O mały włos! Znowu nie zauważyliśmy zbliżającej się do Ziemi planetoidy

Mówi się często, że dinozaury wyginęły, bo nie miały programu kosmicznego. Cóż, ludzkość ma własny program kosmiczny od ponad pół wieku, a też może wyginąć przez zwykłą, banalną wręcz nieuwagę. Potężne pieniądze inwestujemy jako ludzkość w budowę konstelacji satelitów dostarczających internet na powierzchnię Ziemi, w program załogowego powrotu na Księżyc, czy nawet w plany realizacji załogowych misji marsjańskich. Tymczasem takie programy jak przeczesywanie nieba w poszukiwaniu mniejszych i większych skał, które mogłyby znajdować się na kursie kolizyjnym z Ziemią, nie otrzymują takiego finansowania, jakie powinny. O takich programach przypominamy sobie tylko w tych rzadkich chwilach, gdy w ziemską atmosferę wejdzie coś większego od ziarna pyłu kosmicznego.
O mały włos! Znowu nie zauważyliśmy zbliżającej się do Ziemi planetoidy

Do takich sytuacji oczywiście dochodzi stosunkowo rzadko. Jakby nie patrzeć, przestrzeń międzyplanetarna w Układzie Słonecznym jest wprost przeogromna, a Ziemia jest w tym kontekście naprawdę niewielkim okruchem, w który ciężko trafić. Można zatem odnieść wrażenie, że nawet jeżeli dochodzi do uderzeń planetoid w powierzchnię planet, to jest to zdarzenie tak rzadkie, że właściwie pomijalne. Jakby nie patrzeć, od 65 milionów lat, gdy 4-kilometrowa planetoida zakończyła dominację dinozaurów, żadna inna skała takich rozmiarów w Ziemię nie uderzyła. Jaka jest zatem szansa, że akurat dojdzie do takiego zdarzenia w ciągu naszego niezwykle krótkiego w skali kosmicznej życia?

Owszem, nie oznacza to, że w atmosferę ziemską nic nie wchodzi. Wystarczy sobie tutaj przypomnieć 15 lutego 2013 roku, kiedy to w atmosferę naszej planety nad rosyjskim miastem Czelabińsk weszła planetoida o średnicy zaledwie 17-20 metrów. Obiekt ten w trakcie lotu przez atmosferę najpierw się rozgrzał, a następnie eksplodował po 32 sekundach lotu na wysokości około 30 kilometrów nad Ziemią. Szczątki planetoidy spadły na obszarze niezamieszkanym. Nie zmienia to jednak faktu, że fala uderzeniowa wywołana eksplozją wybiła okna w 7500 budynków w Czelabińsku, co z kolei doprowadziło do uszkodzeń ciała u blisko 1500 osób.

Czytaj także: Meteor czelabiński z nietypowymi mikrokryształami węgla. Skąd się tam wzięły?

Astronomowie tłumaczyli później, że przed wejściem w atmosferę żadne obserwatorium nie zaobserwowało tego obiektu, bowiem przyleciał on do nas z kierunku od Słońca, przez co było go znacznie trudniej dostrzec w trakcie lotu do naszej planety. Jakby nie patrzeć, musielibyśmy obserwować zacienioną stronę głazu i to jeszcze na jasnym dziennym niebie.

Było blisko powtórki z Czelabińska

Jak informują astronomowie, w ubiegłym tygodniu w pobliżu Ziemi przeleciała planetoida o średnicy zbliżonej do wysokości 20-piętrowego budynku. W trakcie przelotu odległość między Ziemią a planetoidą wyniosła niecałe 100 000 kilometrów. Wbrew pozorom jest to już niewygodnie blisko, szczególnie jeżeli mamy do czynienia z obiektem przemieszczającym się z prędkością 86 000 km/h.

Co jednak ważne, tak samo jak w przypadku meteorytu czelabińskiego, tak i teraz przelotu planetoidy nie zauważyło żadne obserwatorium naziemne. Kiedy w czwartek 13 lipca planetoida zbliżyła się do Ziemi, nikt na Ziemi o niej nie wiedział. Astronomowie odkryli planetoidę, której średnica szacowana jest na 60 metrów dopiero dwa dni później 15 lipca, kiedy już oddalała się ona od Ziemi.

Czytaj także: Mapa bolidów pokazuje miejsca obserwacji kosmicznych skał z ostatnich 33 lat

Wyjaśnienie okazało się dokładnie takie samo jak dekadę temu: planetoida skatalogowana pod numerem 2023 NT1 przyleciała do nas z kierunku od Słońca i była niewidoczna w blasku dziennego nieba. Dostrzeżona została dopiero wtedy, kiedy można było ją obserwować na tle nocnego nieba i zarazem skierowana była do nas swoją oświetloną przez Słońce stroną. Wtedy poza teleskopem w RPA należącym do systemu ochrony planetarnej ATLAS (Asteroid Terrestrial-impact Last Alert System) obiekt ten został dostrzeżony przez operatorów kilkudziesięciu innych teleskopów na powierzchni Ziemi.

Warto tutaj zauważyć, że nie jest beznadziejnie. Co do zasady astronomowie znają trajektorie niemal wszystkich masywnych planetoid o średnicy kilometra i większych, czyli tych planetoid, które mogłyby zrobić z nami to, co przytrafiło się dinozaurom. W tym kontekście mówi się, że ludzkość jest bezpieczna przez kolejnych tysiąc lat. Z drugiej strony pamiętajmy też, co się wydarzyło w Czelabińsku. Najnowsza planetoida była od czelabińskiej kilkukrotnie masywniejsza, a więc szkody, gdyby trafiła na obszar zamieszkany, byłyby znacznie większe.

Plan na przyszłość?

Neomir

Europejska Agencja Kosmiczna planuje rozwiązać ów słaby punkt (planetoidy nadlatujące od strony Słońca) już w latach trzydziestych. W 2030 roku powinna wystartować sonda kosmiczna NEOMIR, która zostanie umieszczona w punkcie równowagi grawitacyjnej między Słońcem a Ziemią. Stamtąd spoglądając w kierunku Ziemi, teleskop będzie w stanie dostrzec planetoidy nadlatujące od strony Słońca i ostrzec nad przed potencjalnym ryzykiem. Niewielkie to pocieszenie, ale zawsze przynajmniej będziemy wiedzieli, że mniejszy czy większy głaz zmierza w naszą stronę.