Czy polityk powinien uczyć dzieci o dezinformacji? Bo tak się właśnie stało i to w Dniu Bezpiecznego Internetu

Miałem okazję uczestniczyć dziś w dość niecodziennej lekcji. W jednej z warszawskich szkół podstawowych pojawiła się bowiem Ewa Domańska, która z ramienia NASK PIB opowiadała o dezinformacji w internecie. Być może nie byłoby w tym nic szczególnie interesującego, gdyby nie fakt, że współprowadzącym zajęcia był wicepremier i minister cyfryzacji, Krzysztof Gawkowski. I tu w mojej głowie zaczynają pojawiać się pewne wątpliwości natury etycznej. Bo czy aktywny polityk jest właściwą osobą do nauczania młodych w temacie odróżniania faktów od opinii? Mało tego, spotkanie odbyło się z okazji Dnia Bezpiecznego Internetu i to dodatkowo sprowokowało mnie do silnego przekonania, że coś w tym całym obrazku jest nie tak.
Czy polityk powinien uczyć dzieci o dezinformacji? Bo tak się właśnie stało i to w Dniu Bezpiecznego Internetu

Krótką lekcję pokazową pod tytułem “fake czy fakt” można sobie zobaczyć i ocenić samemu na kanale NASK PIB w serwisie YouTube. Prowadzący starają się prostymi słowami przedstawić uczniom różnicę między faktami oraz opiniami i zobrazować proces powstawania treści, które w sieci tylko pozornie wyglądają na prawdziwe. Biorąc pod uwagę, że większość dzieciaków w tym wieku ma już w miarę swobodny dostęp do telefonów i komputerów, wydaje się być dobrym momentem. Tak się niestety niefortunnie składa, że jeden ze współprowadzących, czyli minister cyfryzacji, jest również aktywnym politykiem, któremu chociażby wedle informacji serwisu Demagog zajmującego się fact-checkingiem, zdarzało się w swoich wypowiedziach manipulować lub mówić nieprawdę.

Wracając do idei informowania młodych o zagrożeniach w sieci – jestem absolutnie na TAK, pod warunkiem, że będzie to miało jakąś ustrukturyzowaną formę. Lecz jak sam tłumaczył na spotkaniu z mediami po pokazowej lekcji minister cyfryzacji, NASK PIB nie ma zasobów finansowych i kadrowych, by prowadzić tego typu zajęcia na szerszą skalę. Dość mgliście wyglądają też zapowiedzi włączenia tematu nauki o szeroko pojętych cyberzagrożeniach do podstawy programowej systemu edukacji. Co mamy więc do dyspozycji? Stronę internetową saferinternet.pl, zawierającą materiały edukacyjne przygotowane przez ekspertów NASK PIB, scenariusze zajęć lekcyjnych, poradniki i broszury. Zatem bierzcie i jedzcie z tego wszyscy, ale jak znam życie, to ten temat praktycznie #nikogo.

Dzień Bezpiecznego Internetu, a wśród partnerów m.in. Meta

Nie chcę nawet zaczynać, ale poniekąd muszę. Tego samego dnia ma też miejsce Gala Dnia Bezpiecznego Internetu. Wśród partnerów wydarzenia nie zabrakło kilku dużych firm technologicznych. Czy tylko mi zgrzyta między zębami, że widzę tam koncern Meta, którego właściciel kilka dni temu stał przed amerykańskim senatem i przepraszał rodziców dzieci dotkniętych nękaniem na swoich platformach społecznościowych? Być może to tylko moje wrażenie, ale mieszanie tzw. Big Techu i polityki do tematu związanego z bezpieczeństwem najmłodszych w sieci, na dłuższą metę (tu akurat taka drobna gra słów) nie prowadzi do niczego dobrego. A tymczasem w Szwecji następuje właśnie wyraźne wyhamowanie w temacie cyfryzacji wszystkiego i wszędzie na rzecz powrotu do papierowych podręczników w szkołach. 

Czytaj też: Czarne chmury nad programem Laptop dla ucznia – miało być jak nigdy, a wyszło jak zwykle

Obecna sytuacja jest daleka od normy i to na tak wielu poziomach, że trudno to będzie ująć w jednym krótkim materiale. Politycy uczą dzieci o dezinformacji, Big Tech sponsoruje wydarzenia związane z Dniem Bezpiecznego Internetu, sztuczną inteligencję chcą wdrażać do administracji państwowej przedstawiciele biznesu. W tym samym czasie dzieciaki swobodnie przeciążają serwery gal patostreamerów, a ich rodzice uważają, że wszystkim przecież zajmie się szkoła. Świat staje na głowie, ale może to tylko moja OPINIA.