Pierwsza w historii procedura zepchnięcia rakiety z orbity. Spychaczem jest satelita ADRAS-J

Nad ranem 28 lutego 2024 roku na wysokości 600 kilometrów nad powierzchnią Ziemi doszło do niebezpiecznie bliskiego przelotu amerykańskiego satelity TIMED badającego z orbity górne warstwy atmosfery Ziemi w pobliżu nieaktywnego już satelity Kosmos 2221. Sytuacja była poważna, bowiem do samego końca nie było wiadomo, czy nie dojdzie do kolizji obu satelitów. Zdarzenie to — a jest ich coraz więcej — pokazuje, jak ważne jest usuwanie niebezpiecznych śmieci kosmicznych z orbity okołoziemskiej. Bez aktywnego programu sprzątania orbity, prędzej czy później dojdzie do katastrofy, która może zatrzymać rozwój sektora kosmicznego na całe dziesięciolecia.
Pierwsza w historii procedura zepchnięcia rakiety z orbity. Spychaczem jest satelita ADRAS-J

Tak się składa, że nieco ponad tydzień wcześniej, 18 lutego 2024 roku Japońska Agencja Kosmiczna JAXA wysłała na orbitę okołoziemską satelitę ADRAS-J, którego głównym zadaniem będzie zbadanie jednego z takich niebezpiecznych śmieci kosmicznych, a następnie przygotowanie procedury jego unieszkodliwienia. Satelita został wyniesiony na orbitę za pomocą rakiety Electron przygotowanej przez Rocket Lab, która wystartowała z należącego do tej samej firmy centrum kosmicznego w Nowej Zelandii.

Celem misji jest unoszący się na orbicie okołoziemskiej od wielu lat jeden z członów japońskiej rakiety kosmicznej H-2A.

Krótko po dotarciu na orbitę satelita skontaktował się z centrum kontroli misji i rozpoczął poszukiwania celu swojej misji. Już cztery dni później, 22 lutego eksperci z centrum kontroli misji w Japonii oraz Wielkiej Brytanii ADRAS-J rozpoczęli fazę podejścia do fragmentu rakiety H-2A. Na tym etapie korzystając z zestawu silników manewrowych, satelita ADRAS-J ustawia się na orbicie docelowej, na której będzie w stanie zbadać cel swojej misji z każdej możliwej strony.

Warto tutaj zwrócić uwagę na fakt, że nie mówimy tutaj o niewielkim śmieciu kosmicznym. Komponent rakiety H-2A krążący wokół Ziemi na wysokości ok. 600 kilometrów ma rozmiary autobusu, masę trzech ton i stanowi zagrożenie dla innych satelitów już od 2009 roku, kiedy to został wykorzystany do wyniesienia na orbitę okołoziemską satelity obserwacyjnego GOSAT Earth.

Czytaj także: Ostatnie zdjęcie satelity, który za kilka dni spłonie w atmosferze Ziemi. Zaczyna się sprzątanie orbity okołoziemskiej

Problem w tym, że obiekt znajdujący się na wysokości 600 km nad powierzchnią Ziemi bez żadnej możliwości zmiany orbity będzie unosił się tam całymi dekadami, zanim ostatecznie spadnie w górne warstwy atmosfery. Przez cały ten czas inżynierowie znajdujący się na Ziemi muszą monitorować orbity takich śmieci kosmicznych, aby odpowiednio dopasowywać orbity wszystkich innych aktywnych satelitów, w które mógłby potencjalnie uderzyć. W efekcie, choć sam komponent rakiety do niczego się nie przyda, to przez kilkadziesiąt lat może wymagać stałego monitorowania. W sytuacji, gdy obecnie na orbitę trafia ogromna liczba satelitów, kluczowe staje się rozwiązanie problemu śmieci kosmicznej poprzez przeniesienie ich na orbitę cmentarną, albo sprowadzenie w górne warstwy atmosfery, gdzie spłoną przed dotarciem do powierzchni Ziemi.

Satelita ADRAS-J ma tak naprawdę wykonać pierwszy praktyczny test technologii pozwalającej na sprowadzenie nieaktywnego obiektu z orbity w atmosferę Ziemi.

Gdy satelita znajdzie się już w bezpośrednim otoczeniu rakiety, uważnie ją sfotografuje za pomocą zaawansowanych kamer, a czujniki znajdujące się na pokładzie satelity dokładnie zmierzą parametry orbity, obrotów śmiecia kosmicznego i jego stanu technicznego. Zbliżając się do rakiety na odległość nawet jednego metra, ADRAS-J powinien także zidentyfikować wszystkie punkty, za które będzie można złapać jeszcze przed zepchnięciem rakiety w stronę Ziemi. To wcale nie jest takie proste zadanie, bowiem specjaliści na Ziemi nie mają żadnych informacji o stanie rakiety, o jej orbicie, o tym, w jaki sposób się ona obraca wokół własnej osi. Co więcej, żaden śmieć kosmiczny nie ma gotowego portu cumowania, do którego można po prostu się podłączyć. Mało tego, rakieta nie ma nawet własnego nadajnika GPS, przez co z Ziemi nie znamy jego dokładnego położenia na orbicie. ADRAS-J musi sobie z tymi wszystkimi problemami jakoś poradzić.

Czytaj także: Japończycy mają sposób na zestrzelenie obiektów z orbity. Jak to wpłynie na bezpieczeństwo?

To niezwykle ważna misja, bowiem tak naprawdę stanowi ona pierwszy w historii test technologii pozwalającej na podejście bardzo blisko dużego śmiecia kosmicznego na orbicie okołoziemskiej. Zważając na to, że ludzkość na orbicie pozostawiła jakiś tysiąc rakiet takich jak H-2A, to udane zepchnięcie tego konkretnego śmiecia kosmicznego w atmosferę Ziemi może stanowić początek długofalowego programu sprzątania otoczenia Ziemi z pozostałości po pierwszych dekadach eksploracji przestrzeni kosmicznej. Pozostaje zatem trzymać kciuki za to, aby misja zakończyła się sukcesem, a nie zamianą rakiety i ADRAS-J w obłok odłamków.