Trials of the Blood Dragon – recenzja

Trials of the Blood Dragon – recenzja

Z góry uprzedzam – kocham serię Trials. Ostatnia część – Trials Fusion – niepodzielnie rządzi na mojej każdej, growej domówce. Do tej gry wracam z przyjemnością, nie tylko by wyśrubować swoje rekordy, ale też by zobaczyć jakie nowe plansze stworzyła społeczność. Gdy podczas tegorocznych targów E3 zobaczyłam zapowiedź Trials of the Blood Dragon zawyłam z zachwytu. Wow! Czemu wcześniej nikt nie wpadł na takie połączenie?! Niestety po przejechaniu tych 28 plansz z bólem serca przyznaję, że nie jest to najlepszy spin-off z jakim miałam do czynienia.

Fabuła gry nawiązuje do Far Cry 3: Blood Dragon, słynnego spin-offu, który łączył w sobie wszystkie atrybuty lat ’80. Tym razem wcielamy się w dzieci Rexa Power Colta – Slaytera i Roxanne. Gdy Rex ginie na wojnie w Wietnamie, a jego żona znika w tajemniczych okolicznościach dzieciaki kontynuują zadanie swoich rodziców – zamierzają w dalszym ciągu bronić USA. Historia jest oczywiście parodią i nie ma najmniejszego sensu. Pełno tu absurdów, neonów, dziwacznych filmików z kaset VHS, nawiązań do wojny w Wietnamie, Power Rangers’ów czy najeźdźców z kosmosu. Komiksowa stylistyka wpasowuje się dobrze w klimat pastiszu i mimo, że historia ma zaskakujące zakończenie, to jednak trudno powiedzieć, by była w jakimkolwiek stopniu angażująca. Przeklikując scenki w zasadzie niczego nie stracicie.
Podstawowe zasady gry nie uległy zmianie – nadal musimy w jak najkrótszym czasie przejechać motocyklem dwuwymiarowe plansze balansując odpowiednio pojazdem. Dodano jednak kilka urozmaiceń, które miały uatrakcyjnić rozgrywkę.
Po pierwsze możemy strzelać siedząc na motorze (lub rowerze). Nie chodzi tu o zabijanie wrogów, a bardziej o celowanie w punkty otwierające przejścia itp. Po drugie w niektórych planszach trzeba będzie korzystać z haka z liną, który pomaga pokonać większe przepaście. W końcu zaś co pewien czas przyjdzie nam zejść z motoru i pokonać planszę na własnych nogach. Kierując Slyterem lub Roxanne biegamy wówczas po platformach, hakujemy komputery i strzelamy do wrogów. Niestety ta część gry wpadła bardzo słabo – sterowanie jest nieintuicyjne, bohaterowie poruszają się leniwie, a brak możliwości oddania strzału podczas skoku wielokrotnie utrudnia rozgrywkę. Zapomnijcie też o jakiejkolwiek walce wręcz.
Natomiast na plus z pewnością zaliczyłabym układy plansz. Czegóż tu nie ma! Są sekwencje w kosmosie, gdzie musimy poruszać się w plecaku odrzutowym walcząc z grawitacją (jak dla mnie – najtrudniejsze plansze w całej grze), są walki z bossami (frustrujące, ale jednak!), taranowanie przeszkód opancerzonym wozem, infiltracja bazy wroga przy użyciu zdalnie sterowanego mini-auta, zjazd wagonikiem w kopalni, a nawet podróż przez piekło.
Widać tu olbrzymią wyobraźnię twórców – przez takie kreatywne, zakręcone plansze przejeżdża się z przyjemnością. Poziom trudności jest także odpowiednio wysoki, choć w przeciwieństwie do Trials Fusion, gdzie odblokowanie kolejnych etapów związane było z posiadaniem wystarczającej liczby medali, tu wystarczy przejechać planszę – nawet po upływie czasu. To też sprawia, że wcale nie staramy się osiągnąć jak najlepszego wyniku, tylko po prostu ukończyć etap.
Zniknął też gdzieś zdrowy duch trialsowej rywalizacji. Wyniki znajomych oraz ich “duchy” widoczne są dopiero po przejechaniu planszy, co sprawia, że jakoś nie ma się już ochoty na bicie rekordów. Najbardziej rozczarowujący okazał się dla mnie brak trybu multiplayer, który w poprzednich częściach bardzo wydłużał żywotność rozgrywki.
Oprawa wizualna nawiązuje oczywiście klimatem do lat ’80 – dużo tu neonów i przesadnych konstrukcji. Screeny zupełnie nie oddają uroku gry – dopiero w ruchu docenić można rozmaite efekty graficzne użyte przez twórców: wybuchy, lasery, feerie barw i świateł.
Jeśli graliście w Far Cry 3: Blood Dragon to z pewnością pamiętacie genialny soundtrack. I tu mam dobrą wiadomość – ten sam kompozytor ułożył ścieżkę dźwiękową do nowych Trialsów. Kawałki są równie udane, równie energetyczne i wspaniale oddają ducha tamtego okresu w historii popkultury.

Nie potrafię jednak tego eksperymentu zaliczyć do tych udanych. Dodanie warstwy fabularnej nie sprawiło, że bawiłam się lepiej niż w zwykłych Trialsach. Sekwencje, w których schodziłam z motoru, były najbardziej frustrujące i jakby wciśnięte na siłę. Najprzyjemniej zaś bawiłam się po prostu tam, gdzie zachowano oryginalną mechanikę serii. Doceniam kreatywność twórców, cieszę się, że mieli oni odwagę pokazać graczom coś nowego. Ale ta gra to dobry przykład na to, że “nowe” nie zawsze znaczy “lepsze”.

Ocena: 65/100

Plusy:

+ Oprawa audio-wizualna

+ Różnorodne, ciekawe plansze

+ Klimat Far Cry: Blood Dragon

Minusy:

– Brak multiplayera

– Niedopracowane sekwencje z chodzeniem

– Fabuła – niby zabawna, ale mało angażująca

– Mała motywacja do podkręcania wyniku