierze zależy od materiału blatu, na mojej szafce niestety zamiast logotypu monitor wyświetlał coś przypominającego okrągłą plamę). Skoro zaś o podstawie mowa, to jest ona metalowa i solidna, a ramię pozwala na szeroki zakres regulacji oraz funkcję pivot. Cieszy obecność gwintu ¼” u szczytu ramienia; widać tu wyraźny ukłon w stronę streamerów, którzy mogą chcieć zainstalować na monitorze aparat w roli kamery internetowej.

Muszę tylko przestrzec, że podstawa zajmuje dużo miejsca na blacie biurka. Osobiście korzystam też z podstawki pod monitor i tu niestety podstawa Asusa była za szeroka, by się na nią zmieścić, toteż przez większość czasu ROG Swift OLED stał na regale obok, służąc jako monitor pomocniczy w czasie pracy i główny monitor do grania (wystarczyło sięgnąć po pada i wyciągnąć się w fotelu).

Fantastycznie prezentują się za to smukłe ramki; jako że mówimy o matrycy organicznej, gdzie każda dioda jest indywidualnie podświetlana, zjawisko “wycieku światła” czy nierównomierności podświetlenia w różnych strefach zwyczajnie nie występuje.

Wyświetlacz niestety nie jest zupełnie matowy, a w każdym razie nie tak, jak zwykle ma to miejsce w panelach IPS. Jest o niebo lepiej niż np. w laptopach z ekranem OLED, ale do ideału nieco brakuje. Producent zrobił, co mógł, by ograniczyć odblaski, ale jednak korzystanie z tego monitora w jasno oświetlonych pomieszczeniach lub w pobliżu okna może być problematyczne, zwłaszcza że jego jasność nie powala. Ale o tym za chwilę.

Kto raz spróbuje OLED-a w grach, ten już nie wróci

Wspominałem we wstępie, że tym testem zrobiłem sobie wielką krzywdę. Zrobiłem ją sobie, bo zobaczyłem, jak wyglądają gry pecetowe na wyświetlaczu OLED i teraz za każdym razem, gdy patrzę na mój monitor, to mimo że jest to profesjonalny monitor dla grafików, to wszystko wydaje się sprane, smutne i nudne.

Kolory na ekranie OLED żyją. Nieskończony kontrast w połączeniu z HDR-em (biednym, bo biednym na PC, ale jednak) dają zupełnie inne wrażenia z rozgrywki niż IPS ze swoimi przyciemnionymi szarościami zamiast czerni.

Kąty widzenia również są doskonałe, więc nawet gdy korzystałem z monitora jako ekranu pomocniczego, nie musiałem okręcać głowy, by wszystko wyraźnie widzieć.

Wracając jednak na moment do kontrastu, jeden element, który może zbić z tropu osoby mające do czynienia z OLED-em po raz pierwszy, to renderowanie cieni. Jako że OLED w czerniach zupełnie wygasza piksele, cienie w grach mogą się wydawać ciemniejsze niż zwykle, co może też wpłynąć na wyniki w grach e-sportowych. Tutaj z pomocą przychodzi funkcja „shadow boost”, która zmienia krzywą gamma, by lepiej zaakcentować ciemne obszary. Naturalnie mamy tu też inne bajery znane z monitorów dla graczy, jak wyświetlanie celownika, wskaźnik częstotliwości odświeżania czy tryb „sniper”, zoomujący na obszar dookoła celownika. Co prawda nigdy nie zrozumiem, po co komukolwiek nakładka z celownikiem wbudowana w monitor, ale hej, skoro producenci wciąż to implementują, to znaczy, że ktoś z tego korzysta.

Dla mnie znacznie ważniejszą kwestią jest to, jak wygląda rozgrywka na takim monitorze i naprawdę bardzo trudno jest wrócić po takim teście do zwykłego ekranu IPS, nawet w bardzo dobrych monitorach gamingowych. OLED to po prostu inna jakość. Przez większość czasu korzystałem z monitora w trybie 1440p/120 Hz, jako że moja karta graficzna (RTX 4080) jest w stanie udźwignąć każdą grę w jakości 1440p i 120 FPS przy bardzo wysokich (lub najwyższych) ustawieniach grafiki. By dotrzymać testowej rzetelności przetestowałem też kilka tytułów w rozdzielczości Full HD i 240 Hz, ale e-sportowiec ze mnie żaden, a tylko w tego typu tytułach można realistycznie odczuć korzyści z tak wysokiej częstotliwości odświeżania. Ja musiałem zadowolić się Forzą i Need for Speedem.

Doznania gamingowe są doskonałe. Zarówno baśniowe oświetlenie w Hogwart’s Legacy, jak i cukierkowe kolory Tartaru w Hadesie prezentowały się niesamowicie, a niezależnie od uruchomionego tytułu nie dopatrzyłem się żadnych odczuwalnych opóźnień czy – broń boże – smużenia ekranu.

Pewną obawą pozostaje kwestia wypalenia; jeśli gramy regularnie w te same gry, istnieje ryzyko, że elementy interfejsu mogą pozostać na wyświetlaczu, lecz doświadczenie z ekranem OLED w laptopie Asusa mówi mi, że przy odpowiednim wykorzystaniu ekranu, korzystaniu z wygaszacza i nie używaniu monitora przez cały czas z maksymalną jasnością, kwestia burn-inu będzie pomijalna.

Asus ROG Swift OLED PG27AQDM na co dzień. Co poza grami?

Poza grami monitor Asusa na papierze wygląda niesamowicie, zwłaszcza w kwestii reprodukcji barw. Zapewnienia producenta istotnie pokrywają się z pomiarami – faktycznie mamy tu przeszło 150% pokrycia przestrzeni barw sRGB, 99% pokrycia przestrzeni barw DCI-P3, a nawet ok. 88% przestrzeni barw Adobe RGB. Parametr Delta E waha się od 1.08 do ok. 2, co jest fenomenalną wartością, zwłaszcza że mowa o parametrach „prosto z pudełka”. Nie ma potrzeby wykonywać kalibracji, przynajmniej nie od razu po zakupie.

Fabrycznie monitor wyświetla kolory, które mogą się wydawać nadmiernie nasycone – i tak ma być. Dla zwykłego użytkownika tryb „Display Color Space” będzie przyjemniejszy dla oka, choć dla osób pracujących z kolorem lepiej od razu będzie przestawić panel w tryb sRGB, który może będzie nieco bardziej stłumiony, ale za to wierny.

Niestety jak to z OLED-ami bywa, trzeba mieć na uwadze, że reprodukcja i nasycenie barw są tu stricte skorelowane z jasnością. Tzn percepcja koloru będzie zupełnie inna, jeśli zmienimy jasność ekranu. Dlatego jeśli chcemy korzystać z tego monitora do pracy z kolorem, konieczne jest zablokowanie jasności na konkretnym poziomie. A skoro o jasności mowa, to dochodzimy do pięty achillesowej tego monitora.

O ile w trybie HDR jasność sięga przeszło 700 nitów, tak przez większość czasu pracujemy w trybie SDR i tu niestety jest kiepskawo, bo w pomiarach udało się uzyskać maksymalnie 250 nitów, co jest wartością co najwyżej przeciętną. Co gorsza jednak, zależnie od typu wyświetlanej treści zmienia się jasność podświetlenia i monitor często głupieje, przyciemniając ekran ponad miarę lub zanadto go rozjaśniając. Jest to szczególnie irytujące podczas pracy z pakietem biurowym.

Niestety problemy z jasnością nie są jedynym, co sprawiło, że ten monitor kompletnie nie spisałby się w mojej pracy. Drugi problem to sama matryca, a konkretnie układ subpikseli. Monitor Asusa wykorzystuje matrycę LG W-OLED z układem pikseli WRGB. O ile w grach czy filmach problem nie istnieje, tak podczas czytania tekstu (zwłaszcza czarnego na białym tle) widać wyraźne poszarpanie krawędzi. Jako że przez większość czasu pracuję z tekstem, ta cecha matrycy notorycznie rzucała mi się w oczy i powodowała fizyczny dyskomfort, bo wrażenie momentami jest takie, jakby ekran był rozmyty.

Nie mogę więc w żadnym razie polecić tego monitora jako narzędzia w pracy biurowej. Na szczęście raczej nie jest to produkt, który mógłby w ogóle zainteresować biura. To monitor dla graczy i jako taki spisuje się fenomenalnie.

Czy warto kupić monitor Asus ROG Swift OLED PG27AQDM?

Czasy, gdy monitory OLED dla graczy kosztowały pięciocyfrowe sumy już minęły, ale tanio wciąż nie jest. Omawiany tu monitor kosztuje 5799 zł, co jest bardzo wysoką ceną jak na monitor o tej wielkości i rozdzielczości. ROG Swift OLED PG27AQDM do pewnego stopnia uzasadnia swoją wysoką cenę obecnością matrycy OLED i powiedziałbym, że warto dla niej rzucić grosza Asusowi. Kto raz zagra na matrycy OLED, ten zawsze będzie o niej myślał, aż postawi taki wyświetlacz na biurku. Różnica w percepcji kolorów, kontraście i ogólnej przyjemności z obcowania z grą na panelu OLED jest nieporównywalna z choćby najlepszym IPS-em.

Gracze konsolowi pewnie teraz się śmieją, wszak oni z OLED-ami obcują już od dłuższego czasu w telewizorach. Teraz jednak w końcu taką szansę dostają też gracze pecetowi i jeśli tylko komuś budżet na to pozwala, to zdecydowanie warto z tej szansy skorzystać. Do pracy, czy to biurowej, czy to z kolorem, są lepsze opcje. Ale granie na ekranie OLED to zupełnie inny świat, z którego trudno jest wrócić.