Serwisy VOD, czyli „pececiarzu, ić stont”

Filmowe serwisy streamingowe wrosły na dobre w naszą rzeczywistość. Trudno dziś kupić telewizor, który nie miałby od razu zainstalowanego oprogramowania do kilku najpoważniejszych usług, a i na pilotach można znaleźć odpowiednie przyciski służące do szybkiego dostępu. Jednak w tym obrazie wiele brakuje do ideału – rynek dziś jest znacznie rozdrobniony, masa treści jest na wyłączność tylko w określonych usługach i chcąc rzeczywiście mieć wybór, jesteśmy skazani na subskrypcje od co najmniej kilku operatorów. A do tego, niektórzy klienci są traktowani jak użytkownicy drugiej albo i trzeciej kategorii.
Serwisy VOD, czyli „pececiarzu, ić stont”

Klienci lepsi i gorsi

W przeciwieństwie do klasycznej linearnej telewizji, serwisy VOD wymagają do działania w zasadzie dowolnego ekranu i łącza internetowego o przyzwoitej przepustowości. Teoretycznie jest to sytuacja idealna, to urządzenie końcowe dekoduje sobie bowiem strumień danych i dostosowuje je do swoich możliwości prezentacji, czyli wyświetlenia obrazu i odtworzenia dźwięku. Proste, prawda? Tyle że nie.

Sprzęt do streamingu musi spełnić dodatkowe wymagania, związane z zabezpieczeniami przed kopiowaniem. Oznacza to odpowiednio zabezpieczony sprzęt i oprogramowanie z zabezpieczoną ścieżką przesyłania sygnału, a i dostawca treści często dodatkowo wymaga swojej certyfikacji, by w pełni wykorzystać oferowane możliwości. Nie ma sprzętu albo certyfikacji? Obejrzysz film w standardowej rozdzielczości i jakości DVD albo nie obejrzysz wcale. To, że ten sam film będzie, w najlepszej możliwej jakości, dostępny w najbliższym serwisie z pirackimi torrentami zdaje się dla dostawców nie mieć najmniejszego znaczenia.

Jako tako traktowani są użytkownicy telewizorów – tam najłatwiej o obsługę rozdzielczości 4K i wysokiej jakości dźwięku przestrzennego, o ile rzecz jasna operator udostępnia swoją aplikację do obsługi serwisu. Większość SmartTV jednak pod tym względem wypada bardzo dobrze, oferując dostęp do najważniejszych światowych i lokalnych serwisów. Podobnie niezła jest sytuacja użytkowników smartfonów, choć tu najtańsze urządzenia czasem mają sztucznie ograniczane możliwości.

Gorzej mają użytkownicy przystawek telewizyjnych – pewni działania mogą być w zasadzie tylko posiadacze AppleTV, bo już z Android TV bywa różnie w zależności od producenta sprzętu. Nierzadko użytkownicy tańszych przystawek w ogóle nie mają dostępu do niektórych aplikacji albo mają sztuczne ograniczenia w rozdzielczości obrazu i jakości dźwięku.

Pececiarzu, jesteś użytkownikiem trzeciej kategorii. Jak się z tym czujesz?

Użytkownicy komputerów są tu w szczególnej sytuacji. W początkach serwisów streamingowych część sprzętu nie obsługiwała w pełni zabezpieczonej ścieżki dekodowania i niezbędnego DRM i operatorzy ze zrozumiałych względów nie pozwalali na takich maszynach na odtwarzanie swoich treści w najwyższej jakości, zezwalając (jeśli już) na bardzo podstawową funkcjonalność. Ok, mogę to od biedy zrozumieć.

(fot. Andrzej Libiszewski, Chip.pl)

Lata mijały, niezbędne dla DRM rozwiązania trafiły do CPU oraz GPU, dziś z technicznego punktu widzenia większość pracy jest wykonywana sprzętowo i nic nie stoi na przeszkodzie, żeby komputer zapewnił zarówno obsługę dźwięku przestrzennego najwyższej jakości, jak i obrazu 4K. Komputery mają coraz lepsze ekrany (wewnętrzne i zewnętrzne) i w dość naturalny sposób masa ludzi używa ich do rozrywki – czasem, nie ukrywajmy, także podczas pracy (chwalę konfiguracje wielomonitorowe).

Po tej stronie klawiatury wszystko jest ok. Po tej drugiej? Niekoniecznie. Spośród popularnych dostawców użytkownik komputera jest traktowany równorzędnie wyłącznie przez Netflixa – jeśli płacisz odpowiedni abonament, masz dostęp w aplikacji do najwyższej jakości obrazu i do dźwięku Dolby ATMOS lub, jeśli w systemie brak odpowiednich komponentów, mniej rozbudowanego dźwięku 3D. HDR? Jest. Dolby Vision? Jest. Przy pomocy przeglądarki Edge mamy dostęp do 4K, ale dźwięk jest już tylko stereo. Użytkownicy Chrome czy Firefoxa dostaną natomiast tylko 720p.

Netflix to niestety wyjątek. Amazon Prime Video oferuje swoją aplikację w sklepie Windows, ale przy jej pomocy najwięcej, co udało mi się osiągnąć, to 1080p i dźwięk stereo. O HDR i przestrzennym dźwięku można zapomnieć, a w przeglądarce (także w Edge) są czasem problemy nawet z 720p, ale tylko w niektórych filmach.

HBO Max i SkyShowtime aplikacji natomiast nie udostępniają. Dostęp do serwisu uzyskujemy z przeglądarki – w obu przypadkach jest to 1080p, przy czym Max ogranicza rozdzielczość sztucznie, a SkyShowtime w ogóle nie pozwala na więcej niezależnie od sprzętu. Jeśli chodzi o dźwięk, w Max jest wyłącznie stereo, a SkyShowtime teoretycznie obsługuje dźwięk przestrzenny Dolby Digital 5.1, jeśli system operacyjny oferuje jego dekodowanie.

Apple TV+ do wyścigu stanęło późno. Sam serwis oferuje streaming 4K w jakości wyższej niż konkurencja (nie oszczędzają na bitrate) oraz dźwięk przestrzenny. Użytkownicy komputerów PC z Windows mieli długo pod górę, początkowo bowiem dostęp do treści był wyłącznie przez przeglądarkę i działało to wybitnie chimerycznie – dość powiedzieć, że na należącym do żony laptopie z ekranem FHD można było oglądać filmy przyzwoitej jakości, to u mnie (PC z monitorem 4K) dostępne było dość mocno rozpikselowane 720p.

Apple poradziło sobie z sytuacją o tyle, że udostępniło już dość dawno aplikację Apple TV+ w wersji preview, która od niedawna jest dostępna już dla każdego. Jakość obrazu niestety jest ograniczona do 1080p, lecz o ile mnie uszy nie mylą, program wykorzystuje systemowe dekodery dźwięku przestrzennego.

Na koniec zostawiłem prawdziwą perełkę, przypadek doprawdy szczególny, czyli Disney+. Po debiucie użytkownicy systemu Windows otrzymali do dyspozycji aplikację, która zapewniała dostęp do dźwięku przestrzennego i rozdzielczości 1080p, znów rezerwując niestety 4K dla przystawek TV, telewizorów i konsol. W zeszłym roku (nie pamiętam dokładnie, kiedy) aplikacja została jednak „zaktualizowana”: działający jako tako program został zastąpiony przez aplikację webową opartą na Edge, z natychmiastowym skutkiem: ograniczono rozdzielczość do 720p, a dźwięk do stereo. Ocena aplikacji w Windows Store poleciała na pysk, Reddit zapełnił się narzekaniami niezadowolonych użytkowników, co nie przeszkodziło Disneyowi całkowicie ignorować negatywny feedback.

Jakość obrazu z Disney+ jest na PC naprawdę fatalna, chyba najgorsza ze wszystkich opisywanych tu serwisów – szczerze mówiąc, lepiej potrafią wyglądać amatorskie streamy na YouTube. Sprawdzając działanie „aplikacji” na użytek tego tekstu, zauważyłem, że przy niektórych filmach pojawiło się oznaczenie HD (które u Disneya oznacza 1080p), jednak nic nie wskazuje, by nastąpiła poprawa jakości obrazu. Może to jednak oznaczać, że ktoś zauważył w końcu, że coś jest nie tak i pracują nad rozwiązaniem. Cokolwiek tam się dzieje, popsuli ostatnio działanie swojego programu na Xbox Series X, który bez powodu przestał wyświetlać filmy w 4K. Cóż, brawo.

VPN

Płać i płacz, pececiarzu

Użytkownik wypasionego PC z perspektywy dostawcy treści traktowany jest jak piąte koło u wozu, choć płaci tyle samo, co każdy inny użytkownik. Tak, ja wiem, że większość użytkowników ogląda na TV lub sprzęcie mobilnym, a na PC to pewnie góra paręnaście procent widowni, ale czy to znaczy, że są gorsi? Chwalebny wyjątek w postaci Netflixa niewiele zmienia, gdyż po pierwsze, nie wszystko tam da się obejrzeć, a po drugie, rozgoryczony użytkownik, któremu pikseloza wypala oczy, anuluje w końcu subskrypcję, odkurzy klienta torrenta i pobierze rip z BluRay z pierwszorzędnym dźwiękiem, pokazując gest Kozakiewicza operatorowi.

Straci na tym chciwy dostawca, ale straci na tym także producent, aktor i tak dalej. Serwisy streamingowe zrobiły wiele, by ograniczyć piractwo, oferując wygodniejszy (i legalny) dostęp do treści, lecz chyba zbyt mocno uwierzyły, że są niezastąpione. A może takim praktykom różnicującym klientów powinni przyjrzeć się regulatorzy? Obecnie nie ma żadnego rozsądnego rozwiązania problemu, można go tylko ominąć, rezygnując z PC na rzecz przystawki podłączonej do monitora, zapewne AppleTV 4K (najmniej kłopotów, bo nikt nie ignoruje Apple’a), konkurencja do TV i potrzeba wypoczynku mojej drugiej połowy w praktyce wyeliminowała bowiem nocne seanse filmowe przed telewizorem. I na pewno nie jestem jedyny w takiej sytuacji.