Kupiłem miernik promieniowania elektromagnetycznego w Lidlu. Jest dokładnie tak jak myśleliśmy

Znaleźć miernik promieniowania elektromagnetycznego w Lidlu nie było łatwo. Po zakupie okazało się, że wszystko, czego się po nim spodziewałem, sprawdziło się. A momentami jest nawet gorzej.
Kupiłem miernik promieniowania elektromagnetycznego w Lidlu. Jest dokładnie tak jak myśleliśmy

Dzień spóźnienia i znalezienie miernika PEM w Lidlu było wyzwaniem

Poniedziałek 8 sierpnia okazał się stereotypowym poniedziałkiem, kiedy to nie ma czasu na załadowanie taczki i o mierniku PEM z Lidla przypomniałem sobie dzień później. Znalazłem go dopiero w trzecim sklepie, na dosyć pustej półce. Co oznacza, że musi to być popularny towar. W sklepach były jeszcze dostępne mierniki światła lub wiatru, ale te, które miały mierzyć promieniowanie elektromagnetyczne, najprawdopodobniej szybko się rozeszły. To nie jest dobry znak.

Czytaj też: Lidl z nową promocją. Miernik pola… elektromagnetycznego? Dla foliarzy jak znalazł

Dobre wykonanie i instrukcja, która zaprzecza idei samego sprzętu

Sam miernik jest wykonany solidnie. To gruby plastik. Naklejki są dobrej jakości, proste i dobrze przyklejone. W zestawie znajdziemy instrukcję oraz baterię. Za co plus. Nie spodziewałem się jej w zabawce za 69,90 zł.

Rzut oka w instrukcję i już wiemy, że Parkside PEM A1 Elektromagnetic FIeld Detector może nie do końca pokrywać się z zastosowaniem opisanym w gazetce promocyjnej. W instrukcji czytamy, że miernika należy używać w pobliżu urządzeń elektrycznych lub elektronicznych, takich jak np. kuchenka mikrofalowa, telewizor, odkurzacz, komputer, czy lodówka.

W specyfikacji technicznej czytamy natomiast, że zakres detekcji natężenia pola elektromagnetycznego wynosi od 1,5 do 20+ mG (miligauss), a mierzone pole elektromagnetyczne dotyczy częstotliwości 50/60 Hz. W zasadzie już w tym momencie moglibyśmy naszą zabawkę wyrzucić. Ale wyjaśnijmy dlaczego.

Czytaj też: Widzieliśmy Samsungi Galaxy Z Fold4 i Galaxy Z Flip4. Wrażenia z ewolucji pozytywne, ale…

Miernik pola elektromagnetycznego, który nie jest miernikiem pola elektromagnetycznego?

Instrukcja, jak i skala na mierniku mówi nam o wyniku podawanym w miligaussach (mG). Gauss to jednostka indukcji magnetycznej układu CGS. Na co dzień raczej korzystamy z układu SI, w którym indukcję wyrażamy w teslach.

Druga rzecz to natężenie pola elektromagnetycznego, o czym mówi instrukcja, podawane jest zazwyczaj w amperach na metr. Z kolei obowiązujące normy emisji PEM podawane są w formie gęstości mocy, w watach na metr kwadratowy lub składowej elektrycznej w voltach na metr. Takie jednostki znajdziemy w rozporządzeniu Ministra Zdrowia z 17 grudnia 2019 r. w sprawie dopuszczalnych poziomów pól elektromagnetycznych w środowisku, które reguluje dopuszczalne normy PEM w Polsce. Również w takich jednostkach prezentowane są wyniki pomiarów pola elektromagnetycznego, realizowane m.in. przez GIS, czy Instytut Łączności. Dlatego też, mówiąc w skrócie, instrukcja wprowadza nas w błąd co do tego, co konkretnie mierzy miernik, a użyte jednostki mało komu mogą cokolwiek mówić.

Kolejna kwestia to to, co w ogóle mierzy ten miernik. Jeśli wierzyć instrukcji i faktycznie reaguje on na pola o częstotliwości 50/60 Hz, zmierzymy nim niewiele. W końcu router Wi-Fi emituje sygnał o częstotliwości 2,4 lub 5 GHz. Telefon komórkowy w najniższym używanym w Polsce zakresie to 800 MHz. Anteny telewizyjne to zazwyczaj częstotliwości od 174 MHz, a kuchenka mikrofalowa 2,45 GHz. W przedziale zmieści się np. elektryczna płyta ceramiczna lub podobne użytkowe sprzęty AGD i tutaj mamy ok. 50 Hz. Więc jeśli już coś zmierzymy, to raczej będzie to zasilacz routera, niż emitowany przez niego wygnał Wi-Fi.

Co mówi nam skala miernika z Lidla?

Załóżmy, że coś z tym miernikiem jesteśmy w stanie zrobić i że zgodnie z widoczną na nim skalą, zmierzymy za jego pomocą indukcję magnetyczną. Czy są dla niej jakieś normy? Norma dla środowiska pracy (przy przebywaniu w nim 8 godzin) wynosi 83,7 µT, a dla strefy zamieszkania (przebywanie przez 24 godziny) to 75,36 µT. Przeliczając mikroTesle na miligaussy z miernika to odpowiednio 837 mG oraz 753,6 mG. Tymczasem nasz miernik uznaje za niebezpieczny poziom już 20 mG.

Poza tym nawet jeśli skala zaświeci się na czerwono to i tak nie wiemy, czy miernik zmierzył 25 mG, czy 25 000 mG.

Czytaj też: Ten aparat nie działa. Zaraz, przecież to robot! Transformers w ciele Canon EOS R5

Mierzymy!

Oto kilka zdjęć z pomiarów różnych domowych (nie tylko) urządzeń. Tak jak się spodziewałem, miernik momentami reagował na kota, świecąc nawet na żółto w dostępnej skali.

Ogółem pomiary to całkowita losowość. Raz się lampki zaświecą w jednym miejscu, za chwilę już się świecić nie będą. Choć urządzenia działa cały czas, bez żadnej zmiany. Trafiłem też na sugestię, że to narzędzie do wykrywania kabli w ścianach. Też nie. Nic nie wykrywa, bez względu na to, czy do gniazdka jest coś podłączone, czy nie. Ot taka świecąca zabawka.

Sprzedawanie takich urządzeń wyrządza więcej krzywdy, niż pożytku

Pomijając już aspekt tego, że miernik pola elektromagnetycznego mierzy indukcję magnetyczną, w dziwnych jednostkach i skali nijak mającej się do aktualnie obowiązujących norm, takie urządzenie może wyrządzić sporo złego.

Dla osób niemających najmniejszego pojęcia o tym, co konkretnie taki miernik potrafi, liczy się to, co pokazuje. A ten bardzo łatwo pokazuje czerwone wyniki pomiaru. Co człowiek pomyśli? No, że promieniuje! Trzeba wyrzucić router i najlepiej znaleźć w Internecie porady, co z tymi pomiarami zrobić. A tam bardzo łatwo trafić na foliarskie porady i naciągaczy, którzy bardzo chętnie zaoferują pomoc. W ekranowaniu mieszkania dziwną farbą, zaopatrzeniu się w niezbędne amulety i odpromienniki, że o bieliźnie z domieszką ochronnego srebra nie wspomnę. Choć kto wie, może to miernik to tylko wstęp do poszerzenia oferty dyskontów o takie akcesoria?

Zanim ktoś powie — ale to przecież tanie, czego się spodziewałeś? Pomyślcie, o tym, co napisałem wyżej i jak dużo osób może faktycznie uwierzyć w to, co im takie urządzenie pokaże oraz jakie skutki może to wywołać.

Miernik PEM z Lidla okazał się tym, czego się spodziewałem. Mam jednak jedno, największe zastrzeżenie. Nie piszczy! Mój miernik, który kosztował mnie 29,90 zł i w zasadzie to nie wiadomo, w jakich jednostkach podaje wynik (tego nawet instrukcja nie precyzowała), ani co mierzy, przynajmniej złowrogo piszczy. A to podstawa do stworzenia odpowiednio straszącego filmu z żółtymi napisami, którym można udowadniać, że otaczająca nas elektronika jest dla nas zabójcza.