Widziałam orła cień, czyli recenzja Eagle Flight

Widziałam orła cień, czyli recenzja Eagle Flight

Eagle Flight pozwala na trzy tryby gry: kampanię fabularną, w której czekają 24 zadania główne i kilka misji pobocznych, grę swobodną, w której możemy jedynie podziwiać widoki i cieszyć się lotem oraz tryb multiplayer. Akcja gry osadzona jest w bliżej nieokreślonej przyszłości, kiedy to ludzkość wymarła, a władzę nad światem przejęły ponownie zwierzęta. Postapokaliptyczny Paryż porasta bluszcz, drzewa wypełniają przestrzenie między budynkami, zebry okupują zawalone tunele metra, nietoperze gnieżdżą się pod kopułą Panteonu, słonie odpoczywają w cieniu Piramidy Luwru. Pomysł dość podobny do wykorzystanego w grze Tokyo Jungle, ale zdecydowanie mniej depresyjny i nie skupiony na survivalu.

Gdyby polski oddział Ubisoftu odpowiedzialny za lokalizację gry zdecydował się na lektora w postaci pani Krystyny Czubówny, przechodząc kampanię fabularną, mielibyśmy wrażenie obcowania z interaktywnym programem przyrodniczym. Swojego bohatera – orła bielika – poznajemy w momencie wykluwania się z jaja. Pod opieką rodziców udajemy się w pierwszą podróż nad miastem, uczymy się polować na ryby, zbierać pióra do rozbudowy gniazda. Gdy dorastamy pomagamy eskortować rannego ptaka, wabimy partnerkę i w końcu szukamy miejsca na założenie własnego “domu”. Fabuła jest prosta, ale zadania, które przed nami stawia gra, już niekoniecznie.

Zadania

Misje mają charakter stricte zręcznościowy, a ich poziom trudności wzrasta w miarę postępów w grze. Rodzajów wyzwań nie ma zbyt dużo. Mamy typowy wyścig na czas, w którym musimy przelecieć między obręczami, celując w ich środek (wówczas uzyskujemy przyspieszenie). Mamy modyfikację tego wyścigu rozgrywającą się w tunelach metra i wymagającą dużego skupienia. Są także misje eskorty, w których musimy ochronić innego ptaka przed atakiem sępów oraz zadania, w których musimy zlikwidować wrogów w jak najkrótszym czasie.

Każde zadanie zaliczyć możemy na jedną, dwie lub trzy gwiazdki. Jeśli uzbieramy wystarczającą liczbę gwiazdek odblokowujemy specjalne zadania dla ekspertów o podwyższonym poziomie trudności, które pod względem mechaniki nie odbiegają od misji głównych. By kontynuować tryb fabularny wystarczy zaliczyć główne misje na przynajmniej jedną gwiazdkę.

Są jeszcze dwa rodzaje znajdziek – pióra oraz ryby wyskakujące z rzeki. Ich zbieranie nie daje absolutnie nic, prócz systemowych osiągnięć, ale odnajdywanie ich przynosi satysfakcję.

Po zaliczeniu zadania, możemy je powtórzyć, ścigając się z duchami czterech graczy posiadających czas najbardziej zbliżony do naszego. Tu nastąpiło moje pierwsze rozczarowanie tą produkcją. Nie ma możliwości ścigania się z duchem naszego znajomego – chyba, że będzie on posiadał podobny czas. Nie ma nawet możliwości podejrzenia wyników globalnych. Nasze osiągnięcia przypisywane są do jednej z lig, jednak nie jest nigdzie wyjaśnione, czym one tak naprawdę są, ile osób się do nich klasyfikuje itp. Tak więc maksowanie wyników – powiedzmy sobie szczerze – mocno traci sens. Można poprawiać wyniki dla zdobycia gwiazdek, ale potem w zasadzie nie ma sensu przechodzić misji po raz kolejny.

Mechanika, czyli jak się tu lata?

Tego nie zobaczycie na screenach, bo one są zawsze obcinane przy trybie VR, ale zakładając na głowę gogle obserwujecie grę z perspektywy orła – to znaczy, że cały czas na ekranie widoczny jest jego dziób oraz krzaczaste brwi – a nie tylko celownik. Podczas szybkich przelotów i dynamicznych skrętów pole widzenia także się zawęża, jak gdyby nasz bohater mrużył oczy. Takie efekty sprawiają, że nie powinniście obawiać się objawów choroby symulatorowej – przynajmniej w teorii, bo w praktyce jest z tym niestety różnie.

Misje wymagające szybkich ruchów głową i częstego zawracania (np. w zadaniach, w których musimy zlikwidować wrogów) wywoływały u mnie i u mojego narzeczonego okropne nudności. Musieliśmy po nich wietrzyć cały pokój, robić sobie kilkunastominutowe przerwy, popijać wodę itp. Nie licząc jednak tych rzadkich doświadczeń całość była bardzo przyjemna.

Samo sterowanie jest szalenie intuicyjne. Dwoma przyciskami na padzie określamy prędkość lotu, natomiast skręcanie odbywa się poprzez wychyleniem głowy. Nie ma tu żadnych opóźnień i nawet podczas skomplikowanych sekwencji pikowania między budynkami taki system zdecydowanie daje radę.

W niektórych misjach przydają się dodatkowo dwa przyciski. Jednym tworzymy tzw. falę krzyku, którą niszczymy przeciwników, drugim z kolei otaczamy się tarczą, która regeneruje się dłużej niż podstawowy atak i chroni przed pułapkami.

No właśnie. Pułapki. O śmierć w Eagle Flight bardzo łatwo. Każdorazowe wpadnięcie w przeszkodę – gałąź, ścianę budynku czy pułapkę zastawioną przez nietoperze- skutkuje trwającym kilka sekund czarnym ekranem i rozpoczęciem misji od nowa. Żadnych checkpointów ani taryf ulgowych. Jak łatwo się domyślić jest to bardzo frustrujące, zwłaszcza w długich i trudnych etapach. A wystarczyłaby przecież kara czasowa. Z jednej strony zatem mamy bardzo wysoką immersję (szybowanie w dół z dużej wysokości wywołuje ścisk żołądka, jak na rollercoasterze), z drugiej zaś śmierci, które łatwo wybijają z rytmu gry.

Oprawa audio-wizualna

Jak na grę VR Eagle Flight prezentuje się pięknie. Paryż widzimy najczęściej na tle zachodzącego słońca, ale też i po zmroku lub w deszczu. Do dyspozycji mamy całkiem duży obszar ze wszystkimi charakterystycznymi punktami miasta zakochanych. Grafika jest oczywiście uproszczona, tekstury nie posiadają wielu detali. Najbliżej tej stylistyce do animowanego filmu Fru z 2014 roku. Mimo to, krajobrazami nie trudno się zachwycić.

Muszę też pochwalić muzykę, która akompaniuje nam w misjach. Ma ona etniczne, afrykańskie brzmienie i świetnie buduje nastrój – a to grozy, a to wyzwania czy relaksującej podróży. W polskiej wersji językowej żałowałam jedynie, że lektor jest dograny bardzo cichutko – by zrozumieć o czym mówi trzeba mocno wytężać słuch.

Multiplayer

W zwiastunach Eagle Flight zobaczyć mogliśmy ścigające się ptaki, co sugerowało, że otrzymamy tu także rozbudowany tryb multiplayer. Niestety, skucha. Do dyspozycji mamy wyłącznie jeden tryb zabawy – mecz 3 vs 3 graczy. Zadaniem jest złapanie królika przed członkiem drużyny przeciwnej, a następnie dolecenie z nim do gniazda. W czasie kiedy my szybujemy ze zdobyczą, przeciwnicy atakują nas próbując ją zdobyć. Każdorazowe wpadnięcie w falę krzyku czy budynek kończy się śmiercią i upuszczeniem królika. Najczęściej mecz wygląda tak, że co pięć sekund giniemy i obserwujemy czarny ekran.

Nuda, straszliwa nuda. Oczywiście zapomnijcie o graniu razem ze znajomymi, system automatycznie przydziela Was do obcych graczy i jedyne co możecie zrobić, to wylosować nową drużynę. Zadziwia także brak komunikacji głosowej. Nie tak to powinno wyglądać. Najbardziej żałuję chyba braku możliwości ścigania się ze znajomymi, czymś co pozwoliłoby na wzajemne eksplorowanie Paryża. Hasło “Challenge your friends” nie ma tu zupełnie żadnego pokrycia.

Podsumowanie

Mimo rozczarowującego trybu multiplayer i niewielkiej różnorodności zadań, Eagle Flight sprawił mi wiele przyjemności. To szybka, dynamiczna gra zręcznościowa, która naprawdę pozwala poczuć się ptakiem. Intuicyjne sterowanie przypadnie do gustu każdemu, zwłaszcza osobom, które dopiero zaczynają przygodę z grami VR.

Immersja: 5/5, Grafika: 5/5, Choroba symulatorowa: 2/5, Regrywalność: 3/5

Plusy:

+

oprawa audio-wizualna

+ intuicyjne sterowanie

+ wyważony poziom trudności

Minusy:

– brak możliwości gry ze znajomymi

– brak globalnych/lokalnych tablic wyników

– brak checkpointów/ wpadnięcie w przeszkodę restartuje misje

– niewielka różnorodność misji

Tytuł:

Eagle Flight

Producent:

Ubisoft

Wydawca

: Ubisoft

Platforma:

PS4 + PS VR, PC+ Oculus Rift

Data premiery:

18.10.2016 (PC), 08.11.2016 (PS4)

Cena:

149 zł

Język:

polski (dubbing)