Firma od Thermomixa pokazała nowy odkurzacz. Kobold VK7 potrafi wiele, ale cena zabija

Jestem dość rzadkim gościem w kuchni, więc gorące dyskusje o marce Thermomix dotychczas omijały mnie szerokim łukiem. Okazuje się, że produkujący te urządzenia niemiecki Vorwerk ma w swoim portfolio jeszcze jedną markę i to o nieco starszej tradycji, sięgającej początku lat 30. ubiegłego wieku. Odkurzacze Kobold chcą się teraz zadomowić w polskich czterech ścianach, ale dzisiejszy debiut modelu VK7 budzi we mnie tyle samo entuzjazmu, co i wątpliwości.
Firma od Thermomixa pokazała nowy odkurzacz. Kobold VK7 potrafi wiele, ale cena zabija

Na wstępie słowo wyjaśnienia dla niewtajemniczonych. Thermomiksa w zwykłym sklepie nie kupicie. Vorwerk prowadzi bowiem wyłącznie sprzedaż bezpośrednią, a zatem prezentacją sprzętu i jego dystrybucją zajmuje się flota tzw. doradców, pracujących dla producenta. Taki sam scenariusz czeka debiutujący w Polsce ręczny odkurzacz VK7 marki Kobold. 

Ja tu chcę napisać o ręcznym odkurzaczu z funkcją mopowania, ale Kobold VK7 przedstawia się światu dumniej, bo jako “modułowy system utrzymania czystości”. Wspomniana modularność nie jest tu bynajmniej niczym nowym, bo podobne rozwiązania widać już od dłuższego czasu u innych producentów. To po prostu system wymiennych końcówek, łatwo opróżnianych pojemników na brud, a także szczotek skonstruowanych tak, że próba ich oczyszczenia nie spowoduje u użytkownika załamania nerwowego. 

Oto Dream Team, który ma mi posprzątać w chacie

Tak czy siak, nie sposób jednak odmówić konstrukcji proponowanej przez firmę Vorwerk dobrych pomysłów. Za jeden z nich uważam funkcję obracanej rączki odkurzacza Kobold VK7, która pozwala wygodnie trzymać urządzenie podczas sprzątania. W pozycji rozłożonej stanowi naturalne przedłużenie głównego modułu, a w złożonej pomaga go utrzymać w powietrzu lub na zawieszonym na ramieniu pasku.

Sprzęt jest oczywiście zasilany akumulatorowo, a wbudowany ekran LED informuje użytkownika o aktualnym trybie pracy i dobranych parametrach. W zestawie podstawowym jest tylko jedna elektroszczotka, za to z dodatkowym silnikiem, który wspomaga pracę głównego, mieszczącego się w module głównym. Sam odkurzacz ma również tryb Boost, który wciąga bardziej oporne i większe kawałki z podłoża.

Prawdziwa zabawa (oczywiście zależy dla kogo) zaczyna się wraz z otwarciem wrót do świata wymiennych końcówek. No bo przecież dywany i wykładziny to dopiero początek. Jest coś do samych podłóg (na sucho i na mokro), do materacy, tapicerki, a także powierzchni nad podłogą. Łącznie naliczyłem przynajmniej 11 przystawek, a do tego mamy jeszcze materiały eksploatacyjne, akcesoria (ja dobrze widzę co mi tu robicie).

Kobold VK7 – cena w Polsce. Dream Team? Najpierw wyśnij sobie taki budżet

Zestaw startowy Kobold VK7 może już nieźle potencjalnego klienta przygnieść, bo kwotą 4955 zł przebija sufit dotychczas zajmowany przez sprzęty konkurencyjnych i bardziej znanych w Polsce marek, jak chociażby Dyson. Zestaw wzbogacony o końcówki do mopowania to już wydatek 7235 zł. Najbardziej wypasiony komplet VK7 zbliża się do pułapu 10 tys. zł (9795 zł), a to jeszcze nie koniec. Na prezentacji była też stacja dokująca z dodatkowym autonomicznym odkurzaczem i pojemnikiem na brud. Cena takiego super pakietu sięgnie przypuszczalnie poziomu 13-15 tys. zł.

Czytaj też: TOP 6 odkurzaczy automatycznych ze stacjami dokującymi, w które warto zainwestować

No i teraz pytanie: czy za takie pieniądze nie kupicie sprzętu o porównywalnych parametrach? Oczywiście, że tak. Mało tego, może wam zostać w kieszeni jeszcze nieco wolnej kasy. Stąd trudno mi się jednoznacznie odnieść do tego pomysłu (a sporo dobrego o samych Thermomiksach słyszałem, więc nie mam w stosunku do Vorwerka żadnych uprzedzeń). Szczególnie dziś, kiedy każdy z nas nieco baczniej dogląda domowych finansów, perspektywa zakupu takiego sprzętu może jednak wywołać opór.

Z drugiej strony dopiero po dłuższym użytkowaniu może się okazać, że np. inwestycja się opłaciła, ze względu na chociażby trwałość sprzętu, a także szereg udogodnień. Odpowiedź na pytanie “czy warto?” w tym konkretnym przypadku nie należy na szczęście do mnie. Zostawiam was póki co z “memicznym” Kobold Dream Teamem.