Całe Google na 245 stronach

Świeże powietrze. Weekendy będą teraz upływać częściej w formie spaceru po parku, grilla i leżaka w swoim ogródku. To też czas, by nasze oczy odpoczęły od ekranów LCD i AMOLED. Po części dlatego, że w pełnym słońcu słabo się z nich korzysta. A po zimie nie potrzeba nam żadnego “kloca”. Raporty z firmy, sprawozdania, lektury szkolne… wystarczy. A że akurat w moje ręce wpadło pewne “czytadło”, które ci powinno przypaść do gustu. Odwiedziłeś wszak CHIP.pl i Siećpospolitą Polską, coś to o tobie mówi.
Całe Google na 245 stronach

Mówię tu o “Potędze Google’a” pióra Richarda L. Brandta. Książka, która mnie rozczarowała przyjemnie, i nieprzyjemnie. Zacznę od nieprzyjemności. Otóż spodziewałem się nieco ambitniejszego, poważniejszego potraktowania tematu. Miałem nadzieję na gruntowne badania technikaliów giganta. Na analizy rynku, prognozy, na coś, czego nie będę wiedział. Tymczasem z “Potęgi Google’a” dowiedziałem się bardzo niewiele nowych rzeczy. Co więcej, autor wyraźnie zakochał się w tej firmie, czuć wyraźnie, że krytyka jest wymuszona i wynika z chęci bycia rzetelnym. To przeszkadza.

Ale im dalej w las, tym mniej mnie to obchodziło. Bo książka napisana jest wyjątkowo lekko. Lubię taki popularnonaukowy styl. To taka baja, “a dziś, drogie dzieci, opowiem wam o firmie Google”. I nie mam tu na myśli infantylizmu czy niczego równie pejoratywnego. To książka nie do nauki o Google’u. To książka do odprężenia przy Google’u. Brandt ma wyjątkowo lekkie pióro, i mimo iż wiemy, że traktuje po łebkach temat, skupiając się na ciekawostkach i najfajniejszych dla laika elementach. To “czytadło”, ale w dobrym tego słowa znaczeniu. W sam raz na wakacyjny wyjazd.  Na dodatek solidnie przetłumaczone na nasz rodzimy język.

Cena 37,90 zł, moim zdaniem powinno być o dychę mniej. Wtedy polecałbym bez wahania. A tak… po prostu polecam na wakacje;-)