Wystarczy 6500 zł i można wysadzać czołgi. AT-4 to zapomniana broń, która wciąż potrafi namieszać

Ciężko opancerzone czołgi to kilkudziesięciotonowe puszki na gąsienicach, które mogą wydawać się nie do powstrzymania. Tak jednak było kiedyś, bo rozwój broni przeciwpancernej sprawił, że każdy żołnierz jest teraz w stanie zniszczyć wrogi czołg stosunkowo niskim kosztem. Świetnym tego przykładem jest ręczna broń przeciwpancerna AT-4, czyli mało znany pogromca czołgów, który służy już od 1987 roku, jako młodszy brat Carla Gustawa.
Ręczna broń przeciwpancerna AT-4
Ręczna broń przeciwpancerna AT-4

Ręczna broń przeciwpancerna AT-4 to tani pogromca celów opancerzonych z zaawansowanymi czołgami włącznie

Systemy Javelin oraz NLAW są przykładami najbardziej zaawansowanych ręcznych broni przeciwpancernych, z których może skorzystać pojedynczy żołnierz. Problem w tym, że w parze z zaawansowaniem idą też gabaryty, a przede wszystkim cena. Wojna jest z kolei kosztowna dla obu stron, więc w razie jej wybuchu, liczy się nie tylko to, aby pokonać “tych złych”, ale też to, aby zrobić to możliwie najniższym kosztem. Dlatego też trudno o wyposażenie kilkudziesięciu tysięcy żołnierzy w kosztujące około 30000-40000 dolarów zestawy NLAW, ale już wielkim problemem nie jest zapewnienie każdemu z nich przeciwpancernej broni AT-4, której cena wynosi około 1500 dolarów, czyli jakieś 6500 zł przed opodatkowaniem.

Czytaj też: Czym jest NLAW, czyli wyrzutnia przeciwpancernych pocisków kierowanych?

Oczywiście AT-4 nie umywa się do wspomnianego systemu NLAW, czy Javelin, a więc przeciwpancernych broni kierowanych, których zaawansowane głowice są w stanie poradzić sobie nawet z pancerzem reaktywnym. Jest czymś znacznie prostszym, czego wykorzystanie na polu bitwy wymaga znacznie więcej doświadczenia od żołnierza, który na dodatek musi zostać dobrze poprowadzony do misji przez dowództwo. Dlatego też zwykle trafia w ręce sił specjalnych.

Jeśli wolicie bardziej fantazyjne porównania, to tak jak NLAW można porównać do w pełni uzbrojonego rycerza w średniowieczu, który dumnie stawi czoła zagrożeniu, tak AT-4 jest bardziej skrytobójcą, u którego element zaskoczenia jest podstawą. Żołnierz uzbrojony w ten zestaw szwedzkiej produkcji musi podkraść się blisko celu (do 300 metrów) tak, aby móc trafić w jego bok, a najlepiej tył (lub w górę przy przewadze wysokości), czyli najmniej opancerzone sekcje pojazdów i czołgów wszelkiego typu.

Czytaj też: Najpotężniejszy rosyjski pocisk przeciwpancerny strzela na nagraniu. Jeszcze go nie widzieliście

Kiedy żołnierzowi uda się zająć dobrą pozycję, może sięgnąć po przytroczoną do pleców wyrzutnię AT4 o wadze do 8 kg i długości 102 cm, oprzeć ją o ramię, dobrze wycelować i nacisnąć spust. Wtedy z lufy tego (oficjalnie rzecz ujmując) działa bezodrzutowego wyleci 440-gramowy pocisk kalibru 84 mm z prędkością nawet 290 m/s na spotkanie z celem. Dzięki konstrukcji AT4 jako działa bezodrzutowego, żołnierz nie odczuje aż tak bardzo odrzutu, bo podczas strzelania część gazów pędnych jest odprowadzana z tyłu broni, aby mu przeciwdziałać. Dodatkowo, kiedy już zdradzi swoją pozycję wystrzałem, może odrzucić wyrzutnię, która jest zresztą jednorazowa i uciec.

Oczywiście takie scenariusze wchodzą w grę tylko wtedy, kiedy mówimy o zwalczaniu ciężko opancerzonych czołgów. W starciu frontalnym AT-4 może poradzić sobie bowiem głównie z pojazdami średnio opancerzonymi lub mniej zaawansowanymi czołgami, które nie doczekały się pancerza reaktywnego. Zastosowana w pocisku AT-4 wysokowybuchowa głowica przeciwpancerna (HEAT) może i przebija pancerz o grubości do 400 mm, ale przy niekorzystnym trafieniu pod złym kątem lub napotkaniu na drodze modułu pancerza reaktywnego, nie zdziała wiele.

Czytaj też: Obejrzyjcie, jak czołgi Abrams radzą sobie z pociskami przeciwpancernymi

Innymi słowy, ten jednorazowy przeciwpancerny zestaw produkowany nadal przez szwedzką firmę Saab Bofors Dynamics jest więc tanim sposobem na zwalczanie opancerzonych celów wroga bardzo niskim kosztem. Względem bardziej zaawansowanych zestawów jest niewspółmiernie tańszy, ale odbija się to na jego ogólnej skuteczności (z zasięgiem na czele), dlatego jego odpowiednie wykorzystanie na froncie wymaga znacznie więcej, niż np. operowanie z NLAW, którego pocisk naprowadza się na cel oddalony o nawet 800 metrów automatycznie.