Test Logitech G Cloud. Czy to się może udać?

Na premierę Logitech G Cloud w Polsce przyszło nam czekać blisko rok. Spędziłem z tą konsolą kilkanaście dni, by odpowiedzieć na pytanie, na co komu taki sprzęt i czy w ogóle ma on szansę przyjąć się na polskim rynku. Odpowiedź… nie jest oczywista.
Test Logitech G Cloud. Czy to się może udać?

Jeśli chodzi o rynek handheldów, w ostatnim czasie zrobiło się, że tak powiem, gęsto. Od premiery Steam Decka przenośne konsole wysypują się na prawo i lewo, a produkują je zarówno znani, renomowani producenci (Asus, Razer, Lenovo) jak i niszowi gracze z Azji, których sprzęty przeżywają ostatnio eksplozję popularności (AyaNeo, Retroid, Anbernic, etc.).

Część z tych handheldów to pełnoprawne komputery, jak ROG Ally, czy zbliżający się Lenovo Legion Go. Część to maszynki służące przede wszystkim do emulowania starych systemów, jak wszelkie Retroidy i ponadto grania w chmurze, jak np. AYN Odin.

I tu pojawia się pierwszy problem z Logitechem G Cloud. W gruncie rzeczy jest to bowiem sprzęt tej drugiej kategorii; to konsola nastawiona przede wszystkim na granie w chmurze oraz na emulację. Niestety cenowo niebezpiecznie zbliża się do pierwszej kategorii, bo w Polsce przyjdzie nam za niego zapłacić aż 1599 zł. Czy w tej cenie jest to propozycja warta uwagi?

Co potrafi Logitech G Cloud?

Zacznijmy od tego, czym w ogóle jest ta konsola. Jak wspominałem, jest to urządzenie stworzone przede wszystkim z myślą o cloud gamingu, czyli usługach takich jak Xbox GamePass w chmurze, GeForce NOW czy też usługach gry zdalnej, jak Xbox Remote Play, PS Remote czy Steam Link.

Jako że jest to urządzenie oparte o system operacyjny Android, możemy na nim instalować także wszystkie gry ze Sklepu Play, jak również emulatory starszych systemów. Do tego jednak przejdziemy za chwilę.

Logitech G Cloud

Wizualnie trzeba przyznać, że widać od razu, iż Logitech zna się na rzeczy. G Cloud nie tylko wygląda w mojej opinii najlepiej ze wszystkich handheldów, ale jest też fenomenalnie zaprojektowany i wykonany. Całość jest oczywiście wykonana z tworzywa sztucznego, ale jest to tworzywo bardzo wysokiej jakości, a białe wykończenie jest podobno odporne na zażółcenie (tego z oczywistych względów nie dane mi było sprawdzić).

Konstrukcja waży zaledwie 463 g, a w najgrubszym punkcie ma raptem 33 mm (znacznie mniej w sekcji pod ekranem). Uchwyty są znakomicie wyprofilowane, a do tego pokryte gumowaną powłoką, dzięki czemu nie wyślizgują się z dłoni.

Wszystkie przyciski mają wyraźny skok i sprawiają wrażenie premium… no, może za wyjątkiem dwóch przycisków funkcyjnych powyżej górnych rogów ekranu, które wyglądają, jakby ktoś zapomniał o nich na etapie projektowania i dorzucił już po fakcie.

Rewelacyjne są za to joysticki i triggery, które są analogowe, a co więcej – możemy regulować ich zachowanie w oprogramowaniu. Tu ponownie widać gamingowy rodowód Logitecha, bo dostosować można zarówno opór triggerów jak i zachowanie samych gałek analogowych. Re-we-la-cja.

Nieco mniej podoba mi się krzyżak, który jest po prostu poprawny. Nie skrzypi, nie blokuje się, ale też nie zachwyca, jak np. krzyżak z padów 8bitdo.

Tu pochwały dla hardware’u się nie kończą. Mamy jeszcze bowiem dwa fantastycznie grające głośniki stereo. Może nie aż tak dobre, jak w ROG Ally czy Steam Decku, ale bardzo, bardzo blisko. Na pewno lepiej od dowolnej „chińskiej konsolki”. Do konsoli możemy też podłączyć słuchawki zarówno bezprzewodowe przez Bluetooth, jak i przewodowe poprzez jacka 3,5 mm a nawet USB-C. No i mamy też ekran, który wzbudził sporo kontrowersji.

Szkoda, że nie OLED

Wyświetlaczowi Logitech G Cloud obiektywnie trudno cokolwiek zarzucić. To 7-calowy panel dotykowy o proporcjach 16:9 i rozdzielczości FullHD, osiągający przyzwoitą, acz nie wybitną jasność 450 nitów i częstotliwość odświeżania 60 Hz.

W codziennym użyciu w zasadzie ani razu nie poczułem, że chciałbym więcej. Ekran jest piękny. Kąty widzenia są dostatecznie dobre, podobnie zresztą jak jasność, a powłoka antyrefleksyjna daje sobie radę z redukcją irytujących odblasków w stopniu ponadprzeciętnie dobrym. Odwzorowanie barw stoi na bardzo wysokim poziomie. Momentami ociupinkę rzuca się w oczy smużenie, ale nigdy na tyle, by przeszkadzało to w rozgrywce.

Logitech G Cloud

A jednak po premierze G Clouda za granicą momentalnie rozległy się okrzyki – dlaczego nie OLED? Moje podejrzenie jest takie, iż Logitech nie był w stanie zamówić dostatecznej liczby paneli OLED do tego urządzenia, by miało to sens ekonomiczny. G Cloud to pierwsze urządzenie tego typu w portfolio firmy, tak naprawdę wypłynięcie na nieznane wody. Gdyby producent od razu zastosował panel OLED, musiałby albo jeszcze bardziej podnieść cenę, albo ryzykować utknięcie z tysiącami egzemplarzy na magazynach, których nikt nie chciałby kupić.

Pewnie, szkoda, że nie jest to OLED. Ale czy można to potraktować jako dużą wadę? Moim zdaniem nie.

Specyfikacja Logitech G Cloud nie zasługuje na litość

O ile jednak mogę wybaczyć brak OLED-a, tak nie mogę wybaczyć specyfikacji technicznej, która jest przestarzała nie tylko na dzisiejsze standardy, ale była przestarzała już rok temu, gdy sprzęt debiutował w Stanach Zjednoczonych.

Sercem G Clouda jest procesor Qualcomm Snapdragon 720G, wspierany przez 4 GB RAM-u i raptem 64 GB miejsca na dane (na szczęście możemy dołożyć kartę microSD).

Ktoś powie, że do grania w chmurze to aż nadto. Sęk w tym, że G Cloud może służyć nie tylko do grania w chmurze, a zresztą, nawet w kwestii strumieniowania gier mamy tu spory brak: brak Wi-Fi 6. Do dyspozycji dostajemy jedynie standard Wi-Fi 5, który niestety momentami okazuje się niewystarczający, wszak nowy standard to nie tylko większa przepustowość, ale też większa stabilność łącza. Tu niestety G Cloudowi zdarza się czkawka, ale do tego też przejdziemy za chwilę.

Logitech G Cloud

Nie ma tu też niestety łączności LTE/5G. Na spotkaniu z mediami przedstawiciele firmy wyjaśniali, iż jest to celowa i świadoma decyzja, gdyż godzina streamingu gier potrafi pochłonąć nawet 20 GB, a w mało którym kraju powszechne są na tyle duże pakiety, by móc zaoferować konsolę zużywającą aż tyle danych. Z jednej strony to rozumiem, z drugiej trochę szkoda. W końcu producent sprzętu nie odpowiada za stan infrastruktury i umowy abonamentowe konsumentów, a jednak dobrze byłoby mieć opcję dodania karty SIM. Nawet jeśli nie od razu, to w przyszłości.

Wracając do specyfikacji: słaby jak barszcz procesor niestety ogranicza też inne formy grania na tej konsoli. No bo tak, w gry z Androida niby możemy pograć, ale tylko te najmniej wymagające – taki Genshin Impact czy Diablo Immortal nie będą tu działać przesadnie dobrze. Nikła wydajność ogranicza też emulatory – emulować można gry z systemów do PS2 włącznie. Już od GameCube’a zaczynają się problemy, a większość testowanych przeze mnie gier na ten system była po prostu niegrywalna. Jeśli chodzi o emulatory, to najlepiej działały gry z GBA i PSP, gdzie rozdzielczość ekranu (wyższa niż w oryginalnych systemach) pozwala nam odkryć klasyki w zupełnie nowej jakości.

Jest tylko jeden aspekt specyfikacji, któremu należy się bezwzględna pochwała i jest nim akumulator. Ogniwa mają pojemność 6000 mAh i podczas strumieniowania gier konsola bez wysiłku wytrzymuje 10-12 godzin, zaś podczas korzystania z emulacji bez problemu wyciśniemy z niej co najmniej 8 godzin. Logitech dopracował też oprogramowanie tak, aby konsola nie tylko wybudzała się natychmiastowo z trybu uśpienia, ale też nie traciła w nim przesadnie dużo energii. Z moich obserwacji przez noc z konsoli „ucieka” góra 1-2% zapasu energii. A skoro o oprogramowaniu mowa…

Gamingowy rodowód Logitecha czuć tu na każdym kroku

Przy pierwszej konfiguracji konsola pyta nas, czy chcemy z niej korzystać w trybie handheldowym czy tabletowym. W trybie tabletowym G Cloud zachowuje się jak zwykły tablet z Androidem z przytroczonym gamepadem. Szczerze? To raczej tryb „serwisowy”, bo na co dzień obsługa G Clouda w ten sposób mija się z celem.

Co innego tryb handheldowy, który został znakomicie zaprojektowany. Wszystko można tu obsłużyć przyciskami gamepada, a interfejs przyjmuje iście konsolowy wygląd. Na ekranie głównym widzimy ostatnio używane aplikacje, a pod nimi możemy przypiąć te, do których chcemy mieć zawsze błyskawiczny dostęp. Przełączanie się między aplikacjami przebiega natychmiastowo, wystarczy tylko potwierdzić zamknięcie jednej, by odpalić drugą.

Bardzo wygodny jest też dostęp do wszelkiego rodzaju menu, jak np. wspomnianego wyżej panelu ustawień joysticków. Mamy też menu szybkiego dostępu, z takimi ustawieniami jak np. jasność ekranu. Do systemu mam tylko jedno zastrzeżenie i jest to drobny minus – otóż w trybie handheldowym nie działają gesty obsługi Androida. Nie można ściągnąć belki powiadomień przeciągnięciem palca od góry ani cofnąć się w aplikacji przeciągając palcem od lewej strony. Wszystko wymaga użycia przycisków. Na szczęście tego typu sytuacje zdarzają się tu na tyle rzadko, by nie przeszkadzały w generalnym odbiorze urządzenia.

Jak się gra na Logitech G Cloud?

Przejdźmy do najważniejszego – jak to działa?

Wspomniałem już pokrótce o emulatorach, więc uściślając: korzystałem z emulatora Lemuroid, Dolphin oraz PPSSPP. Grałem głównie w gry takie jak Pokemon: Fire Red z GBA, Persona 2: Innocent Sin z PSP oraz Harry Potter i Komnata Tajemnic na GameCubie, plus do tego kilka pomniejszych tytułów dla sprawdzenia działania konsoli.

Jak wspominałem, wszystko do PS2 włącznie działa, gry z GameCube’a są niegrywalne, a najprzyjemniejsze w odbiorze wydały mi się gry z GBA i PSP.

Przejdźmy jednak do zastosowań streamingowych. Układ sieci w moim domu jest doskonałym połączeniem idealnych i nieidealnych scenariuszy. Do domu mam bowiem doprowadzony światłowód, a po domu rozprowadzoną sieć Wi-Fi Mesh w standardzie 6E, która pokrywa dom zasięgiem idealnie nie licząc sypialni, gdzie prędkość pobierania jest blisko dwukrotnie niższa niż w pozostałych pomieszczeniach (choć nadal mówimy o szybkościach oscylujących w okolicy 450 Mbps). Jak w takich warunkach spisał się Logitech G Cloud?

Jeśli chodzi o funkcje Remote Play, to jako że nie posiadam konsoli, nie dane mi było sprawdzić strumieniowania z Xboksa czy PlayStation 5. Sprawdziłem za to działanie Steam Linka, strumieniując gry z prywatnego peceta z RTX-em 4080 stojącego w gabinecie, siedząc sobie na kanapie w salonie. Steam Link jest niestety usługą bardzo zawodną i kapryśną. Jedna sesja w Hogwart’s Legacy przebiegała bez wyraźnych artefaktów graficznych czy odczuwalnych opóźnień, a druga była niegrywalna. Nie ma to reguły, ale to niestety typowy symptom Steam Linka.

Jeśli chodzi o granie w chmurze, przetestowałem serwisy Xbox Cloud Gaming oraz GeForce NOW Ultimate. Warto zresztą dodać, że G Cloud od początku pozycjonowany był jako konsola przede wszystkim do Game Passa i powiem tak – Logitech G Cloud ma potencjał być przenośnym, chmurowym Xboksem. Przeszkadza mu w tym jednak… jakość samej usługi Xbox Cloud Gaming.

Strumieniowanie gier w usłudze Microsoftu działa tu w najlepszym razie przeciętnie, w najgorszym – po prostu marnie. Nie udało mi się np. zagrać w Starfielda, bo czas oczekiwania na dołączenie do gry za każdym razem sięgał powyżej godziny. Nie udało mi się zagrać w Forzę Horizon 5, bo gra była strumieniowana w jakości kartofla, na oko 360p, a do tego lagi były tak odczuwalne, że nie dało się precyzyjnie sterować samochodem.

Na potrzeby zrobienia zdjęć uruchomiłem Personę 5: Royal, pograłem godzinę i… nie zdążyłem zapisać gry, bo ta siępo prostu wyłączyła. Innym razem Cloud Gaming miał lepszy dzień i np. udało mi się pograć solidne dwie godziny w Hi-Fi Rush. Gra co prawda nie była renderowana w 1080p, ale udawało się grać bez opóźnień, co w grze rytmicznej ma krytyczne znaczenie. Niestety potem już ani razu nie udało mi się gry dokończyć, bo usługa Microsoftu działa tu stanowczo zbyt wolno. I to jest niestety problem z Wi-Fi 5 na G Cloudzie, bo np. siedząc dokładnie w tym samym miejscu ze smartfonem z Androidem wyposażonym w Wi-Fi 6 i mocniejszy procesor, jestem w stanie grać bez zająknięcia w te same gry, w tej samej usłudze. Cloud Gaming od Microsoftu wymaga bardzo szybkiego, bardzo stabilnego łącza, aby działać poprawnie i tu niestety G Cloud nie daje sobie rady.

Zupełnie inną historią jest GeForce NOW, w którym zagrałem zarówno w Starfield, jak i w Alan Wake Remastered, Trine 5 oraz Wiedźmina 3. Wszystko w najwyższych ustawieniach, wszystko renderowane w natywnej rozdzielczości wyświetlacza. W przeciwieństwie do usługi Microsoftu, GeForce NOW Ultimate działał na handheldzie Logitecha bez zająknięcia. Przez cały czas trwania testów tylko raz widziałem zauważalny lag, gdy moja postać w Starfieldzie na moment zacięła się podczas przechodzenia przez otwartą lokację, ale oprócz tego nie widziałem żadnych problemów. Jeśli jakikolwiek lag występuje, to jest on nieodczuwalny, a korzystanie z GF NOW na tym sprzęcie to prawdziwa przyjemność. Jest to rzecz o tyle kuriozalna, że od kilku tygodni do usługi Nvidii dodawane są gry z PC Game Pass i… działają one lepiej poprzez GeForce NOW niż poprzez natywną usługę Microsoftu.

Gdyby wszystkie sposoby grania na Logitech G Cloud działały tak dobrze, jak GeForce NOW, polecałbym zakup tej konsoli na prawo i lewo. Co by nie mówić, statystycznie mamy w Polsce coraz to lepszy internet, coraz to więcej gospodarstw domowych jest podłączonych do światłowodu. Nie jest już tak, że nie miałby kto grać w chmurze, bo infrastruktura sieciowa w Polsce jak najbardziej pozwala cieszyć się cloud gamingiem ogromnej rzeszy ludzi, a przecież będzie tylko lepiej.

Jednak GF NOW to obiektywnie bardzo droga usługa, wymagająca do tego dokupowania gier. Płacimy 99 zł miesięcznie za pakiet Ultimate, ale to nie wystarczy, by grać – musimy jeszcze dokupić gry na jednej ze strumieniowanych platform. W usłudze Microsoftu z kolei płacimy 60 zł/mies. i dostajemy w zamian dostęp do kilkuset gier, w tym wysokobudżetowych megahitów, ale co z tego, skoro ta usługa akurat na tej konsoli działa marnie?

Dla kogo jest Logitech G Cloud?

I tu dochodzimy do fundamentalnego pytania – dla kogo jest Logitech G Cloud?

Największym wrogiem tego urządzenia jest jego cena. Nie zrozummy się źle – obiektywnie te 1599 zł nie wygląda wcale tragicznie, jeśli uwzględnimy jakość hardware’u, zwłaszcza na tle chińskich konsolek z Androidem. Niestety po drugiej stronie spektrum mamy Steam Decka, który w najtańszej wersji 64 GB kosztuje 1899 zł, a jeśli zdecydujemy się go kupić w wersji odnowionej (prosto od Valve, z gwarancją), zapłacimy za niego nieco ponad 1500 zł, czyli… mniej niż za Logitecha G Cloud.

I ok, konsola Logitecha lepiej sprawdza się w streamingu gier (jest bezgłośna, nie nagrzewa się i działa na jednym ładowaniu o niebo dłużej), ale Steam Deck potrafi robić wszystko to, co G Cloud, a ponadto jest też prawdziwym przenośnym pecetem. W kategorii cena/jakość/możliwości Valve rozjeżdża Logitecha walcem.

Z kolei po stronie konsolek typowo do emulacji i streamingu mamy AYN Odin, który… również jest tańszy, a do tego znacznie bardziej wydajny od konsoli Logitecha, choć odstaje od niego jakością wykonania.

Logitech G Cloud

Trzeba jednak przyznać, że Logitech wygrywa z AYN Odin i innymi chińskimi wynalazkami poziomem dopracowania, zarówno pod względem hardware’u jak i oprogramowania. Czuć, że Logitech zbudował konsolę, a nie smartfon z Androidem ze zintegrowanymi kontrolerami. Sumarycznie otrzymaliśmy urządzenie, które jest bardzo przyjemne w obsłudze, ma znakomitej jakości kontrolery i może dać naprawdę sporo frajdy… jeśli jesteśmy skłonni za tę frajdę zapłacić 1599 zł, a do tego godzić się na kompromisy w postaci mizernego procesora i braku Wi-Fi 6, co realnie wpływa na możliwości urządzenia.

Czy polecam Logitech G Cloud? Na pewno nie w tej cenie. Jeśli masz do wydania 1600 zł i koniecznie chcesz kupić przenośną konsolę do gier, to idź lepiej kupić odnowionego Steam Decka lub nawet Nintendo Switcha OLED (choć to oczywiście zupełnie inna „bestia”). Podejrzewam jednak, że Logitech prędko obniży cenę tego urządzenia w Polsce, tak samo jak zrobił to w Stanach Zjednoczonych, bo rynek błyskawicznie weryfikuje realną wartość takiego produktu. I gdy cena spadnie do, powiedzmy, 1300 zł, wówczas G Cloud może się stać znakomitym gadżetem dla całkiem sporej rzeszy graczy.