Test Makalu Max. Uniwersalna myszka w stylu “zrób to sam”

Czy uniwersalna mysz istnieje? Taka, która spisze się zarówno podczas pracy, jak i graniu, więc po prostu na co dzień, nie ograniczając nas w jakimkolwiek stopniu? Odpowiedź na to pytanie poznałem wraz z testem Makalu Max – myszki może nie idealnej jako takiej, ale zdecydowanie wartej uwagi każdego, kto szuka uniwersalnej myszki.
Test Makalu Max. Uniwersalna myszka w stylu “zrób to sam”

Makalu Max to wyjątkowa mysz dla Mountain z wielu powodów

Poczynania marki Mountain śledzę już od jej zaistnienia na rynku w 2020 roku po premierze pierwszych urządzeń peryferyjnych – wszechstronnej klawiatury Everest Max z najwyższej półki i idealnej lekkiej myszki do strzelanek (Makalu 67). Po tym czasie miałem przyjemność sprawdzić klawiaturę Everest 60 w kwietniu 2022 roku i wyjątkowe dodatkowe peryferia kilka miesięcy później, a dziś miałem przyjemność spędzić z najnowszą myszką marki (Makalu Max) dwa dobre tygodnie przed jej premierą. Towarzyszyła mi przy robieniu gier i na uczelni, przebrnąłem razem z nią przez kurs Bootstrapa, była moim kompanem każdego efektownego headshota z łuku Hanzo w grze Overwatch i znosiła okazjonalne uniesienia po śmierci w Elden Ring. Nie dawałem jej taryfy ulgowej. 

Zanim jednak zacząłem korzystać z Makalu Max, musiałem poznać wszystkie jej cechy, które świadczą o jej uniwersalności. Mowa zarówno o wspieraniu działania w trybie przewodowym za pośrednictwem 2-metrowego lekkiego przewodu USB-A do USB-C w materiałowym oplocie oraz bezprzewodowym z wykorzystaniem odbiornika radiowego 2,4 GHz na USB-A (i ewentualnie adapterem), jak i modularności. Firma Mountain postanowiła bowiem oddać w ręce użytkownika to, jak chce z Makalu Max korzystać. Stąd bogaty zestaw sprzętu, który oprócz przewodu i odbiornika obejmuje również dwie pary wymiennych paneli bocznych i zestaw całkowicie opcjonalnych trzech ciężarków o wadze od 6,6 do 10,6 gramów. Oznacza to, że użytkownik może wpływać zarówno na wagę, jak i kształt myszki Makalu Max, a na dodatek regulować jej środek ciężkości, bo montaż pierścienia (dwa z nich mają w sobie dziurki), pozwala go dowolnie obracać.

Czytaj też: Nie kupisz już myszki i klawiatury od Microsoftu. To nie jest dobry znak dla klientów

Co to wszystko oznacza? Przede wszystkim to, że tylko od użytkownika zależy, jak ciężką, jak wyważoną i jak wielką myszkę będzie miał na swoim biurku. Łącznie konfiguracji paneli bocznych jest aż cztery (w pełni dynamiczne/ergonomiczne lub ich półśrodki), więc jest w czym wybierać, ale jeśli iść tą “tradycyjną” ścieżką, to oczywistym wydaje się ciągła wymiana paneli (trwa to ledwie kilka sekund) zależnie od tego, czy gracie w dynamiczną strzelankę i potrzebujecie najlepszej kontroli nad myszką przy nagłych ruchach, czy pracujecie i chcielibyście więcej oparcia na dłoń.

Te dwa scenariusze można spotęgować wspomnianymi ciężarkami, bo ten najcięższy sprawdzi się idealnie przy wysokim DPI, konfiguracji “komfortowej” i pracy wymagającej precyzji, a całkowity jego brak właśnie w strzelankach. Dbałość o to, aby dodatkowy zestaw paneli nie był tylko dodatkiem “do odbębnienia” widać w odpowiednim wyprofilowaniu każdego panelu bocznego oraz zapewnieniu jednemu z nich specjalnej gumowej wstawki dla zwiększenia ogólnej przyczepności. 

Jeśli martwicie się, że taka modularność odbija się negatywnie na jakości wykonania i ogólnej stabilności myszki w dłoni, to choć obawy te są słuszne, Mountain poradziło sobie z tym wzorowo. Wymienne panele pozostają trwałą częścią całości za sprawą głównie magnesów i pojedynczych miniaturowych zatrzasków. Proste? Proste i choć wielu producentów już podobne podejście wykorzystywało z niekoniecznie dobrym efektem, to Makalu Max rzeczywiście nie traci na ogólnej stabilności obu paneli. To samo można powiedzieć o pierścieniu na spodzie, który trzyma się pewnie gumowych uchwytów. Szkoda tylko, że wnęki nie da się jakkolwiek zaślepić, bo po dwóch tygodniach użytkowania Makalu Max zauważyłem gromadzące się w tej luce drobinki kurzu. 

Poza tym jednak nie mam żadnych zastrzeżeń zarówno do wykonania, jak i ogólnego projektu, który na dodatek jest bardzo przyjazny użytkownikowi, co przejawia się np. ułatwionym dostępem do łącznie aż pięciu ślizgaczy. Ślizgaczy, w których można się po prostu zakochać i tak, wiem, jak to brzmi – to po prostu kawałki materiału, ale firma Mountain wykorzystała tak wysoką klasę ślizgaczy PTFE o odpowiedniej obróbce (zakrzywionych krawędziach), że mysz nawet z największym obciążeniem sunie po podkładce, jak po maśle. Tyczy się to zwłaszcza podkładek Nunatak producenta, które powstały specjalnie po to, aby służyć długo i zminimalizować opory tarcia. 

Czytaj też: Test MSI Clutch GM51 Lightweight Wireless. Idealna myszka do grania i pracy?

Szkoda tylko, że firma w Makalu Max nie wykorzystała tego samego rodzaju tworzywa sztucznego, co w Makalu 67, bo nadało by to jej dodatkowej wyjątkowości. Zamiast niego doczekaliśmy się przyjemnego w dotyku, gładkiego tworzywa sztucznego o matowym wykończeniu, do którego trudno się przyczepić. Sprawa ma się podobnie z ogólnym kształtem myszki w różnych konfiguracjach i samym wykonaniem, choć niestety producent pominął jeden szczegół, który nie przeszedł mojej kontroli jakości.

Mowa o parze przycisków funkcyjnych tuż nad rolką, które nie są odpowiednio osadzone na przełącznikach, przez co “gibają” się na boki w znacznym stopniu. Psuje to ogólny feeling korzystania z Makalu Max ze względu właśnie na “kiwanie się” przycisków, co nie tylko czuje się pod palcami, ale też słyszy (w formie lekkich stuków) przy nagłych ruchach. W moje preferencje nie wpasowała się z kolei rolka, która może i jest cicha, ale lekkość jej ruchu w połączeniu z licznymi “zębatkami” nie wpisały się w moje przyzwyczajenie do bardziej opornie działających rolek.

Mountain Makalu Max na co dzień

Jak już wspomniałem, Makalu Max to wszechstronna mysz i rzeczywiście wystarczy tylko żonglować jej panelami oraz odważnikami, aby zapewnić sobie sprzęt “do wszystkiego” w kilka chwil. Jak jednak sprawa ma się z tą myszką w podstawowych kwestiach? Jako że to mysz bezprzewodowa z opcją działania z wykorzystaniem przewodu, zalecam korzystanie z trybu przewodowego zawsze wtedy, kiedy liczy się najwyższa precyzja lub wtedy, kiedy nie potrzebujecie “wolności” związanej z brakiem przewodu. W tym pierwszym przypadku mam na myśli głównie dynamiczne strzelanki, a w drugim statyczną pracę, aby zagwarantować sobie (odpowiednio) najwyższą precyzję oraz ciągłe naładowanie akumulatora.

Makalu Max nie wypada bowiem aż tak dobrze w kwestii akumulatora. Z aktywowanym podświetleniem jest w stanie wytrzymać około 40 godzin, a bez niego udało mi się wyciągnąć około 55-60 godzin przy zachowaniu odświeżania na poziomie 1000 Hz oraz domyślnych ustawień co do oszczędzania energii. W ogólnym jednak rozrachunku tryb bezprzewodowy zapewnia świetne połączenie, które jest stabilne i odpowiada temu przewodowemu, jeśli idzie o ogólną odczuwalną precyzję. Czas więc na weryfikację tych możliwości w oprogramowaniu:

Te wyniki mówią same za siebie. Mountain Max wypada bardzo dobrze zarówno w trybie przewodowym, jak i bezprzewodowym, trzymając nawet odpowiedni poziom częstotliwości odświeżania w obu przypadkach. Odczyt nie jest wprawdzie idealny, ale i tak ogólny feeling korzystania z myszki jest świetny, a gra w dynamiczne gry naprawdę przyjemna. Zwłaszcza że parametr LOD myszki w trybie niskim wynosi jedynie ~1,2 mm.

Kwestię ustawień Makalu Max producent zamknął w swoim oprogramowaniu dla wszystkich sprzętów w formie HUBu, który to w przyjemny oraz intuicyjny sposób podrzuca nam podstawowe funkcje myszki. Nie zabrakło w nim profili zapisywanych w pamięci wewnętrznej, ustawień przyjemnego dla oka podświetlenia w formie 8 diod, rozbudowanych opcji nadpisywania funkcji, tworzenia zaawansowanych makr i wreszcie wpływania na podstawowe ustawienia myszki, czyli jej precyzji oraz zachowania. Wisienką na torcie jest prosty proces aktualizacji firmware’u oraz dostosowywanie parametru LOD (Lift-Off Distance) oraz wygładzania naszych ruchów (Angle Snapping).

Czytaj też: Test ROG Strix Impact III. W końcu gamingowa myszka “dla ludu”

Warto też wspomnieć o obecności dodatkowego przycisku pod kciukiem, który to w domyślnym trybie służy do zmienienia poziomu DPI tylko wtedy, kiedy jest wciśnięty. Czy to przydatne? Oczywiście. Zwłaszcza że można tę funkcję dowolnie podmienić. Kluczowe jest też odpowiednie ustawienie odbiornika względem myszki, bo wpięcie go do tylnego panelu oddalonego komputera może powodować okazjonalne gubienie sygnału na kilka sekund.

Najlepiej więc będzie, jeśli dystans między myszką a odbiornikiem nie będzie czymś zablokowany (zwłaszcza jakąkolwiek elektroniką) i możliwie najkrótszy. W tym celu możecie jednak wykorzystać dołączony do zestawu przewód oraz adapter w formie niewielkiej kostki. Wprawdzie wpływa to na input-lag, bo łączy tryb przewodowy z bezprzewodowym, ale i tak w niezauważalnym stopniu.

Test Mountain Makalu Max – podsumowanie

Cena Mountain Makalu Max w dniu premiery ma wynosić 89,99 euro, czyli nieco ponad 400 złotych w oficjalnym sklepie producenta. Wystarczająco dużo, aby poważnie zastanowić się nad tym, czy będzie to dobra myszka. Z mojego punktu widzenia mogę powiedzieć jedno – będzie wręcz idealna, o ile nie tylko gracie, ale też pracujecie i do tej pory mieliście do tego dwie myszki. Jedną wygodną i bardziej zaawansowaną (do pracy), a drugą smukłą i nastawioną przede wszystkim na “dynamiczne ruchy” w połączeniu z precyzyjnym sensorem. 

Stawiając na Makalu Max, otrzymacie fenomenalne 2w1, bo sprzęt gwarantujący nawet tryb bezprzewodowy z wytrzymałym akumulatorem, którego ładowanie zachodzi nawet podczas przewodowego korzystania. Jeśli jednak wiecie, że nie wykorzystacie całego zestawu dodatków do tej myszki, to na Waszym miejscu odpuściłbym ten zakup. Głównie dlatego, że cena rzędu 400 zł jest tutaj podyktowana właśnie tym, że mysz ma dwa oblicza, przez co nie skupia się tylko na jednej funkcji, a tym samym możecie kupić w tej cenie model przeznaczony w stu procentach albo do pracy, albo grania i lepiej na tym wyjdziecie. Tak czy inaczej, Makalu Max po prostu zasługuje na nasze odznaczenie.