Satelity Starlink kolejnym źródłem śmieci krążących wokół Ziemi?

Kosmiczne śmieci krążące wokół Ziemi mogą stanowić prawdziwe zagrożenie zarówno dla nowych satelitów, jak i statków załogowych. Tymczasem firmy takie jak SpaceX Elona Muska, Blue Origin Jeffa Bezosa, Telesat i OneWeb uczestniczą w wyścigu kosmicznym, w którym nagrodą są miliony dolarów. W wyniku tego wyścigu na wokół Ziemi orbitować będą tysiące satelitów komunikacyjnych, które mają zapewnić dostęp do internetu na całym świecie.
śmieci

Kosmiczne śmieci

Plan jest ambitny, a cel zacny, ale… co stanie się z tymi satelitami, które przestaną być potrzebne? To proste. Staną się kosmicznym śmieciem, którym nikt się nie przejmie, bo “co z oczu, to z serca”. Niestety, czy na Ziemi, czy w kosmosie śmieci są utrapieniem, z którym coś trzeba zrobić. Aby więc temu przeciwdziałać, amerykańskie firmy chcące umieszczać na orbicie satelity, muszą wystąpić o pozwolenie do Federalnej Komisji Łączności (FCC). Jednym z warunków przyznania licencji jest przedstawienie planu ściągnięcia swoich satelitów z orbity, tak by po dokonaniu żywota nie stanowiły zagrożenia.

Kosmiczne śmieci pędzą po orbicie z prędkością 36 tysięcy km/h. Nawet, jeśli są to małe obiekty, to w razie zderzenia z innym obiektem mogą wyrządzić poważne szkody po zderzeniu. Co więcej, po kosmicznej katastrofie powstają kolejne odłamki, które zwiększają prawdopodobieństwo kolejnego zderzenia. W najgorszym wypadku może wystąpić tzw. efekt Kesslera. Jego nazwa pochodzi od naukowca NASA Donalda Kesslera, który w 1978 roku przewidział możliwość powstania pasa odłamków na ziemskiej orbicie.

Amerykańscy naukowcy zaproponowali ulepszenia w satelitach Cubesat, aby ograniczyć ryzyko kosmicznych kolizji (graf. Uniwersytet Arizony)

Obecnie wokół Ziemi krąży około pół miliona kosmicznych śmieci. Większość z nich jest bardzo małych, wielkości kulek do gry, można je zmieścić w dłoni. A prawie 100 milionów innych ma średnicę około milimetra. Są to więc takie kosmiczne paprochy, które jednak mogą narobić wielu szkód. Plany umieszczenia na orbicie okołoziemskiej konstelacji obiektów takich jak Starlink (SpaceX planuje docelowo wystrzelić 12 tysięcy satelitów), znacząco zwiększają ryzyko zaistnienia efektu Kesslera. Z tego powodu naukowcy i inżynierowie zastanawiają się jak poradzić sobie z problemem, z jakim prawdopodobnie niedługo będziemy musieli się zmierzyć.

Obecnie z Ziemi jesteśmy w stanie monitorować odłamki, których średnica wynosi więcej niż 5 centymetrów. Z mniejszymi będą musiały sobie poradzić same satelity. Jednym z pomysłów jest wyposażenie ich w specjalne zderzaki zwane tarczami Whipple’a (od nazwiska amerykańskiego astronoma Freda Whipple’a). To rozwiązanie ma jednak również swoje ograniczenia. Tarcze nie ochronią przed śmieciami mniejszymi niż centymetr, a tych jest najwięcej. Dlatego satelity będą musiały same monitorować mniejsze odłamki i reagować zanim dojdzie do zderzenia. Biorąc jednak pod uwagę prędkość z jaką poruszają się obiekty na orbicie okołoziemskiej, decyzja o wykonaniu manewru będzie musiała nastąpić w ułamku sekundy. Nie ma zatem mowy o sterowaniu satelitą z Ziemi. | CHIP

WARTO PRZECZYTAĆ:

O włos od katastrofy. Prawie doszło do kolizji między satelitami SpaceX i ESA

Więcej:astronomia