Przez niemal dziesięć lat Tesla budowała wizję przyszłości, w której jej samochody same dowożą pasażerów do celu bez żadnej ingerencji ze strony człowieka. Elon Musk regularnie od 2018 roku zapowiadał, że pełna autonomia jest tuż za rogiem, zawsze mówiąc o horyzoncie najbliższych miesięcy. Tysiące osób uwierzyły w tę opowieść, inwestując niemałe pieniądze, bo nawet 15000 dolarów (około 63000 złotych) w pakiet Full Self-Driving, licząc na rewolucję w codziennym przemieszczaniu się. Rewolucji jednak jak nie było, tak nadal nie ma i… może nigdy nie być?
Full Self-Driving Tesli nigdy nie dorosło do obietnic Elona Muska
We wrześniu 2025 roku Tesla dokonała znaczącego zwrotu w swoim podejściu. Jak wynika z dokumentów złożonych do amerykańskiej Komisji Papierów Wartościowych i Giełd, firma postanowiła zmienić nazwę swojego flagowego systemu. Ten ruch, pozornie błahy, został uznany za wycofanie się z wcześniejszych, śmiałych deklaracji na temat pełnej autonomii i trudno się temu dziwić. Oficjalna dokumentacja przedstawia bowiem teraz Full Self-Driving jako zaawansowany system wspomagania kierowcy, oferujący funkcje autonomiczne lub zbliżone jedynie w ściśle określonych warunkach. Innymi słowy, to koniec z obietnicami gruszek na wierzbie.
Czytaj też: Nissan chce zmienić nasze samochody. Technologia rodem z laboratorium NASA?

Tego typu nowa, dość ogólnikowa formuła pozwala objąć nią zarówno obecne możliwości Tesli, jak i znacznie prostsze systemy dostępne u konkurencji. Co ciekawe, w nowych zapisach całkowitego pominięcia doczekały się standardowe poziomy automatyzacji SAE, które od lat służą do klasyfikacji technologii samojezdnych. Nie można się jednocześnie nie zgodzić z tym, że zmiana nazwy nie jest sensowna, bo w praktyce obecny system FSD wciąż wymaga stałej uwagi kierowcy i gotowości do natychmiastowego przejęcia kontroli.
Międzynarodowe stowarzyszenie inżynierów motoryzacyjnych klasyfikuje go zatem na poziomie 2, a to jest dalekie nie tylko od pełnej autonomii, ale też nawet od rozwiązań oferowanych przez część konkurencji na rynku. Tymczasem wielu klientów wciąż pamięta obietnice samochodów, które same odbiorą ich z dworca czy lotniska, a po godzinach będą zarabiać, jako autonomiczne taksówki.
Jedno słowo, a tak wiele zmienia. Full Self-Driving to teraz Full Self-Driving (Supervised)
W odpowiedzi na narastające wątpliwości prawne Tesla wprowadziła do nazwy systemu dodatkowe słowo i w efekcie teraz Full Self-Driving to oficjalnie Full Self-Driving (Supervised). Małe, ale znaczące dopiski w umowach i materiałach informacyjnych wyraźnie podkreślają, że nawet z tym pakietem pojazd nie staje się w pełni autonomiczny. Na rynku chińskim posunięto się jeszcze dalej, całkowicie rezygnując z nazwy FSD na rzecz jeszcze bardziej jednoznacznego “Intelligent Assisted Driving”.
Czytaj też: Motocykl, który ładuje się w 12 minut. Ducati i technologia QS Cobra przełamują bariery elektromobilności

Te zmiany nie uchroniły firmy przed problemami. Przewodniczący National Transportation Safety Board publicznie skrytykował marketing Tesli za wprowadzanie klientów w błąd, a kalifornijski urząd ruchu drogowego wytoczył firmie proces o oszukańcze praktyki reklamowe. Są jednak również zalety, bo jednocześnie cena pakietu FSD spadła o 7000 dolarów (około 29500 złotych) względem szczytowych wycen z 2023 roku, co może świadczyć o chęci zwiększenia sprzedaży w obliczu spadającego popytu.
Tesla się wycofuje, a konkurencja nie śpi
Warto przy tym zauważyć, że gdy Tesla łagodzi swoje ambicje, niektórzy konkurenci rzeczywiście już teraz dostarczają autonomiczne rozwiązania na drogi publiczne. Waymo i Baidu Apollo oferują już usługi taxi bez kierowcy w wyznaczonych strefach, a Mercedes-Benz wprowadził system Drive Pilot na poziomie 3, dopuszczony do użytku w Niemczech i części stanów USA w ruchu miejskim.

Czytaj też: Chiński gigant zdobędzie Europę szturmem. Auta, fabryka i superładowanie trafią do nas szybciej
Tesla, pomimo miliardowych inwestycji i wieloletnich zapewnień, wciąż oferuje system, który trudno uznać za przełomowy na tle branży. Full Self-Driving pozostaje de facto nadal tylko zaawansowanym asystentem kierowcy, wymagającym nieustannej uwagi użytkownika. Zmiana definicji może być więc postrzegana jako jedna z największych korekt obietnic w historii motoryzacji, stanowiąc odejście od wizji autonomicznej przyszłości na rzecz prawnie bezpiecznej, choć mniej ekscytującej rzeczywistości.