PORADNIK: wydajność w Windows 10, co możesz zrobić?

Przez całe lata użytkownicy komputerów pracujących pod kontrolą kolejnych generacji Windows utyskiwali na powolne jego działanie, obarczając winą za ten stan twórców systemu. Tymczasem częstym powodem spowolnienia pracy komputera i działającego na nim oprogramowania jest nie system operacyjny, lecz nasze przyzwyczajenia. Kolejne możliwe przyczyny spadków wydajności pracy komputera pracującego pod kontrolą Windows również mogą być niezależne od samego systemu – mowa tu szczególnie o działalności złośliwego kodu, czy jednoczesnym działaniu zbyt wielkiej liczby aplikacji. Sam Windows, nawet najnowsza jego wersja, ma bowiem dziś naprawdę znikome wymagania sprzętowe.
PORADNIK: wydajność w Windows 10, co możesz zrobić?

Wymagania systemowe – to już nie problem

Termin ten przez długie lata określał, czy dane oprogramowanie będziemy mogli w ogóle uruchomić na posiadanym przez nas sprzęcie. Wymagania systemowe kolejnych wersji Windows wymuszały na wielu użytkownikach wymianę komputera na wydajniejszy. Wraz z kolejną generacją systemu operacyjnego rosła sprzedaż nowych procesorów, dodatkowych modułów pamięci, nowszych dysków twardych, czy wreszcie całych nowych komputerów. Tak było do pewnego momentu. Do pojawienia na przełomie lat 2006-2007 systemu Windows Vista.

Vista, jak na swoje czasy charakteryzowała się wysokimi wymaganiami sprzętowymi, które już od początku debiutu tego systemu na rynku były przedmiotem krytyki przez wielu użytkowników. Rekomendowana przez Microsoft konfiguracja sprzętowa komputera, na którym ma być uruchamiany system Windows Vista prezentowała się następująco:

  • procesor: taktowany zegarem o częstotliwości 1 GHz;
  • pamięć RAM: 1 GB;
  • karta graficzna: DirectX 9 ze sterownikiem WDDM 1.0;
  • rozmiar twardego dysku: 40 GB (minimum 20 GB);
  • ilość wolnej przestrzeni na dysku: 15 GB;

Dziś taka konfiguracja wygląda niemal “śmiesznie”, lepszą wydajność mają już nie tylko wszystkie działające obecnie komputery, ale i większość smartfonów (choć w przypadku smartfonów porównywanie samych częstotliwości CPU z komputerami jest mylące, bo oba typy urządzeń korzystają z procesorów wykonanych w odmiennych architekturach). Niemniej w czasie debiutu tego systemu wiele osób, zostało zmuszonych do upgrade’u sprzętu. Dlaczego jednak o tym wspominamy w kontekście wydajności? Otóż dlatego, że Vista była ostatnią generacją Windows wymuszającą konieczność przesiadki na nowszy/szybszy sprzęt. Żeby nie być gołosłownym, poniżej podaję oficjalne (wg Microsoftu) wymagania systemowe najnowszego systemu Windows 10:

  • procesor: taktowany zegarem o częstotliwości 1 GHz lub szybszym;
  • pamięć RAM: 1 GB dla wersji 32-bitowej, 2 GB dla wersji 64-bitowej;
  • karta graficzna: DirectX 9 lub nowsza ze sterownikiem WDDM 1.0;
  • ilość wolnej przestrzeni na dysku: 16 GB dla wersji 32-bitowej, 20 GB dla wersji 64-bitowej;

Macie déjà vu? Nic dziwnego – najnowszy system Windows ma właściwie identyczne wymagania, jak oprogramowanie systemowe Microsoftu z końca 2006 roku (zainteresowanych odsyłam do oficjalnej strony na witrynie Microsoftu). Zatem sam system operacyjny Windows jest dziś wyjątkowo “lekki”. Przez dwanaście ostatnich lat wydajność sprzętu bardzo, bardzo wzrosła, a wymagania systemowe Windows stanęły w miejscu. To dobra wiadomość dla wielu narzekających na wydajność swoich komputerów pracujących pod kontrolą Windows 10. Oznacza to po prostu, że to raczej nie system operacyjny jest przyczyną problemu wolnego działania. Jednak to właśnie narzędzia w ten system wbudowane pomogą nam go rozwiązać.

Rozruch systemu i aplikacje

Subiektywne wrażenie znacznego spowolnienia pracy komputera może wynikać z kilku zjawisk, często nakładających się na siebie. Zacznijmy od czasu pełnego uruchomienia systemu operacyjnego. Pod pojęciem “pełne uruchomienie” rozumiemy nie tylko wyświetlenie planszy logowania użytkownika, ale przejście procesu logowania, wyświetlenie pulpitu i załadowanie do pamięci wszystkich uruchamianych wraz z systemem operacyjnym programów. Jeżeli macie wrażenie, że wasz system operacyjny uruchamia się bardzo długo, to można w łatwy sposób sprawdzić, czy problem leży po stronie zbyt dużej liczby aplikacji zainstalowanych w systemie i podpiętych (najczęściej automatycznie, jeszcze w trakcie instalacji) do procedury automatycznego rozruchu wraz z systemem operacyjnym, czy też po stronie sprzętowej (niedomagający, czy po prostu zbyt stary i powolny dysk twardy).

Czas startu systemu wiele mówi o kondycji komputera

Na początek zmierzmy czas uruchamiania się systemu w normalnym trybie (czyli w takim, w jakim codziennie korzystamy z komputera) oraz w specjalnym trybie pozbawionym wszelkich dodatkowych aplikacji i usług. Warto przedtem umieścić w folderze Autostart właściwym dla konta systemowego, na które się logujemy, plik tekstowy np. ze słowami “Windows załadowany”. Takie rozwiązanie pozwoli nam łatwo określić, kiedy system właściwie zakończy proces uruchamiania. Elementy z foldera Autostart aktualnie zalogowanego użytkownika są ładowane do pamięci i uruchamiane jako ostatnie, dzięki czemu w momencie pojawienia się na ekranie okna Notatnika z zawartością umieszczonego w folderze Autostart pliku tekstowego będziemy wiedzieć, że Windows jest już w pełni uruchomiony.

Rzeczony plik tekstowy umieścimy w odpowiednim folderze w prosty sposób. Najpierw używamy skrótu [Windows]+[R], który powoduje wyświetlenie okienka Uruchamianie, następnie wpisujemy w pole tekstowe tego okienka polecenie shell:startup i klikamy OK. Na ekranie wyświetlone zostanie okno foldera Autostart właściwe dla aktualnie zalogowanego użytkownika. W tym folderze klikamy prawym klawiszem myszki i z menu kontekstowego wybieramy kolejno Nowy i Dokument tekstowy. Nazywamy (nazwa może być dowolna) świeżo powstały plik, a następnie otwieramy go, by w Notatniku wpisać jakąkolwiek treść (np. wspomniane wcześniej “Windows załadowany” – treść nie ma znaczenia, chodzi tylko o to, by cokolwiek się pojawiło na ekranie, gdy system po restarcie zostanie w pełni załadowany).

Po umieszczeniu pliku tekstowego w folderze Autostart przygotujmy sobie stoper (np. w smartfonie), a następnie wybierzmy z menu Start symbol wyłącznika i polecenie Uruchom ponownie. Czas mierzymy od rozpoczęcia rozruchu, a nie od wywołania polecenia restartu. Właściwy moment z pewnością zauważymy (np. od zgaśnięcia planszy z napisem “Ponowne uruchamianie”, od mrugnięcia diod na obudowie komputera, od wyświetlenia ekranu BIOS-u, czy logo startowego producenta na ekranie, itp.). Pomiar kończymy w momencie pojawienia się na ekranie okna notatnika z otwartą zawartością wspomnianego wcześniej pliku tekstowego.

Alternatywnym sposobem sprawdzenia czasu ładowania się systemu operacyjnego (wraz z dodatkami), jest skorzystanie z systemowego narzędzia Podgląd zdarzeń (uruchomimy je poszukując takiej frazy w menu Start Windows 10). W oknie tego narzędzia, z drzewa sekcji wyświetlanego po lewej stronie wybieramy i rozwijamy kolejno: Dzienniki aplikacji i usług > Microsoft > Windows > Diagnostics Performance. W tym ostatnim węźle klikamy Działa, a następnie na liście zdarzeń odnajdujemy zdarzenie oznaczone jako Krytyczne, wyróżnione identyfikatorem o numerze 100. Gdy po zaznaczeniu danej pozycji na liście (bezpośrednio po restarcie systemu interesujące nas zdarzenie będzie na szczycie listy) spojrzymy na kartę Ogólne, zawierającą najważniejsze informacje o wybranym zdarzeniu, z pewnością zauważymy wpis zatytułowany Czas trwania rozruchu. Widoczna obok tego wpisu wartość to właśnie zmierzony czas rozruchu wyrażony w milisekundach. Dla przykładu na umieszczonym poniżej zrzucie ekranu mamy czas startu Windows wynoszący nieco ponad 82 sekundy.

Jeżeli nie chcecie przeprowadzać pomiaru czasu startu systemu powyżej pokazanymi metodami, można posłużyć się dodatkowym oprogramowaniem (choć ja osobiście jestem przeciwnikiem instalowania w systemie tego typu aplikacji, tym bardziej że sam system operacyjny ma wystarczający zestaw narzędzi do kompleksowej diagnostyki wszelkich problemów). Oprogramowaniem pozwalającym zmierzyć czas startu Windows jest bezpłatna (do zastosowań niekomercyjnych) aplikacja BootRacer (pobierzecie ją z witryny twórcy programu). Poniższe wideo prezentuje działanie tego programu.

https://youtu.be/D05xi15mn5k

Uruchomienie diagnostyczne

Skoro wiemy już jak długo (najczęściej zbyt długo) uruchamia się system w trybie normalnym, powinniśmy sprawdzić czas rozruchu systemu w specjalnym trybie diagnostycznym, w którym do pamięci komputera załadowane zostaną wyłącznie podstawowe, niezbędne do funkcjonowania Windows składniki, ale już nie jakiekolwiek doinstalowane przez użytkownika aplikacje, czy usługi inicjowane przez te aplikacje. Posłużymy się w tym przypadku wbudowanym w Windows 10 narzędziem o nazwie Konfiguracja systemu. Aplikację tę możemy uruchomić – jak zwykle – na kilka sposobów. Podaję dwa: wpisujemy w menu Start nazwę Konfiguracja systemu i już po pierwszych kilku literach system podpowie właściwy program lub wywołujemy okno Uruchamianie (skrót klawiaturowy [Windows]+[R]), wpisujemy polecenie msconfig i wciskamy [Enter]. W obu przypadkach na ekranie zobaczymy następujące okno:

Potrzebne nam opcje znajdują się pod domyślnie uaktywnioną kartą Ogólne. Standardowo zaznaczona jest opcja Uruchamianie normalne, co oznacza po prostu zwykły start systemu – ten mamy już zmierzony. Przejdźmy do karty Usługi, pod którą zaznaczamy pole wyboru Ukryj wszystkie usługi firmy Microsoft, a następnie klikamy przycisk Wyłącz wszystkie tak jak to pokazano na poniższej ilustracji:

Teraz, w starszych wersjach Windows należałoby przejść do karty Uruchamianie, ale w Windows 10 funkcje zarządzania elementami startowymi systemu zostały przeniesione do nowego Menedżera zadań. To właśnie ten program musimy uruchomić. Najprościej wpisując jego nazwę w menu Start lub korzystając ze skrótu klawiaturowego [Shift]+[Ctrl]+[Esc]. Uwaga – w tle niech cały czas będzie otwarte okno programu Konfiguracja systemu.

W oknie Menedżera zadań (jeżeli wygląda ono inaczej niż na powyższej ilustracji, jest znacznie mniejsze, kliknij opcję Więcej szczegółów) przechodzimy do karty Uruchamianie. Tutaj odnajdziemy wszystkie moduły (składniki aplikacji, aplikacje, usługi itp.), które mogą się automatycznie załadowywać do pamięci podczas startu Windows i marnować zasoby obliczeniowe komputera. Chcąc uzyskać czas czystego rozruchu Windows musimy teraz wyłączyć każdy uruchomiony składnik widoczny na liście.

Wykonujemy to w sposób pokazany na powyższym grafie – klikamy prawym klawiszem myszki każdą pozycję, która w kolumnie Stan jest oznaczona wpisem Włączony. Z menu kontekstowego wybieramy pozycję Wyłącz i operację tę ponawiamy dla kolejnych wpisów. Jeżeli do pomiarów czasu rozruchu używaliśmy stopera, to pozostawmy włączoną jedynie pozycję o nazwie odpowiadającej umieszczonemu wcześnie w folderze Autostart plikowi tekstowemu, dzięki czemu wciąż będziemy mogli łatwo zmierzyć czas rozruchu. Oczywiście możemy się również posłużyć metodą wykorzystującą systemowy Podgląd zdarzeń. Po ustawieniu wszystkich wpisów na karcie Uruchamianie w stan Wyłączony zamykamy Menedżera zadań i wracamy do wciąż otwartego w tle okna programu Konfiguracja systemu, w którym klikamy OK i ponownie uruchamiamy komputer.

Są pomiary, czas na wnioski

Skoro mamy dwa pomiary, podczas normalnego i podczas “odchudzonego” rozruchu Windows, do jakich wniosków mogą nas one prowadzić? Generalnie, jeżeli różnica pomiędzy obydwoma pomiarami jest bardzo niewielka (rzędu, co najwyżej kilku procent – na granicy błędu statystycznego), a mimo to uważacie, że system startuje zbyt długo (bo widzieliście, że np. u znajomych jest znacznie szybciej) to niestety obawiamy się, że bez inwestycji w lepszy sprzęt się nie obejdzie. Niewielka różnica w czasie uruchamiania normalnego i diagnostycznego świadczy bowiem o tym, że raczej nie macie nadmiarowych elementów stanowiących składniki procedury rozruchu systemu, bądź też czas ich załadowania jest pomijalny w kontekście długości trwania całego rozruchu i to nie one stanowią źródło problemu z powoli ładującym się Windows. Jeżeli wasz komputer wyposażony jest w klasyczny dysk twardy (i na nim jest zainstalowany system oraz aplikacje), to na pewno bardzo pomoże migracja systemu i aplikacji na znacznie szybszy nośnik SSD. Proces migracji to temat na odrębny materiał, tutaj mogę odesłać do świetnego poradnika pt. “Drugie życie starego laptopa, czyli wymiana dysku HDD na SSD” autorstwa Krzysztofa Bogackiego.

Jeżeli jednak różnica pomiędzy pomiarami czasu rozruchu Windows w trybie normalnym i diagnostycznym jest znaczna, rzędu nawet kilkudziesięciu procent (na jednej z testowych maszyn czas uruchomienia systemu w trybie diagnostycznym był o niemal 40 proc. krótszy niż w trybie normalnym), wtedy mamy szansę sporo zdziałać bez nakładów na sprzęt. Nie trzeba wykonywać żadnych sztuczek z rejestrem, skryptami Powershell czy dokonywać innych dziwnych, ale “ekspercko” wyglądających trików, których pełno w Sieci. Wystarczy po prostu… posprzątać. Przywróćmy zatem normalne działanie Windows (włączając wyłączone w Menedżerze zadań składniki) i zacznijmy porządki.

Na następnej stronie – przyspieszamy. 


Usuń wszystkie niepotrzebne aplikacje

To pierwsza czynność, jaką należy wykonać próbując przywrócić systemowi operacyjnemu lepszą wydajność zapewnianą przez dostępny w komputerze sprzęt. Każdy niepotrzebny program to marnowanie zasobów Windows. Wiele aplikacji często dodaje własne moduły do puli usług i aplikacji automatycznie ładowanych podczas startu systemu. W efekcie mamy problem – powolne ładowanie się systemu i wolne działanie Windows. Jeżeli korzystacie z systemu już długo, to z całą pewnością na waszych komputerach rezydują aplikacje, z których nie używacie. Do dezinstalacji najlepiej wykorzystać standardowe narzędzie Windows (nie instalujmy żadnych dodatkowych dezinstallerów – tego typu programy często tylko przysparzają nowych problemów), czyli wywoływany z menu kontekstowego menu Start (prawy klawisz myszki na menu Start) moduł Aplikacje i funkcje.

Korzystasz z publicznych chmur? Wybierz jedno rozwiązanie

Google Drive, Dropbox, OneDrive i wiele więcej. Usług umożliwiających przechowywanie danych w chmurze jest bardzo wiele i wielu użytkowników chętnie z nich korzysta, zwłaszcza, że praktycznie każdy usługodawca oferuje bezpłatny wariant swojego rozwiązania. W efekcie użytkownicy chętnie instalują na swoich komputerach aplikacje klienckie tych usług. Niestety, każda z nich po zainstalowaniu rezyduje stale w pamięci komputera, bo to w istocie warunkuje dostęp do usługi. Jeżeli mamy niezbyt nowy i nieszczególnie wydajny komputer, to korzystanie z wielu tego typu usług może mieć zauważalny wpływ na wydajność. Dlatego najlepiej zrezygnować z tych rzadziej wykorzystywanych usług i zdecydować się na jedno rozwiązanie. Oczywiście z systemem Windows najlepiej “zgrana” jest usługa OneDrive Microsoftu. Moduły tej usługi rezydujące w pamięci zajmują też najmniej miejsca, głównie dlatego, że OneDrive częściowo korzysta z fragmentów kodu i procedur już i tak zawartych w Windows. Nie chcemy jednak nikomu narzucać konkretnej usługi. Ważne jest, by po prostu ograniczyć ich liczbę do jednej wybranej.

Zabójca wydajności… przeglądarka WWW

Jaki program najbardziej obciąża komputer? Wielu użytkowników pomyśli w tym momencie o wymagających, profesjonalnych narzędziach do obróbki grafiki, projektowania 3D, montażu filmów itp. Otóż nie – komputer przeciętnego Kowalskiego, który ochoczo korzysta z dobrodziejstw Sieci jest najbardziej obciążony zwykle przeglądarką WWW. Spójrzcie na poniższy obrazek.

To zrzut ekranu z Menedżera zadań z jednego z redakcyjnych komputerów, na którym użytkownik korzysta z przeglądarki Google Chrome. Jak łatwo zauważyć, sama przeglądarka zużywa na swoje potrzeby ok 2,5 GB pamięci RAM. W tym momencie warto przypomnieć sobie wymagania sprzętowe Windows. Systemowi operacyjnemu do działania wystarczy 1 GB RAM. Przeglądarka, jak widać potrafi zużyć znacznie więcej. Jeżeli korzystamy z komputera, w którym całkowita pojemność pamięci wynosi np. 4 GB, to łatwo przewidzieć, że w takim przypadku wydajność będzie spadać. Po prostu w momencie gdy system i aplikacje nie mają już dostępnej wolnej pamięci RAM, system wykorzystuje w roli pamięci wolniejszy nośnik pamięci masowej – SSD lub, co gorsza, znacznie wolniejszy dysk twardy.

W takim przypadku warto zmienić własne przyzwyczajenia i zrezygnować z niepotrzebnych lub bardzo mało używanych rozszerzeń przeglądarki. Dostęp do panelu konfiguracyjnego rozszerzeń w Google Chrome uzyskamy po rozwinięciu menu przeglądarki, a następnie wybraniu kolejno poleceń Więcej narzędzi oraz Rozszerzenia.

Wczytana zostanie wtedy strona z kafelkami konfiguracyjnymi rozszerzeń przeglądarki. Na każdym kafelku, oprócz nazwy rozszerzenia widoczne są przyciski Szczegóły oraz Usuń, a także przełącznik aktywności rozszerzenia po prawej stronie kafelka. W przypadku rozszerzeń, których w ogóle nie używamy użyjmy przycisku Usuń. Jeżeli z jakichś rozszerzeń zamierzamy korzystać sporadycznie, warto je zdezaktywować używając w tym celu wspomnianego przełącznika, co również zwolni pamięć komputera. W razie potrzeby będziemy mogli je włączyć korzystając ponownie ze strony konfiguracji rozszerzeń. Oczywiście jeżeli korzystamy z oprogramowania ochronnego, które dodaje własny moduł ochronny do przeglądarki, to takiego rozszerzenia nie należy wyłączać ze względów bezpieczeństwa.

Gdy już uporamy się z rozszerzeniami, to na tej samej stronie mamy również możliwość wyłączenia bądź usunięcia aplikacji Google Chrome. Jeżeli np. nie korzystamy z programów do edycji dokumentów opracowanych przez Google’a, możemy wyłączyć ArkuszeDokumenty itp. W ten sam sposób usuwamy, bądź dezaktywujemy pozostałe aplikacje zainstalowane w przeglądarce Google Chrome.

Oprócz rozszerzeń warto zainteresować się również przypiętymi kartami przeglądarki. Wiele osób przypina na stałe karty w przeglądarce, co powoduje, że bezpośrednio po jej uruchomieniu do pamięci wczytywane są wszystkie przypięte serwisy. To wygodne, ale kosztowne jeżeli chodzi o zużycie pamięci. Jeżeli nie chcemy inwestować w szybszy sprzęt czy dodatkowe moduły pamięci RAM, warto zmienić przyzwyczajenie niewiele z tej wygody tracąc. Wystarczy zamiast przypinania jakiejś witryny do karty w przeglądarce, dodać serwis do zakładek przeglądarki (najszybciej w Google Chrome zrobimy to używając skrótu [Ctrl]+[D] lub klikając symbol gwiazdki widoczny po prawej stronie paska adresu witryny (tzw. omniboksa – jak każe Google nazywać ten element przeglądarki). Strony przechowywane w zakładkach nie zajmują pamięci, dopóki nie zostaną wczytane.

Efekt takich działań z całą pewnością będzie zauważalny. W naszym przypadku udało się “odchudzić” Chrome do tego stopnia, że przeglądarka zajmuje niecałe 800 MB pamięci. Oczywiście to wciąż sporo, ale już nie 2,5 GB. Nie chodzi też o to, by pozbywać się użytecznych narzędzi czy funkcji ochronnych.

Skupiliśmy się tutaj na przeglądarce Google Chrome, ale w podobnej sytuacji są użytkownicy innych popularnych przeglądarek. Rozszerzenia obsługuje również Firefox czy Edge. W przypadku Firefoksa dostęp do panelu konfiguracyjnego rozszerzeń uzyskamy najprościej za pomocą kombinacji klawiszy [Ctrl]+[Shift]+[A] lub wybierając z menu przeglądarki (ikonka w prawym, górnym rogu okna Firefoksa) pozycję Dodatki. W przypadku Edge’a Microsoftu należy wybrać z menu pozycję Rozszerzenia.

Wykonując powyższe działania zyskamy dużo, dużo więcej niż stosując skomplikowane dla laika sztuczki w stylu ustawiania priorytetów procesów dla CPU, czy używanie różnych aplikacji “optymalizujących” działanie systemu operacyjnego. Jest jeszcze jeden istotny aspekt korzystania z Windows w kontekście wydajności tego systemu. Niekiedy padamy ofiarą złośliwego oprogramowania, np. kryptokoparki, która zabiera cenną moc obliczeniową procesora i pamięć. Jednak usuwanie malware’u to temat na kolejny poradnik związany z wydajnością Windows, który już niebawem opublikujemy. Jeżeli macie jakieś uwagi, propozycje, problemy dotyczące Windows, zachęcamy do komentowania. | CHIP