W weekend 10-11 sierpnia 2025 roku doszło do niecodziennego zdarzenia w północnofrancuskiej elektrowni jądrowej Gravelines. Operator EDF zmuszony był wyłączyć aż cztery z sześciu reaktorów z powodu masowego napływu meduz. Choć incydent nie zagrażał bezpieczeństwu instalacji ani personelu, ujawnił poważną lukę w zabezpieczeniach obiektów przybrzeżnych.
Czytaj także: Atom dla wszystkich. Czy właśnie obserwujemy początek rewolucji w energetyce jądrowej?
Meduzy skutecznie zablokowały filtry w pompowni, która odpowiada za pobór wody chłodzącej. Pierwszy reaktor wyłączono 10 sierpnia, a kolejne w ciągu następnej doby. To pokazuje, jak szybko pozornie błahy problem może przekształcić się w poważne zakłócenie pracy strategicznego obiektu.
Dlaczego meduzy są tak niebezpieczne dla elektrowni?
Kluczowy problem tkwi w konstrukcji systemów chłodzenia, które wymagają stałego przepływu wody morskiej. Gdy roje meduz zablokują ekrany ochronne, pompy stają się bezużyteczne. Co gorsza, pod wysokim ciśnieniem te bezkręgowce mogą przekształcić się w galaretowatą masę, która przenika przez filtry i uszkadza instalację od wewnątrz. W takich sytuacjach operatorzy nie mają wyboru – muszą natychmiast wyłączyć reaktory, by uniknąć przegrzania.
Globalny problem energetyczny
Francja nie jest odosobnionym przypadkiem. Zakłócenia spowodowane przez meduzy odnotowano w elektrowniach na całym świecie – od Japonii i Korei Południowej przez Stany Zjednoczone po Szwecję i Izrael. Kraje z rozbudowaną infrastrukturą przybrzeżnych elektrowni jądrowych, takie jak Francja, USA, Chiny czy Japonia, są szczególnie narażone.
Skutki takich incydentów są wymierne: utracona produkcja energii, koszty napraw, uszkodzenia sprzętu i potencjalne zagrożenia przy przedłużających się przestojach. To realny cios dla bezpieczeństwa energetycznego, zwłaszcza że zjawisko wyraźnie przybiera na sile.
Liczba zdarzeń związanych z meduzami wzrosła z 36 w latach 60. do 156 w pierwszej dekadzie XXI wieku. Obszary szczególnie zagrożone to Morze Japońskie, Morze Śródziemne i Morze Żółte. Badania wzdłuż kalifornijskiego wybrzeża ujawniły, że aż 67% rybaków doświadczyło zakłóceń w pracy z powodu masowych przypadków pojawienia się tych stworzeń.
Dlaczego meduz przybywa
Za eksplozję populacji meduz odpowiadamy głównie my – ludzie. Zmiany klimatyczne prowadzące do ocieplania się wód oceanicznych tworzą idealne warunki dla tych organizmów. Dodatkowo intensywne połowy eliminują ich naturalnych wrogów, a rozwój infrastruktury przybrzeżnej dostarcza doskonałych miejsc do rozwoju młodym osobnikom.
Nie bez znaczenia jest też eutrofizacja wód. Zrzuty azotu i innych substancji odżywczych powodują zakwity fitoplanktonu, którym żywią się meduzy. W efekcie stworzenia te, zamiast pełnić rolę marginalnego elementu ekosystemu, stają się jego dominującym składnikiem.
Meduzy jako sygnał ostrzegawczy
Naukowcy traktują przypadki masowego pojawiania się meduz jak biowskaźnik degradacji morskich ekosystemów. Obszary o największych problemach z meduzami charakteryzują się jednocześnie najniższymi wskaźnikami zdrowia oceanów i najszybszym tempem ocieplania. To niepokojąca korelacja, która powinna skłonić do refleksji.
Co ciekawe, meduzy pełnią też pożyteczną rolę w ekosystemie. Są ważnym ogniwem łańcucha pokarmowego, a po śmierci opadają na dno, zabierając ze sobą zgromadzony węgiel. Ten naturalny proces sekwestracji mógłby być nawet korzystny, gdyby nie fakt, że ich nadmierna liczebność destabilizuje działalność człowieka.
Czytaj także: Nowa era elektrowni atomowych. Program Liberty zapowiada rewolucję
Rozwiązanie problemu wymaga międzynarodowej współpracy, szczególnie w rejonach takich jak Morze Śródziemne czy wody wschodnioazjatyckie, gdzie migracje meduz przekraczają granice państw. Bez wspólnych działań monitoringowych i systemowych rozwiązań, zakłócenia w dostawach energii będą się powtarzać. Warto potraktować ten incydent jako ostrzeżenie – nasza ingerencja w ekosystemy oceaniczne zaczyna odbijać się czkawką w najbardziej nieoczekiwanych obszarach.