W 2023 r. w Norwegii sprzedano 15x więcej aut elektrycznych, niż w Polsce mamy punktów ładowania

Pomimo ciągłych prób zaklinania rzeczywistości, elektromobilność w Polsce leży. Nie jest to wcale wina aut elektrycznych, ich zasięgu, czy nadmiernie rozdmuchiwanych problemów płonących samochodów. Problemem niezmiennie są ładowarki, a najnowsze statystyki z mekki elektromobilności pokazują, jak bardzo jesteśmy w tyle.
W 2023 r. w Norwegii sprzedano 15x więcej aut elektrycznych, niż w Polsce mamy punktów ładowania

W 2023 roku w Norwegii sprzedano prawie 80 tys. samochodów elektrycznych

Jak poinformował na Twitterze Piotr Pawlak, prezes norweskiego oddziału Toyoty, od stycznia do czerwca 2023 roku w Norwegii sprzedano 79297 samochodów elektrycznych. Zdecydowanie najwięcej z nich stanowiły Tesle, Volkswageny i Toyoty.

Co ciekawe, jest to minimalnie gorszy wynik, niż w analogicznym okresie 2022 roku. Liderzy tegorocznej sprzedaży zanotowali bardzo duże wzrosty. Tesla wręcz rozbiła bank, co z pewnością jest powiązane z agresywną polityką cenową marki. Nawet w Polsce Teslę Model 3 kupimy, po uwzględnieniu rządowej dopłaty, za mniej niż 180 tys. zł.

Jakie są przyczyny tak dobrej sprzedaży aut elektrycznych w Europie? Piotr Pawlak wskazuje zwolnienie podatków dotyczących samochodów elektrycznych, przy jednoczesnym wzroście tych dotyczących spalinowych, niższe opłaty za korzystanie z dróg i promów, szybki rozwój infrastruktury oraz edukację społeczeństwa. W tych dwóch ostatnich przypadkach Polska jest w głębokim lesie.

Czytaj też: Test BMW i7 – czuć piniądz!

Gdyby w Polsce sprzedawano tyle aut elektrycznych, co w Norwegii, nikt by nimi nie jeździł

Przyczyna tego stanu rzeczy jest bardzo prosta. W ciągu pierwszych miesięcy 2023 roku w Norwegii sprzedano 79297 aut elektrycznych. Gdyby na podobnym poziomie była sprzedaż elektryków w Polsce, stałyby w garażach, bo byłby problem z ich ładowaniem. Według Licznika Elektromobilności, na koniec czerwca 2023 roku mieliśmy w Polsce 2885 stacji ładowania, a łącznie 5790 punktów, czyli ładowarek. Z czego tylko 31% stanowiły stacje ładowanie prądem stałym (szybkie). Muszą one obsłużyć łącznie 80232 samochody zelektryfikowane, w tym 39452 hybrydy plug-in i 40780 aut w pełni elektrycznych.

Elektromagowie mogą zaklinać rzeczywistość do woli. Przekonywać, że przecież większość Polaków mieszka w domach, więc ma gdzie ładować samochody. Oczywiście nie dowiecie się, ile z tych domów ma instalację elektryczną, która wytrzyma ładowanie auta. Piewcy elektromobilności, świadomie lub nie, zapominają, że nie każdy mieszka w nowoczesnym domu pod Warszawą, nie każdy ma czas na robienie sobie selfie pod ładowarką i nie każdy pracuje zdalnie i może się przenieść z laptopem z biurka pod ładowarkę i tam popracować na czas ładowania. Nie każdy też ma tyle szczęścia, że podjeżdża pod ładowarkę, a ona zawsze jest szybka, działa i nie jest zajęta.

Czytaj też: Hybryda plug-in przekonała mnie, że auta elektryczne to przyszłość

Nasz kraj niezmiennie nie jest gotowy na elektromobilną rewolucję

Wykorzystanie odnawialnych źródeł energii leży. Coraz częściej słyszymy o odmowach zainstalowania paneli fotowoltaicznych, bo sieć nie jest w stanie ich wytrzymać, przez co nie jesteśmy w stanie wykorzystać ich potencjału. Ma to również przełożenie na budowę kolejnych stacji ładowania, bo jak nie zbyt słaba sieć, to opłaty i biurokracja skutecznie zniechęcają do inwestowania w ten biznes. Nie wspominając już o tym, że auta elektryczne są w opór drogie i zwyczajnie nas na nie nie stać.

Jeśli chcemy mieć w Polsce rozwiniętą elektromobilność, musimy wskazywać jej słabości. Punktować nieudolność rządzących, słabość systemu i brak transformacji energetycznej. Można chwalić auta elektryczne, bo lista ich zalet jest bardzo długa. Trzeba walczyć z medialną nagonką na samochody, których nie da się ugasić, albo palą się jak zapałki, ale na malowaniu trawy na zielono daleko nie zajdziemy. Daleko, oby do czasu, zajdą na tym tylko ci, którzy na tym zarabiają.