Red Dead Redemption, czyli jak redaktor CHIP-a bił konia

Red Dead Redemption oparte jest na modelu rozgrywki GTA4 i faktycznie – termin “Grand Theft Auto na Dzikim Zachodzie” pasuje tu jak ulał. Nie zmieniło się prawie nic i bardzo dobrze, bo GTA4 było grą wybitną, a to, co jednak zmieniono, jest… słabe.
W grze jest masa scen przypominających najlepsze westerny świata

W grze jest masa scen przypominających najlepsze westerny świata

Red Dead Redemption opowiada o losach farmera, który uwikłany szantażem w pewną aferę polityczną, musi zamordować swojego dawnego kolegę. Kolegę, z którym łączy go niezbyt chlubna przeszłość. Główny bohater bowiem, zanim stał się przykładnym osadnikiem, mężem i ojcem, napadał na banki, pociągi i konwoje i niczym nie różnił się od zwykłego rzezimieszka. Teraz musi powrócić do tego życia, by… no dobra, tu nie będę spoilował.

Kto grał w GTA4 poczuje się jak w domu. Jeżeli chodzi o “rdzenny” gameplay mamy wszystko dokładnie takie samo. Miasta, w nich osoby, które zlecają nam misje i zadania, które z kolei polegają na eskortowaniu, zabiciu bądź wsparciu jakiejś osoby (jest też kilka innowacji, i ogólnie wszystkie są bardzo ciekawe). Doszło kilka nowych elementów, które w większości średnio mi się podobają. A zatem: cztery istotne zmiany w stosunku do GTA4:

Po pierwsze: przeszukiwanie ciał. Po odnalezieniu trupa (tudzież zabiciu kogoś) w GTA4 wystarczyło stanąć na tej osobie, by przywłaszczyć sobie wszystko, co miała. W Red Dead Redemption podchodzimy do danej osoby, wciskamy przycisk na padzie, oglądamy animację głównego bohatera, jak dokonuje przeszukania i wracamy do gry. Wyobraźcie sobie teraz strzelaninę z bandziorami. Szeryf i jego pomocnicy gonią łotrzyków, a ty chodzisz po trupach, łupiąc potrzebne przecież pieniądze. Zabiło to w okrutny sposób dynamikę gry. Zwłaszcza, że same misje zrealizowane są świetnie, są ciekawe i wymagają różnorakiego podejścia do klimatu.

W grze nie jesteśmy zabijaką, a kowbojem. Opieka nad bydłem czy łamanie koni to nasz chleb powszedni

W grze nie jesteśmy zabijaką, a kowbojem. Opieka nad bydłem czy ujeżdżanie koni to nasz chleb powszedni

Po drugie, koń zamiast samochodu. W GTA4 jeździliśmy furami po mieście i to było super, bo trzeba było uważać na ruch uliczny, przechodniów, i tak dalej (lub po prostu dokonywać radosnej demolki). W Red Dead Redemption mamy prerie, pustynie, pustkowia, lasy, rzeki, i tak dalej. Wygląda to pięknie i różnorodnie i prawdę powiedziawszy, podróże zupełnie się nie dłużą (a jak się dłużą, można skorzystać z dyliżansu i “teleportować się” w dane miejsce, ale jazda na koniu jest jednak dużo fajniejsza). Co więcej, podczas podróży zdarzają się losowe eventy: a to ktoś napada kogoś, a to federalni kogoś ścigają, a to atakuje cię pantera. Możesz ignorować i uciekać, lub komuś pomóc. I to w zupełności rekompensowałoby brak ulic i skrzyżowań – właśnie owa możliwość podziwiania terenu. Niestety, sterownie koniem jest dość kiepskie. Lewym analogiem wskazujemy kierunek i to na razie jest OK. Ale… przyciskiem “A” (gram na X360) decydujemy o prędkości a hamujemy przyciskiem RB. Co więcej, nie jest tak, że “A” ustawimy sobie kłus czy galop i już – koń się męczy, więc trzeba ten przycisk cały czas wciskać tak, by utrzymać lekki galop a nie zakatować zwierzęcia. Serio, podczas podróży wolałbym jedną ręką kierować koniem, drugą napić się Coli czy zapalić papierosa i po prostu podziwiać widoki. I tylko w razie wydarzeń losowych skupiać się na nowo na grze.

Po trzecie: fauna i flora. Pustkowia Dzikiego Zachodu nie tętnią życiem tak, jak Liberty City, więc trzeba było to czymś uzupełnić. Dlatego też twórcy wprowadzili roślinki i zwierzątka, z których… możemy zrobić użytek. Brakuje nam kasy? Warto udać się na polowanie! Po ustrzeleniu paru jeleni, oprawieniu ich ze skóry i rogów już mamy przypływ gotówki. Nie za dużej, ale starczy, by dokupić ze dwa komplety naboi do Colta. Niby fajne, ale jednak po czasie nużące. Fajnie, że zwierzątka są. Ale zarabiać na nich mi się po prostu nie chce.

Tak, ta gra to sandbox a wygląda jak na tym screenie

Tak, ta gra to sandbox a wygląda jak na tym screenie

Po czwarte, najważniejsze: Dziki Zachód zamiast Liberty City. Czy ta zmiana wyszła Rockstarowi na dobre? Oj tak. Grand Theft Auto IV było o wiele dojrzalsze, niż reszta serii. Miało wciągającą fabułę, cudownie wykreowane postacie i znakomitą narrację. Dzięki temu to było pierwsze GTA, które mi się podobało. Nie chodziło tu już o zamordowanie dużej ilości niewinnych ludzi, a właśnie o relacje międzyludzkie i intrygę. Red Dead Redemption stawia jeszcze mocniej na fabułę. Dziki Zachód jest niesamowicie prawdziwy w tej grze. Wszystko tam jest logiczne i ma sens i jest dokładnie takie, jak powinno być. Świat tętni własnym życiem, każda postać jest ciekawa, fajnie pomyślana. Rockstar udowodniło swój kunszt w poprzedniej grze, a tu go pokazuje ze wzmożoną siłą. W Red Dead Redemption po prostu nie ma się do czego doczepić, jeśli chodzi o wiarygodność wirtualnego świata. No i nie mogę nie wspomnieć o błyskotliwej satyrze, znanej już z GTA4, która w bardzo subtelny sposób pozostawia skazę na Amerykańskim Śnie. Oprawa audiowizualna również stoi na najwyższym poziomie. Oczywiście, to sandbox, więc widziałem już ładniejsze gry. Ale widziałem też dużo brzydsze a liniowe. A wschód słońca na prerii podczas przeprawy przez rzekę uważam za jedną z najpiękniejszych scen jakie widziałem wirtualnie. A była przecie nieoskryptowana, a losowo wygenerowana.

Red Dead Redemption to gra bardzo trudna w ocenie. Z jednej strony jest dokładnie taka, jaka miała być, a nawet przerosła moje oczekiwania. Z drugiej strony, nadmierna upierdliwość zarabiania na trupach i zwierzętach (nieobowiązkowa, ale wiadomo, że im więcej kasy, tym lepiej) i paskudne sterowanie koniem to są dość elementarne elementy rozgrywki. Szkoda, byłby hit roku i klasyk klasyków. A tak to po prostu porządny kawał gry. Poczekajcie na przeceny. Zresztą, i tak musicie poczekać, bo gra jest praktycznie nie do dostania. Swoja kopię pożyczyłem od Rafała i już musiałem oddać. Zamówiłem w sklepie internetowym własną… i czekam…

Kontynuujemy nasz nowy zwyczaj – jeżeli jakieś komentarze przykują moją uwagę, będę je publikował w następnej notce. Ważna uwaga: komentarze do komentarzy (sic!) umieszczamy pod odpowiednią notką (czyli tam, skąd one pochodzą).  Mam nadzieję, że dzięki temu trochę postymuluję jeszcze dyskusję, zwłaszcza, że niejednokrotnie komentujący mają więcej ciekawych rzeczy do powiedzenia, niż ja sam;)

Z notki pt. Office 2010 – niepotrzebny rodzynek wybrałem komentarz anonimowy (Gość IP:91.94.0.* 2010.06.01 20:16), bo uzupełnił notkę o coś, o czym nie wiedziałem:

Wg mojej oceny nowy Office dopiero pokazuje co się zmieniło jak się go wykorzysta razem z Exchange 2010, Sharepoint 2010 oraz Communicatorze 2007.
Naprawdę wtedy widać zmiany, które wpływają na ułatwienie pracy grupowej.