Hodowle ludzkich płodów EctoLife przypomniały mi, dlaczego obawiam się zabawy w boga i ery homo-deus

Czytam o wizji EctoLife, patrzę na grafiki i przecieram oczy ze zdumienia, aby chwilę później upewnić się, czy aby nie zapoznaję się z fragmentem powieści science-fiction. Okazuje się, że wprawdzie nie jest to wizja z książki, a (na szczęście) jedynie fantazja berlińskiego “producenta, filmowca i popularyzatora nauki” Hashema Al-Ghaila, która powstała na bazie obecnego stanu badań nad płodnością. Co zakłada? Mówiąc najprościej – zorganizowane, wielkie hodowle ludzkich płodów, które zwolniłyby kobiety z roli rodzicielek. 
Hodowle ludzkich płodów EctoLife przypomniały mi, dlaczego obawiam się zabawy w boga i ery homo-deus

Na tle EctoLife in vitro to przeżytek. Po realizacji tej koncepcji ciąża przeszłaby do historii i po kilku wiekach stałaby się jedynie dziwną ciekawostką w historii homo sapiens

Pomysłodawca EctoLife wychodzi z założenia, że w nowoczesnym świecie nie ma miejsca na ciążę. Ta nie tylko obciąża zbyt mocno kobietę, ale też nie zapewnia idealnych warunków rozwoju płodu, a to problemy, które w przyszłości należy rozwiązać. Zwłaszcza że ponoć już teraz świat nauki nie jest odległy od tego, aby doprowadzić do powstania “sztucznego łona” w formie kapsuły, w której to płód rozwijałby się w możliwie najlepszych warunkach.

Czytaj też: Echolokacja u ludzi, czyli dlaczego marvelowski Daredevil to coś realnego

Takie sztuczne łona miałyby za zadanie odwzorowywać naturalny proces rozwijania płodu, wykorzystując odpowiednik pępowiny do zapewniania tlenu i składników odżywczych oraz uzupełniany na bieżąco potrzebnymi przeciwciałami i hormonami płyn owodniowy. Jednocześnie gwarantowałyby idealne warunki rozwoju opracowane na podstawie naukowych badań. Brzmi niepokojąco? Oczywiście że tak. Mowa przecież o hodowaniu ludzi i kontrolowaniu całego procesu, co nie bez powodu budzi ogromne kontrowersje.

Fabryki ludzi idealnych, czyli problem z EctoLife, którego nigdy nie uda się rozwiązać przez ludzkie dążenie do ciągłego ulepszenia

Oczywiście na papierze wszystko wydaje się wręcz idylliczne. Zrzucamy z kobiet brzemię doniesienia ciąży i znoszenia wszystkich niegodności z tymże procesem związanych, regulując jednocześnie ich instynkt macierzyński różnorakimi stymulantami, aby finalnie “zamówione dzieci” bliskie ideału trafiły w ich ręce. Nieważne, czy to prosto z fabryki, czy z domowego “inkubatora”, bo i taką wizję przedstawia ten koncept. Jednak kto i gdzie postawi fundamentalną, zdecydowanie najważniejszą granicę? 

Czytaj też: Widzieć dźwiękiem i dotykiem, czyli dwa wyjątkowe dzieła polskich okulistów

Mowa przecież o hodowaniu płodów i zachowaniu możliwości bezpośredniego wpływania na proces ich rozwoju, czyli tym samym o ogromnych możliwościach ulepszania gatunku. Gdyby EctoLife kiedykolwiek powstało, kwestią czasu byłoby uczynienie z nowych pokoleń superludzi czy w praktyce nawet całkowicie nowego gatunku istot rozumnych. Starsze dziecko wyhodowane w ramach “pierwszej generacji EctoLife” byłoby z całą pewnością gorsze niż to zamówione kilka lat później, a taka wizja otwiera furtkę do dzielenia społeczeństwa.

Ba, ludzie różnych pokoleń byliby zupełnie odmienni, bo w praktyce kilka dekad wystarczyłoby, aby “ludzie dawnej ery” byli obywatelami drugiej, a być może nawet i trzeciej kategorii. Gorszymi, mniej zdolnymi, pełnymi wad i nie tak idealnymi, jak owoce najpierw starannie dobranych zlepków DNA w laboratoriach, a następnie hodowanych “ze wspomaganiem” płodów. Spójrzmy bowiem prawdzie w oczy – gdyby EctoLife powstało, kwestią czasu byłoby wykorzystanie takich “fabryk dzieci” do tworzenia “ludzi nowej generacji”. 

Czytaj też: Chcąc ulepszać swoje ciała, musimy zadbać o idealne zasilanie. Pewni naukowcy wiedzą o tym doskonale

Każda kolejna “hodowlana iteracja” zapewniałaby dane, które mogłyby posłużyć do ciągłego ulepszania procesu. Z kolei napływające ciągle propozycje wykorzystywania wspomagaczy do uczynienia z homo sapiens czegoś lepszego, z czasem zdołałyby się przebić nawet przez najbardziej zatwardziałych obrońców tradycji. Zwłaszcza w dobie kryzysu czy w obliczu okazji wzniesienia gatunku na nowe poziomy zaawansowania. Zdecydowanie więc nie jest to coś, czym powinien zająć się gatunek, który drży przed potęgą sztucznej inteligencji, bo nasza droga z homo sapiens do homo deus jest obarczona odpowiedzialnością, którą tylko szaleniec wziąłby na barki.

Trudno jednak nie dostrzegać potencjału takich hodowli płodów w momencie, gdyby nasza cywilizacja zaczęła podbijać inne, mniej przyjazne planety i to na nich wykorzystywała EctoLife do tworzenia nowego gatunku ludzi. Odpowiednio daleko od Ziemi oraz “zwyczajnych ludzi”, aby nie wywoływać jakichkolwiek napięć. Przynajmniej z początku, bo aż strach pomyśleć, co stałoby się, gdyby doszło do międzyplanetarnych wojen, kiedy jeden gatunek ludzi nie spodobałby się drugiemu.