Mówimy o czymś, co ma cylindryczny kształt oraz połyskującą, metaliczną powierzchnię. Jest też uszkodzone z jednej strony i pokryte pąklami, dlatego można założyć, że minęło już nieco czasu od wpadnięcia tego obiektu do oceanu. Przy średnicy około 2,5 metra i 3 metrach wysokości, gość z kosmosu szybko rzucił się w oczy jednemu ze spacerowiczów. Sprawą zajęła się policja, a służby początkowo uznawały fragment za niebezpieczny. Z czasem okazało się, że nie stanowi on większego zagrożenia.
Czytaj też: Chińczycy tworzą gigantyczną sieć satelitów. To pokazuje, dokąd zmierza ten kraj
Obecnie najbardziej prawdopodobne wyjaśnienie zakłada, iż mowa o kosmicznym śmieciu. Wydaje się, iż może to być fragment rakiety, który w niekontrolowany sposób spadł do oceanu. Jak na razie nie wiadomo, kto mógł odpowiadać za wystrzelenie potencjalnej rakiety, ale przedstawiciele Australijskiej Agencji Kosmicznej prowadzą śledztwo w tej sprawie.
Andrea Boyd z Europejskiej Agencji Kosmicznej dodaje, że jeden z tropów prowadzi do Indii. To właśnie tamtejsza agencja miałaby być odpowiedzialna za wyniesienie satelity z wykorzystaniem rakiety, której fragment spadł następnie do Oceanu Indyjskiego. Tak przynajmniej sugerują wstępne analizy, których autorzy wzięli pod uwagę kształt i rozmiar tajemniczego obiektu. Właśnie dlatego głównym podejrzanym w sprawie wydaje się silnik górnego stopnia z indyjskiej rakiety.
Na obecną chwilę najbardziej prawdopodobny wydaje się scenariusz, w którym metaliczny obiekt jest fragmentem indyjskiej rakiety
Ze względu na przyjęte traktaty, przepisy nakazują śledzenie potencjalnie niebezpiecznych odpadów, a przede wszystkim ich utylizację. Indyjska Agencja Kosmiczna jak na razie nie poczuwa się do winy, choć możemy się spodziewać, że jeśli pojawi się pewność, z czym mamy do czynienia, to i sprawcy całego zamieszania wezmą odpowiedzialność za swoje działania.
Czytaj też: Rakieta napędzana metanem. To pierwszy taki start w historii
Co ciekawe, w międzyczasie pojawiły się nawet głosy, jakoby niezidentyfikowany fragment był częścią Boeinga 777. Sęk w tym, iż MH370 zaginął niemal dziesięć lat temu, a stopień zużycia znalezionego obiektu jest zbyt mały, aby dało się doszukać powiązań. Eksperci są wręcz przekonani, że nie chodzi o część zaginionego samolotu należącego do malezyjskich linii lotniczych.