Siedem sekund i bateria w smartfonie naładowana? Tak idiotycznego pomysłu już dawno nie widziałem

To dość normalne, że przy okazji takich imprez jak CES 2024 w Las Vegas pojawia się mnóstwo produktów, na których widok brwi bezwiednie unoszą się w wyrazie swoistego niedowierzania. Ktoś wpadł na taki pomysł i w dodatku wyszedł on z fazy projektowej? Doświadczyłem tego w przypadku Swapery, urządzenia obiecującego rozwiązać odwieczny problem, jaki stanowi rozładowana bateria w smartfonie. Początkowo łudziłem się, że chodzi o jakąś przełomową technologię zapewniającą ultraszybkie uzupełnienie energii, ale moje nadzieje bladły wraz z jego poznawaniem.
Siedem sekund i bateria w smartfonie naładowana? Tak idiotycznego pomysłu już dawno nie widziałem

Zastanawialiście się kiedyś, po co nam w ogóle to całe szybkie ładowanie? Mam swoją prywatną teorię na ten temat i sprowadza się ona do przekonania (nie faktu), że żyjemy coraz szybciej i dążymy do maksymalnego wykorzystania dostępnego czasu (mimo braku naukowych dowodów na skrócenie się doby). A już tak kompletnie poważnie, doszliśmy do momentu, w którym nowoczesna ładowarka może uzupełnić energię w baterii telefonu do pełna w ciągu kilkunastu minut. Nadal za długo? No to może Swapery rozwiąże wasze bolączki? Przekonajmy się.

Magiczne pudełko, do którego wsuwamy kompletnie rozładowany smartfon i po zaledwie siedmiu sekundach wyjmujemy ze stanem baterii na poziomie 100%. Przełomowa technologia? Nic z tych rzeczy. Na system Swapery składają się dwa elementy – pierwszy z nich to płaski zasobnik na zewnętrzną baterię, który przytwierdzamy taśmą do tylnej powierzchni obudowy telefonu, po czym podpinamy go pod port USB-C. Taka konstrukcja ląduje w stacji ładującej, która w ciągu zaledwie siedmiu sekund dokonuje wymiany rozładowanej baterii zewnętrznej na świeżą  (w środku mieści łącznie cztery takie baterie).

Siedem sekund i naładowane? W zasadzie to wymienione

Nie ma na razie żadnych informacji o pojemności wymiennych baterii, a jedynie wzmianka o dodatkowych 8-10 godzinach pracy. Strona producenta świeci do mnie hasłem: o treści “Nie ładuj, wymieniaj”. Nie to przykuło jednak moją uwagę, a zapewnienie, że to właśnie ta technologia wyeliminuje wszystkie obecne metody ładowania, które zostaną zastąpione jednym prostym krokiem. Śpieszę ostudzić ten entuzjastyczny marketingowy bełkot – otóż nie, ludzie nie porzucą dotychczasowych metod ładowania na rzecz magicznego pudełka z dodatkowymi bateriami. Już prędzej pójdą do sklepu po powerbank.

Naprawdę? Ktoś w 2024 roku chce ludziom wciskać taki wynalazek? Urządzenie ma trafić do sprzedaży w drugim kwartale, a intuicja mi podpowiada, że jego koszt będzie wielokrotnie wyższy od tego, który trzeba ponieść na solidny przenośny bank energii. Tak na marginesie, przechodziliśmy już etap smartfonów modułowych, w których dało się wymieniać wewnętrzną baterię (np. LG G5) i jak widać, nie znalazły zbyt szerokiego zainteresowania w branży. Wychodzi więc na to, że lepiej byłoby skupić się na technologiach samych baterii i ich ładowania.

Czytaj też: Baterie kwantowe łamią podstawowe założenia. Przyczynowość im niestraszna 

Kiedy ktoś próbuje mnie nabrać w taki sposób, jak robi to producent Swapery, coś się we mnie gotuje. To nie jest żadna rewolucyjna technologia, która spowoduje, że przestanę myśleć o codziennym ładowaniu telefonu. Nie rozwiązuje problemów, a wręcz śmiem twierdzić, że generuje kolejne. Być może, tak jak wspomniałem we wstępie, z takimi wynalazkami jest łatwiej przebić się do publicznej świadomości przy okazji targów, gdzie sporo się dzieje, a ludzie niemal odruchowo niosą w świat nawet najgłupsze pomysły. Przykro mi, ale to nie przejdzie.