Jeden abonament to za mało. Sprawdzamy subskrypcje na Twitterze – zapłacisz?

O dziwnych ruchach Twittera można ostatnio pisać regularnie i wylewać przy tym morze liter. Płatne subskrypcje nie są jednak pomysłem Elona – po raz pierwszy wprowadzone zostały w 2021 roku i nazywane były wtedy Super Followers.
Jeden abonament to za mało. Sprawdzamy subskrypcje na Twitterze – zapłacisz?

Nie zyskały zresztą większej popularności, także dzięki ograniczonej dostępności. Sama idea wspierania ulubionych twórców miała się zupełnie dobrze. Nowa wersja nazywana jest po prostu Subskrypcją i w porównaniu z pierwowzorem ma powiększoną funkcjonalność. Czy to dosyć, by pokonać konkurencję?

Subskrypcja na Twitterze to pistolet wycelowany w Patronite i podobne usługi

Kto chciał wspierać ulubionych twórców mógł to zrobić od dawna. Wszelkie serwisy typu „kup mi kawę”, Patreon, Patronite i tak dalej miały dokładnie taki właśnie cel – pozwolić na okazjonalne lub systematyczne przekazywanie drobnych kwot twórcom, po odjęciu niewielkiej prowizji dla serwisu. Obok serwisów uniwersalnych istniały też wyspecjalizowane – płatny dostęp do treści oferuje na przykład Substack, który ostatnio został uznany za wroga przez Elona Muska i zaczął być blokowany na Twitterze.

Takie posunięcie staje się bardziej zrozumiałe, jeśli się weźmie pod uwagę nowo wprowadzone subskrypcje. Decydując się na wsparcie twórcy na Twitterze uzyskujemy dostęp do osobnej zakładki z treściami dla subskrybentów, powiadomień o specjalnych publikacjach, konwersacji i rzecz jasna stosownego „odznaczenia”. Dostępne są trzy poziomy wsparcia, przy czym o jego wysokości decyduje wyłącznie twórca: 2,99 dol, 4,99 dol. oraz 9,99 dol., od których (po odliczeniu należności dla Apple lub Google) przez rok Twitter ma nie pobierać własnej prowizji. Docelowo do kieszeni twórcy ma trafiać 97% wpłat do wysokości 50 tys. dolarów łącznie oraz 80% po przekroczeniu tego progu.

Subskrypcje udostępnione są w aplikacji na iOS i Androida dla całego świata. Z przeglądarki można natomiast subskrybować w USA, Kanadzie, Nowej Zelandii, Australii i Japonii – jeśli subskrypcję opłacimy z aplikacji to oczywiście odpowiednia zakładka pojawi się także w przeglądarce.

Polskich cen Twitter nie podaje, ale jak widać na zrzutach ekranu AppStore stosuje własny przelicznik.

Subskrypcje na Twitterze miałaby sens, gdyby nie agresywne blokowanie konkurencji

Niespecjalnie mi się podoba ukrywanie wszelkich wartościowych treści za paywallem, a tak to w przypadku niektórych twórców niestety wygląda. Możliwość wspierania mam jednak za słuszną i sam to dobrowolnie robię w przypadku kilku lubianych twórców na Youtube i streamerów na Twitchu. Subskrypcje na Twitterze też byłyby wartościowym dodatkiem, jeśli tak jak w przypadku Johna Krausa twórca nie ogranicza się do zawartości płatnej.

Nie sposób jednak dobrze przyjąć niezbornych reakcji Muska, który z dnia na dzień zaczął oznaczać na Twitterze linki do konkurencyjnego Substacka jako niebezpieczne, podobnie jak wpisy niektórych nielubianych przez niego dziennikarzy. Mój problem z subskrypcjami to zatem przede wszystkim niechęć do finansowania świra, który rządzi serwisem jak własnym podwórkiem, na którym nikt poza nim się nie liczy. Na to jednak nie ma, póki co, lekarstwa.