Kina do lamusa? Kino żyje i nie daje za wygraną

Wydawało się, że pandemia przypieczętuje los kin. Nie było to po myśli aktorów, wytwórnie głowiły się jak dystrybuować treści. Już wydawał się, że Netflix dopnie swego i to subskrypcyjny model będzie rządził. Nic z tych rzeczy, ostatnie wyniki takich filmów jak Barbie i Oppenhaimer świadczą o tym, że kino wciąż ma potencjał. A działania Disney’a i Apple’a też pokazują, że musimy się z kinami przeprosić. I sztuce filmowej oraz nam użytkownikom o dziwo może to wyjść na dobre. Tylko jeszcze kina muszą przejść metamorfozę i zmianę podejścia do klienta.
Kina do lamusa? Kino żyje i nie daje za wygraną

Czym są okna w świecie dystrybucji filmowej?

Pojęcie „okienka” występuje w świecie filmu od dekad. Początkowo był to okres pomiędzy premierą filmu w kinie, a kasetach VHS. Później ten łańcuch jeszcze mocniej się wydłużył Kino -> Płyty DVD/Blu-ray -> Telewizja Premium (w Polsce przez lata HBO i Canal+), kanały otwarte (Polsat, TVN). Do tego w międzyczasie dołączyło tVOD, czyli transakcyjne serwisy wideo na życzenie, gdzie można kupić film na własność lub wypożyczyć na 24/58h oraz streaming. Przyszedł Neflix i zamieszał w tym wszystkim. Netflix chciał zrobić dwie rewolucje w świecie filmu i seriali. Po pierwsze zamknąć kwestie oczekiwania na kolejny odcinek serialu, wypuszczając cały sezon za jednym zamachem, po drugie zapomnieć o dystrybucji kinowej i przenieść premierę prosto do naszego salonu. Bez opłaty za bilet, bez opłaty za konkretny film, po prostu wszystko w ramach taniego abonamentu. I… i okazało się, że zrobić tego tanio się nie da, że Hollywood kocha Oscary i kino i dystrybucja kinowa musi być, a całość nie koniecznie ma sens biznesowy i marketingowy.

Netflix na swoje filmy i seriale wydaje krocie, na ich promocje również, film czy serial ma swoją premierę w serwisie w piątek i co? I jego żywot kończy się po tygodniu, bo tu klienci oczekują kolejnej nowości. W efekcie otrzymujemy wysyp nijakich, miałkich produkcji, gdzie masa budżetu idzie też w pompowanie ich marketignowo. Netflix już wie, że to ślepa uliczka i podejmuje kroki ku oszczędnościom i bardziej racjonalnej dystrybucji treści. A inni gracze nie poszli w ślady tego serwisu i mogą przez kilka tygodni budować atmosferę tak było z Ted Lasso czy Silos na Apple TV+, tak jest z serialami HBO.

W Hollywood trwa wydłużanie okien w nowej rzeczywistości i zdecydowanie to procentuje na podsycaniu otoczki związanej z danym filmem, przedłużaniem jego żywotności, a jednocześnie zwiększaniu zarobku na nim. Ostatni Indiana Jones wielkim kasowym hitem nie był, ale właśnie pozwala zarobić jeszcze trochę grosza Disney’owi. Po dwóch miesiącach od kinowej premiery zadebiutował właśnie w transakcyjnych serwisach VOD. Do kina nie udało mi się dotrzeć, więc teraz od razu nabyłem film, bo wiem, że w sklepie Apple dostanę wyższą jakość obrazu, niż na Disney+, a tam film trafi, ale za kolejny miesiąc i dwa. I tak będzie z wieloma filmami, wiele filmów będzie próbowało najpierw zarobić w kinie, później trafi do tVOD, a później do VOD. Te produkowane pod subskrypcyjne VOD pominą tVOD, część zostanie też wydanych na płytach (ale to coraz rzadziej dotyczy naszego rynku). Krąg życia wraca do normy, którą Hollywood zna i lubi. A użytkownicy? Wbrew pozorom lubią to i akceptują. Wyjście do kina to wydarzenie, dla wielu oznacza włożony wysiłek i to nie tylko finansowy, ale też logistyczny, to święto.

Czytaj też: Producenci telewizorów zaprezentowali swoje nowości. Czas na zmiany w salonie?

Moja bańka, czyli moje domowe kino

Choć osobiście wolałem to, gdy filmy mają swoją premierę w domowym zaciszu, to trzeba sobie jasno odpowiedzieć, że żyje tu w bańce. Po pierwsze mam większy telewizor niż większość społeczeństwa, po drugie jest to też telewizor lepszy, po trzecie korzystam z większości serwisów VOD, mam też zaawansowany system audio i siedzę bliżej telewizora niż przeciętny użytkownik (to warto zmienić, uwierzcie). Tak brzmi to bezczelnie, ale te elementy sprawiają, że widzę więcej, widzę lepiej, mogę doświadczać filmu w domowym zaciszu. W domu na wielu filmach czuje się lepiej niż w kinie. Choć i tu wrażeń z IMAX i Oppenheimera w domu niekoniecznie jestem w stanie nadrobić, chyba że wydałbym kilkadziesiąt tysięcy złotych na topowy projektor Sony, świetny ekran itd. Generalnie więc domowe zacisze, które pozwala cieszyć się kinem to nisza. Natomiast realnie dla wielu dostępna jest magia kina. Nieco zabrudzona, ale wciąż magia kina. Osobiście zachęcam, aby poprawiać sobie te standardy seansów w domu. Bo oczywiście seriale nie debiutują w kinie, a w domu warto mieć lepsze warunki do cieszenia się tym, co twórcy nam serwują. Natomiast wiem, że nie jest to łatwe, a dla wielu też nie jest to jakoś specjalnie potrzebne.

Czytaj też: Filmowe winyle nie dla Polaków. Co się dzieje z płytami Blu-ray?

Kina nie umrą, ale przez swoje błędy wciąż są w poważnych tarapatach

Barbie i Oppenhaimer to przykład kasowych hitów, ale to wcale nie przekłada się na inne filmy w kinach. To nie jest tak, że kino wraca do łask i będzie już zawsze świecić triumfy i każdy kinowy film będzie nabijał kabzy twórcom. To raczej wciąż wyjątki, które powinny dawać do zrozumienia, że w rozrywce typu wyjście do kina jest wiele do zmiany. Znów z mojej perspektywy największą bolączką kin jest jakość obrazu, a w wielu salach także dźwięku. Tu naprawdę wiele jest do zrobienia, czas aby pojawiło się więcej kin z wyświetlaczami, a nie projektorami. Samsung Onyx to wyświetlacze LED adresowane do sal kinowych i działają one w paru salach na świecie, takich rozwiązań powinno być więcej. W Polsce nie mamy też ani jednego kina w standardzie Dolby Cinema. Wciąż kina w wyższym standardzie z wygodniejszymi fotelami, bogatszym serwisem barowym itd. są rzadkością, którą trzeba nadrobić.  Prawdopodobnie nigdy nie uda się zmienić kwestii dostępności kin. Sale kinowe to domena dużych miast, mniejsze ośrodki mogą liczyć na ochłapy, a dla wielu wycieczka do kina jest liczona w setkach kilometrów (zwłaszcza gdy chcą obejrzeć seans w lepszym standardzie).

Bardzo dużym problemem jest też dobór repertuaru pod względem wersji audio oraz godzin seansów. Chciałbym się urwać w ciągu dnia, aby obejrzeć jakiś film, ponieważ wieczorem muszę zorganizować opiekę dla córki. Ale też w drugą stronę na Kicie Kocie z córką chciałbym się wybrać po przedszkolu, a jedyne seanse są o poranku. Dużo w tym wszystkim myślenia stereotypowego, a mało podejścia do tego, że klient się mocno zmienił, zmieniła się trochę nasza elastyczność i przyzwyczajenia. Na pewno skończyła się też era, w której multipleksy mogłyby być przez cały weekend wypełnione po brzegi na różnorodnych seansach. Kino zmierza w stronę rozrywki bliższej teatrowi, choć też bardziej przystępnej (niekoniecznie cenowo, ale bardziej w odbiorze).

Jak to zwykle bywa, jedyną pewną rzeczą jest zmiana. Nie zdziwię się jeśli za parę lat w branży wideo pojawi się kolejny start-up lub pomysł wytwórni, który będzie chciał zmienić reguły gry. Na ten moment kina i tVOD zaczynają odżywać, a serwisy streamingowe łapią zadyszkę i borykają się z licznymi dylematami i problemami.