Zestrzelił cztery sowieckie myśliwce w rekordowym pojedynku powietrznym. Prawda wyszła na jaw po wielu dekadach

Ponad siedem dekad temu niejaki E Royce Williams, pełniący wtedy rolę porucznika marynarki wojennej Stanów Zjednoczonych i podejmujące misje podczas wojny koreańskiej, dokonał czegoś niebywałego. Nie tylko przeżył potencjalnie najdłuższy pojedynek powietrzny w historii amerykańskiej armii, ale też zestrzelił podczas niego cztery znacznie bardziej zaawansowane sowieckie myśliwce. Do niedawna świat nie wiedział, że odpowiada za ten wyczyn.
Zestrzelił cztery sowieckie myśliwce w rekordowym pojedynku powietrznym. Prawda wyszła na jaw po wielu dekadach

Niewielu pilotów może pochwalić się takim wyczynem. Walka powietrzna tego pilota przeszła już do historii

Obecnie 97-letni już emerytowany kapitan E. Royce Williams został wreszcie doceniony za niewiarygodny wyczyn sprzed ponad 70 lat. 20 stycznia bieżącego roku na jego cześć zorganizowano ceremonię w Air and Space Museum w San Diego, podczas której został nagrodzony przez sekretarza marynarki Carlos Del Toro za wyczyn z 18 listopada 1952 roku, czyli czasu trwania wojny koreańskiej. Wtedy to porucznik Williams wystartował z lotniskowca USS Oriskany, który płynął po Morzu Japońskim wraz z trzema innymi członkami dywizjonu VF-781. Cała czwórka zasiadła za sterami myśliwców Grumman F9F-5 Panther.

Czytaj też: Spójrzcie na nowy rosyjski myśliwiec na lotniskowce od MiG

Tego dnia pogoda nie dopisywała pilotom. Była w rzeczywistości przeszkodą, bo zachmurzenie zaczynało się na wysokości zaledwie 150 metrów, a na dodatek trwająca zamieć śnieżna sprawiała, że widoczność sięgała nieco ponad 3,2 km. Wymusiło to na pilotach korzystanie z komunikacji radiowej, z której to niespodziewanie otrzymali rozkaz przechwycenia formacji wrogich odrzutowców wykrytych jakieś 130 km na północ i zmierzających w ich kierunku. Tak rozpoczął się koszmar, w którym życie straciło wielu pilotów.

Radzieckie MiG-15 podczas startu

Na wysokości około 3650 metrów Williams dostrzegł siedem lecących na wysokości ~12200 metrów samolotów myśliwskich MiG-15 z sowieckimi oznaczeniami. Dla obeznanego pilota było to wręcz równoznaczne z otrzymaniem wyroku śmierci (MiG-15 znacząco przewyższał Grumman F9F-5 Panther w starciu powietrznym), ale zamiast uciekać, czterech amerykańskich pilotów zdecydowało się na atak. Zanim jednak bitwa powietrza rozgorzała na dobre, dwóch Amerykanów musiało zawrócić z racji awarii w jednym z myśliwców. Tak oto dwie Pantery rzuciły wyzwanie siedmiu znacznie bardziej zaawansowanym myśliwcom MiG.

Nie był to jednak w żadnym wypadku niepotrzebny atak. Gdyby Amerykanie zdecydowali się zawrócić we czwórkę, znacznie szybsze i bardziej zwrotne MiGi-15 mogłyby wystrzelać ich, jak kaczki. Dlatego też jedynym wyjściem z tej sytuacji było nawiązanie walki powietrznej. Zwłaszcza że podczas wzbijania się Panter w stronę radzieckich pilotów, ci złamali formację i zanurkowali w ich kierunku, z czego cztery MiGi-15 wyprowadziły pierwszy atak. Po pierwszym starciu Williams uszkodził jednego z MiGów, za którym w pogoń ruszył jego skrzydłowy. Tak też Amerykanin miał pozostać sam na polu bitwy i rzucić wyzwanie aż sześciu przeciwnikom w bardziej zaawansowanych maszynach.

Myśliwiec Grumman F9F Panther

Czytaj też: Historia o tym, jak bombowce B-52 zestrzeliły myśliwce MiG-21

Wtedy zaczął się powietrzny taniec na śmierć i życie, kiedy radzieckie myśliwce próbowały wymanewrować amerykańskiego pilota, raz po raz posyłając w jego kierunku salwę ze swoich 23- i 37-mm działek. Williams nie pozostawał im dłużny i to nawet mimo tego, że miał znacznie więcej kul do uniknięcia. Okazał się zresztą znacznie skuteczniejszym pilotem, bo wkrótce po pierwszym celnym trafieniu zestrzelił skrzydłowego dowódcy radzieckiej eskadry, potem samego dowódcę i wreszcie czwartego MiGa-15, po czym szczęście go opuściło. Został trafiony bezpośrednio w silnik i tylko pomoc skrzydłowego sprawiła, że przetrwał. Na tym jednak się nie skończyło.

Przez uszkodzenia leciał zbyt nisko, aby się katapultować, dlatego kiedy dotarł do lotniskowca już bez radzieckich myśliwców na ogonie, zaliczył twarde lądowania myśliwcem, który przetrwał niewiarygodne uszkodzenia (263 dziur po kulach 23- i 37 mm). Według Marynarki Wojennej, był to “najdłuższy pojedynek powietrzny w historii amerykańskiej armii”, bo trwał całe 35 minut, choć inne relacje sugerują, że rzeczywiste starcie trwało około 15 minut.

Czytaj też: Rozmawiamy z byłym technikiem o myśliwcu MiG-21, zwanym też “ołówkiem” i “bałałajką”

Dlaczego dowiadujemy się o tym dopiero dziś? Bo… polityka. Po tej brawurowej akcji uznano, że historia o bohaterskim pilocie nie może ujrzeć światła dziennego, aby nie doprowadzić do eskalacji zimnej wojny. Oficjalnie bowiem ZSRR nie brał udziału w wojnie koreańskiej, więc zestrzelenie radzieckich myśliwców przez amerykańskiego myśliwca mogło nawet zapewnić Związkowi Radzieckiemu casus belli. Jednak koniec zimnej wojny był równoznaczny z wyciąganiem wszystkich brudów z utajnionych akt i tak oto w 1992 roku Rosja potwierdziła zestrzelenie wspomnianych czterech myśliwców MiG-15, a amerykańska strona zaczęła dociekać prawdy, czego efektem była niedawna ceremonia.