Ministerstwo Cyfryzacji, cybertarcza i znów Yeti. Gdzieś tam, coś tam, drogo, a problem pozostanie

Jesteśmy w gorącym przedwyborczym okresie, więc wszelkie konferencje polityków lepiej traktować z dystansem. Kolejny przykład na to mieliśmy wczoraj – zapowiedź przeznaczenia gigantycznych pieniędzy na “cybertarczę, która ma wzmacniać odporność infrastruktury krytycznej”. Media branżowe zdążyły już wypunktować brak jakichkolwiek konkretów czy nawet umocowania w obowiązujących ustawach, które projekt jakkolwiek by uwiarygadniało, ale na tym kuriozum tej sytuacji się nie kończy. Dla mnie najsmutniejszy i jednocześnie najważniejszy wątek tej sprawy poruszył w popołudniowej rozmowie w TVN24 przedstawiciel MON-u.
Ministerstwo Cyfryzacji, cybertarcza i znów Yeti. Gdzieś tam, coś tam, drogo, a problem pozostanie

Gdybym miał streścić wczorajszą konferencję w MSWiA, to w zasadzie udałoby się to zrobić w jednym krótkim zdaniu: ugryzło nas, więc się drapiemy. Zapowiedzi tego typu absolutnie nic nie wnoszą, ale sprawiają wrażenie, że coś się z danym tematem robi. Takie podpisywanie petycji w Internecie – klik i dobry uczynek odhaczony. Nowa władza obiecywała nam odejście od kartonu i trytytki, czyli naszych materiałów narodowych służących do klejenia różnych ważnych i mniej ważnych projektów. Tymczasem nawet sama nazwa jest w obiegu od lat (CyberTarcza to usługa oferowana już od lat w Orange, czego nie omieszkał zaznaczyć rzecznik operatora).

Cybertarcza to na razie wydmuszka, a problem leży w innym miejscu  

W zasadzie w tym miejscu mógłbym zakończyć, ale rzuciła mi się w uszy wypowiedź przedstawiciela MON-u z TVN24, która doskonale punktuje sedno problemów, z jakimi borykamy się (i będziemy się nadal borykać) w kwestii szeroko pojętego cyberbezpieczeństwa w Polsce. Poniekąd nawiązuje do tego, co na konferencji w MSWiA powiedział wicepremier Gawkowski: człowiek to mocne, ale zarazem najsłabsze ogniwo w łańcuchu cyberbezpieczeństwa. Jestem przekonany, że bez gruntownej zmiany i inwestycji w czynnik ludzki nie poradzimy sobie ze wszystkimi zagrożeniami w Sieci. Mam na myśli sensowną inwestycję w młodych i zdolnych ludzi, którzy chcieliby związać swoją zawodową przyszłość z obroną polskiej cyberprzestrzeni. Mówiąc wprost: niedobory kadrowe.

Niestety sektor państwowy nadal nie stanowi sensownej alternatywy dla młodego i zdolnego “informatyka”, więc nie dziwi masowa ucieczka do zagranicznych firm, które są w stanie zaoferować nie tylko o wiele większe pieniądze, ale również szersze perspektywy rozwoju. Z tym samym problemem boryka się od lat środowisko akademickie – permanentny brak zdolnych ludzi chcących zostać w polskim systemie edukacji i kształcić kolejne pokolenia. I nieważne ile będziemy w stanie wydać na infrastrukturę, bo bez człowieka stojącego u sterów zdziałamy niewiele. To może teraz przerwa humorystyczna (bo przecież płakać nie będziemy, a trzeba jakoś odreagować).

Czytaj też: Krajowy system cyberbezpieczeństwa może zmienić wiele branż. Czy są gotowe na konsultacje?

Wracamy do tematów poważnych. Sytuacja z cybertarczą mówi wiele o podejściu rządzących do kryzysów – łatania na bieżąco, zamiast wypracowania z dala od fleszy kamer rozwiązań długofalowych, które realnie zmieniają sytuację na rynku. Takie drapanie się po ukąszeniu komara i wrzeszczenie na chmury, zamiast pomyśleć o zamknięciu okna i kupieniu preparatu do odstraszania owadów. Lepieniem na kolanie planów ad-hoc sytuacji nie poprawimy, a co najwyżej specjaliści od PR-u będą mogli spać nieco spokojniej. Nie sądzę jednak, żeby to akurat oni byli w tym równaniu najważniejsi.