Eksplozja tak jasna, że trudno ją sobie wyobrazić. Słońce się przy niej chowa

Starcia gwiazd i planet są bardzo jednostronne, z korzyścią dla tych pierwszych, rzecz jasna. Są jednak we wszechświecie obiekty, które przynajmniej pod względem jasności zostawiają naszego kosmicznego gospodarza daleko w tyle.
Eksplozja tak jasna, że trudno ją sobie wyobrazić. Słońce się przy niej chowa

Przeprowadzone w tej sprawie badania doprowadziły do opisania zupełnie nowej klasy rozbłysków. Zostały one nazwane LFC (Luminous Fast Coolers), a wytwarzana przez nie jasność przewyższa tę, którą wygenerowałoby 100 miliardów Słońc. O szczegółach ostatnich ustaleń możemy przeczytać na łamach The Astrophysical Journal Letters.

Czytaj też: Gigantyczne oko czy huragan? Teleskop Webba uwiecznił niesamowity widok galaktyki Wir

Od momentu pierwszej obserwacji do osiągnięcia szczytowej jasności minęło zaledwie 10 dni. Sytuacja zmieniała się bardzo dynamicznie, ponieważ po upływie kilku kolejnych tygodni rzeczony obiekt stał się niewidoczny. W odróżnieniu od zwyczajowo obserwowanych supernowych zdarzenie to było więc zgoła odmienne: znacznie krótsze i bardziej spektakularne.

Astronomowie są pewni, że mowa o nowym rodzaju eksplozji i przekonują, iż imponująca ilość danych, jaką udało im się zgromadzić zapewnia wysoki stopień prawdopodobieństwa stawianych hipotez. Na czym dokładnie polegają różnice między klasycznymi supernowymi, a eksplozjami takimi jak zaserwowana przez LFC? 

Eksplozja, której źródło znajdowało się około 2 miliardów lat świetlnych od Ziemi, nie wydaje się powiązana z supernową

Zacznijmy od tego, że supernowe występują po tym, jak gwiazdy o masie co najmniej ośmiokrotnie wyższej od masy Słońca zużywają swoje paliwo. W efekcie dochodzi do ich zapadnięcia i wyrzucenia w przestrzeń kosmiczną zewnętrznych warstw, czemu towarzyszą silne emisje. Typowa supernowa osiąga szczyt jasności po około 20 dniach, przebijając pod tym względem Słońce kilka miliardów razy. Ich wygasanie zajmuje kilka kolejnych miesięcy.

Z kolei opisywany wybuch miał miejsce w galaktyce oddalonej od Ziemi o około 2 miliardy lat świetlnych. To dużo, bo mówimy o dystansie, jakiego ludzkość nigdy nie pokona, ale jednocześnie stosunkowo mało jak na kosmiczne realia. Jak dodają członkowie zespołu badawczego, takie galaktyki zawierają miliardy gwiazd podobnych do Słońca, ale jednocześnie nie wydawało się, by były one wystarczająco masywne, by eksplodować w formie supernowych.

Czytaj też: Zawsze ukrywali wysyłanie ich w kosmos. Teraz się wręcz nimi chwalą

W odróżnieniu od tych ostatnich, LFC okazało się znacznie jaśniejsze i krótsze. Obiekt ten w ciągu dwóch tygodni znacząco stracił na jasności, a po miesiącu od osiągnięcia szczytowych wartości spadły one do zaledwie 1 procenta. Chcąc przekonać się, z jak wyjątkowym zjawiskiem mają do czynienia, astronomowie przeanalizowali archiwalne dane. W toku ekspertyz okazało się, że obserwacje z 2009 i 2020 roku doprowadziły do wykrycia wybuchów o podobnym profilu. 

Jeśli nowy typ kosmicznej eksplozji nie jest powiązany z umierającymi gwiazdami, to co za nim stoi? Jedna z hipotez sugeruje, jakoby sprawcami całego zamieszania były zderzenia czarnych dziur z gwiazdami. W takim scenariuszu niestety również pojawiają się pewne luki, ponieważ brakuje emisji promieniowania rentgenowskiego, które powinny towarzyszyć interakcjom czarnych dziur i gwiazd. Dalsze badania, skupione na obiektach położonych bliżej Ziemi, powinny ułatwić poszukiwanie odpowiedzi na te palące pytania.