Suicide Squad, czyli recenzja Legionu Samobójców

Suicide Squad, czyli recenzja Legionu Samobójców

I wcale nie chodzi mi tu o koncepcję stworzenia oddziału specjalnego z antybohaterów Detective Comics, bo to całkiem ciekawy pomysł.

O ile scenarzysta jest w stanie napisać taką historię, do której pasować będą te wszystkie zbiry

. Być może kiedyś tak się stanie, ale do tego czasu “utknęliśmy” z Suicide Squad i nic na to poradzić się nie da. Z grubsza wygląda to mniej więcej tak:

Patrzcie, jacy źli antybohaterowie! Toż to sami wariaci, zabójcy i złodzieje! Ale, ale! Z nie do końca jasnych przyczyn każdy z nich (no dobrze, prawie każdy) odkryje jednak, że pod tymi wszystkimi warstwami zła posiada dobre serduszko, dzięki czemu będą w stanie połączyć siły i uratować świat przed złą czarownicą!

Brzmi, jak bajka dla dzieci? Brzmi. I w sumie nią jest, bo film dostał PG-13 rating, co oznacza, że jeśli masz już 13 lat, to możesz legalnie obejrzeć go w kinie. Nawet jeśli nie masz jeszcze 13 lat i obejrzysz ten film, to nic wielkiego się nie stanie.

Serial Power Rangers był bardziej brutalny, niż Suicide Squad

. A wspominam go z dobrego powodu – “armia głównej złej czarownicy” do złudzenia przypomina tych złych z Power Rangersów, którzy biegali w szarych kombinezonach z lajkry. Tyle, że w Suicide Squad ktoś na te kombinezony postanowił nałożyć efekty komputerowe. Także, jeśli macie ochotę na dojrzałe kino akcji, z dobrą, wciągającą fabułą, to wybierzcie inny film. Za to w kategorii “kino popcornowe z wybuchami i efektami specjalnymi” Suicide Squad jest w stanie się obronić.

Największym (i być może jedynym) plusem filmu są niektóre postacie antybohaterów.

Zacznijmy od Jokera granego przez Jareda Leto, bo tej kreacji byłem ciekawy najbardziej. Niektórzy recenzenci nie zostawili na Leto suchej nitki, co ciężko mi zrozumieć, bo… Jokera w Suicide Squad widać na ekranie łącznie przez jakieś 5 minut. I nie jest to złe 5 minut. Na pewno nie jest to ten sam Joker, którego zagrał Heath Ledger, no ale trudno się temu dziwić – Suicide Squad nie był kręcony przez Nolana. Joker z SS (nazi-pun intended) bardziej przypomina tego, granego przez Nicholsona, a przynajmniej sprawia takie wrażenie, że przypomina.

Przez te 5 minut ciężko wyrobić sobie zdanie na temat tego, jak ktoś zagrał jedną z najtrudniejszych do zagrania (moim zdaniem) ról w komiksowym uniwersum

.

Margot Robbie w roli

Harley Quinn jest za to bezdyskusyjnie największym plusem tej produkcji

. Tak mniej więcej od połowy filmu zacząłem zastanawiać się, jak jej wersja Harley wypadłaby u boku Ledgera, w filmie Nolana. Szalona, chaotyczna, nieprzewidywalna, co prawda w ostatnim akcie zmuszona przez scenariusz do zaprezentowania się od tej dobrej strony, ale nadal bardzo fajnie zagrana. Wytwórnia Warner Bros zapowiedziała już, że Harley Quinn dostanie oddzielny film, w którym z pewnością nie zabraknie Jokera. O ile w ogóle powstanie, bo Suicide Squad może nieco ostudzić zapał ludzi w garniturach, jeśli nie dowiezie zbyt dobrych wyników finansowych.

Deadshot grany przez Willa Smitha, to w gruncie rzeczy Will Smith w swojej kreacji antybohatera, którą pierwszy raz widziałem w Hancocku.

I mam wrażenie, że fani komiksowego Deadshota nie będą do końca zadowoleni z tego, co zobaczą na ekranie

. Ale znowu – wydaje mi się, że sporo w tej postaci “namieszał” kiepski scenariusz, a Will Smith starał się uratować, to co było do uratowania. Chociaż założę się, że nie czytał komiksów z Deadshotem.

Pozostałych antybohaterów ciężko opisać, bo nie dostali oni ani zbyt wiele czasu ekranowego. Killer Croc ma chyba 5 kwestii w całym filmie, Boomerang podobnie. El Diablo z kolei przechodzi “duchową przemianę” w trzecim akcie, ale nikt za bardzo nie wie dlaczego. No i człowiek odpowiedzialny za efekty specjalne dla El Diablo musi być fanem serii Diablo i grać szamanem. Jestem o tym przekonany. Do antybohaterów dołącza też Katana, ale oprócz tego, że dowiadujemy się o magicznych własciwościach jej ostrza w dość banalnej scenie, postać ta nie wnosi nic ciekawego do filmu i też w sumie mogłaby się w nim nie pojawić. W trzech krótkich retrospekcjach (no dobrze, w dwóch retrospekcjach i jednej “wizji”) pojawia się też Batman. Informuję o tym fakcie z poczucia obowiązku, bo nic więcej o pojawieniu się Batmana w Suicide Squad nie da się napisać.

Jeśli przewijacie ten tekst w poszukiwaniu podsumowania, to zacznijcie czytać od tego momentu:

Joker pojawia się na ekranie zbyt krótko, żeby móc jednoznacznie stwierdzić, czy Leto odnalazł się w tej roli, czy nie. Harley Quinn wypada bardzo fajnie. Deadshot trochę gorzej, ale Will Smith nie takie postacie ratował już swoją grą aktorską. Pozostałych bohaterów mogłoby w sumie nie być (Slipknot ginie po pierwszych 20 minutach i nikt się tym faktem nie przejmuje, także nawet nie traktuję tego jako spojler) i nic wielkiego by się nie stało.

Fabuła nie jest ani wybitna, ani ważna – idąc do kina nastawcie się bardziej na to, że zobaczycie na ekranie postacie, które do tej pory znaliście z komiksów i jeśli są to wasze jedyne oczekiwania względem Suicide Squad, to niewykluczone, że będziecie się dobrze bawić. PG-13 i to, że chyba nikt już nie przejmuje się za bardzo fabułą w filmach (przynajmniej tych o superbohaterach) to największe przekleństwa dzisiejszego Hollywood. Jedynym wyjątkiem, który potwierdza tę regułę jest Deadpool (11/10, polecam), więc chyba trzeba zacisnąć zęby i zacząć się powoli przyzwyczajać do tego stanu rzeczy.

Jeśli ostrzycie sobie zęby na seans w IMAX-ie, ale boicie się wersji 3D, to się nie bójcie. Trójwymiarowy Suicide Squad ogląda się bez żadnych problemów (czego nie mogę powiedzieć o nowym Star-Treku, który był po prostu za ciemny), do tego na większym ekranie, no i idąc w ten weekend do IMAX macie jeszcze szansę załapać się na kolekcjonerski plakat, który zapewne przyda się każdemu kolekcjonerowi.

Aha, po napisach jest jedna scena.