Czy 2024 rok będzie dla Huawei przełomowy?

Są takie kategorie produktowe, w których trudno coś zrewolucjonizować, a nawet jeżeli do takich przełomów dochodzi, to jeszcze sporo wody w Wiśle upłynie, nim te wylądują w naszych rękach. Taką kategorią są chociażby laptopy i tablety, które być może mogłyby zyskać pierwiastek ekscytacji, ale w większości są jednak sprzętem dla mas. Podobnie można powiedzieć chociażby o słuchawkach, w których przecież też trudno odkryć formułę na nowo. A jednak Huawei z jakiegoś powodu zaprosił mnie do Dubaju, żebym sprawdził jego produkty na globalnej premierze. Czyżby szykowali jakąś rewolucję?
Czy 2024 rok będzie dla Huawei przełomowy?

Dla tych, którzy na świat technologii patrzą z perspektywy smartfonów, Huawei będzie tą marką, która stara się, ale szklanego sufitu nie przeskoczy. Tym sufitem jest oczywiście brak dostępu do usług Google Play i rozwiązań, które powstają we współpracy z amerykańskimi firmami lub na bazie ich patentów. Kto wie, co przyniesie przyszłość i czy nie pojawi się furtka dla bardziej otwartych platform oraz ułatwionego dostępu do aplikacji. Na razie są to jednak życzenia i nawet jeśli Huawei P60 Pro otrzymuje wyróżnienia w testach, tak dla części osób przebicie się przez barierę ograniczeń aplikacji będzie zbyt dużym wyzwaniem.

Jest jednak nieco inna perspektywa, z której można spojrzeć na Huawei. To producent, który walczy o zajęcie każdego segmentu na rynku słuchawek bezprzewodowych – co zresztą idzie mu całkiem nieźle, a przynajmniej tak sądzę po porównaniu wszystkich modeli Huawei FreeBuds z 2023 roku. Swoje do powiedzenia producent ma także na rynku laptopów, gdzie dobrze prezentuje się ze swoimi już nieco konserwatywnymi konstrukcjami. W Dubaju nie zobaczyłem zatem nowego smartfonu, a tablety, słuchawki oraz laptop.

Zobacz wideo i zostaw subskrypcję oraz komentarz:

Nowe szaty starego króla laptopów – MateBook D 16 (2024)

Powiedzieć, że w świecie laptopów mamy zastój, to nic nie powiedzieć. Gdy chodzi o laptopy ze zintegrowaną grafiką i celujące w użytkownika domowo-biurowego, trudno o jakikolwiek dreszczyk emocji. Tu ktoś odchudzi odrobinę obudowę lub ramkę dookoła ekranu, tam zmieni położenie kamery i doda jej fizyczną blokadę, do środka wejdzie odrobinę lepszy procesor i w zasadzie to tyle. Czy Huawei MateBook D 16 na rok 2024 wywróci ten status quo? Niekoniecznie. Ale i tak mu się przyjrzałem.

Huawei MateBook D 16 (2024)
Z zewnątrz laptop jak każdy inny, prawda?

W Dubaju był to produkt, któremu ze sceny nie poświęcono aż tak wiele uwagi. Jasne, dostał świeżutki spot reklamowy, gdzie w znacznym stopniu skupiono się na obudowie i jednostkach Intela, ale z pewnością nie była to premiera, która miałaby zatrzymać spojrzenia. Huawei skorzystał z premiery, by mierzyć swój laptop w porównaniach z konkurencją, ale czy ktoś, kto chciał kupić 14-calowego Macbooka Pro od Apple rozważy MateBooka D 16 tylko dlatego, że przy 16-calowym ekranie waży tylko 50 gramów więcej? To imponujące osiągnięcie, ale i porównanie, które nie przełoży się na rzeczywistą zmianę decyzji. Więcej sensu miał późniejszy wykres z odniesieniem się do innej 16-calowej konkurencji na Windowsie, jednak Huawei zapomniał chociażby o istnieniu ponad 480 gramów lżejszego laptopa LG Gram 16.

Pominę jednak ten aspekt konferencji, bo dla nikogo nie powinno być zaskoczeniem, że te zawsze wychwalają prezentowane produkty. Jest w konstrukcji MateBooka D 16 coś, co może przyciągać spojrzenia. To zawias, który pozwala rozłożyć konstrukcję do 180 stopni. Nie jest to konstrukcja typu 360 stopni i próżno tu szukać ekranu dotykowego, ale osiągnięcie tego stanu z pewnością uprzyjemni korzystanie w części sytuacji. Zawias pracował dość gładko przy jednoczesnym zachowaniu rozsądnego oporu. Nie powinno nikogo zaskakiwać, że nieco on sprężynuje, ale całość da się otworzyć jedną ręką. Całość wykonano z chłodnego, jasnoszarego aluminium (odcień ten nazwano Mystic Silver), które przy pierwszym kontakcie nie uginało się pod nadgarstkami. Klawiatura, zapewne nożycowa, pracowała dość gładko.

Huawei MateBook D 16 (2024) na płasko
Huawei MateBook D 16 może leżeć płasko

Na pierwszy rzut oka do ergonomii nie mogę mieć większych zastrzeżeń, warto jednak wspomnieć, że nie każdy MateBook D 16 będzie taki sam. Na rynku pojawią się dwie wersje konstrukcji – jedna z akumulatorami o pojemności 56 Wh i wadze 1,68 kilograma, a druga o wadze 1,72 kg, wynikającej z zastosowania ogniw o pojemności 70 Wh. Na stoisku nie wyczułem przesadnej różnicy w wadze (a być może były prezentowane nam tylko najcięższe warianty). Tak czy inaczej, MateBook D16 będzie o 300 gramów lżejszy od innego 16-calowego laptopa Huawei, czyli MateBooka 16s. Koszt tej decyzji to brak ekranu dotykowego o nieco lepszej jakości, ale nie musimy ponosić kosztu w postaci wydajności.

Wszystko dlatego, że w najmocniejszej konfiguracji Huawei MateBook D 16 otrzyma układ Intel i9-13900H. W recenzji Huawei MateBook 16s (2023) uznałem tę jednostkę za kawał dobrego procesora i przy niewielkich zmianach na rynku PC to w dalszym ciągu jest prawdą. Dzięki obecności rozwiązań z platformy Intel EVO laptop powinien uruchamiać się szybko i działać żwawo. Oczywiście dla mniej zaawansowanych zastosowań zamiast i9 otrzymamy jednostki i5-13420H, i5-12450H oraz i7-13700H, których bazowe wykorzystanie mocy także wyniesie 45W. Pojawią się one w konfiguracjach z 8 i 16 GB, więc Huawei obstawi modelami D 16 kilka segmentów rynku.

Jest jeszcze kilka rzeczy, które mają wyróżnić Huawei MateBook D 16 na rynku. Sporo uwagi poświęcono antenom Huawei Metaline. To system anten, który zdobył dla firmy pięć gwiazdek w teście sygnału Wi-Fi SGS. O firmie nigdy wcześniej nie słyszałem, ale wiem już tyle, że testuje wiele rodzajów fal, w tym stopień napromieniowania wychodzącego z urządzeń elektrycznych czy działanie NFC oraz ładowania bezprzewodowego. Huawei chwalił się tym, że jego laptopy potrafią utrzymać łączność Wi-Fi nawet 270 metrów od nadajnika (bez żadnych przeszkód). Bardziej wymierne na co dzień może okazać się o 51% szybsze tempo pobierania na paśmie 5 GHz w porównaniu do MateBooka D 15 w tych samych warunkach.

Reszta raczej nie będzie już nikogo zaskakiwać. Laptopy trafią na rynek z dyskami SSD NVMe o pojemności 512 GB lub 1TB. Na każdym z nich znajdziemy Windowsa 11. Każdy z nich obsłuży też kamerkę 1080p, która będzie rejestrowała szersze pole widzenia i w razie potrzeby przesuwała zwężony kadr, byśmy nadal w nim pozostali. Laptopa naładujemy ładowarką o mocy 65W (a więc z mniejszą mocą niż w MateBooku 16s z ładowarką 100W). 16-calowy ekran to panel IPS o proporcjach 16:10 i rozdzielczości 1920×1200 pikseli z jasnością na poziomie 300 nitów, czyli bez jakiejkolwiek rewelacji. Wśród portów znajdziemy USB 2.0 (trochę staroć), USB 3.2 Gen 1, USB-C z DisplayPort, HDMI oraz gniazdo 3,5 mm. W zależności od wybranego laptopa klawiatura może, ale nie musi być podświetlana.

Laptopy wejdą do Polski z początkiem 2024 roku, a ich ceny wyglądają następująco:

  • Huawei MateBook D 16 i5-12450H/8/512 GB – 799 euro (ok. 3470 złotych)
  • Huawei MateBook D 16 i5-12450H/16/512GB – 899 euro (ok. 3900 złotych)
  • Huawei MateBook D 16 i5-13420H/16GB/1TB – 999 euro (ok. 4330 złotych)
  • Huawei MateBook D 16 i7-13700H/16GB/1TB – 1299 euro (ok. 5630 złotych)
  • Huawei MateBook D 16 i9-13900H/16GB/1TB – 1399 euro (ok. 6060 złotych)

Niektóre modele wydają się rozsądnie wycenione, inne, jak MateBook D16 z procesorem i7, będą miały ostrą wewnętrzną konkurencję, wszak MateBook 16s z i7-12700H (poprzednia generacja, ale jednak) na stronie Huawei kosztuje teraz 5349 złotych. Zachowanie konkurencyjności w aspekcie ceny będzie kluczowe, bowiem bez tego trudno będzie przekonać do niezauważalnych na pierwszy rzut oka zmian jak nowe anteny czy zwiększona wydajność.

Czy nadchodzi era zmatowionych ekranów?

Z pewnością zauważyliście w przestrzeni publicznej, że coraz więcej osób nakłada na telefony dość charakterystyczne szkła. Ich matowa powierzchnia sprawia, że przyjemniej dotyka się telefonu, a do tego lepiej radzi sobie z odbijaniem światła, co przecież jest zmorą błyszczącego szkła. Dodatkowo sprawia to wrażenie przyjemniejszego w odbiorze dla oczu i pozwala ukryć treść ekranu przed wścibskimi oczami. Oczywiście nie brakuje też i wad – zmatowienie obniża jasność, a do tego wpływa na odbiór kolorów. Jednocześnie na horyzoncie coraz głośniej majaczą urządzenia z panelami stworzonymi od podstaw na matową modłę. Swoje produkty stworzone w ten sposób ma już TCL, a wkrótce na rynek trafi Huawei MatePad Air PaperMatte.

Huawei MatePad PaperMatte w etui
Huawei MatePad Air PaperMatte wygląda, jakby ktoś przyciemnił mu ekran

Nim jednak zacznę o ekranie, chciałbym pochwalić kierunek wizualny, w jakim poszedł Huawei. MatePad Air PaperMatte Edition prezentuje się estetycznie, jest solidnie wykonany, a akcent w postaci czerwonego włącznika jest miły dla oka. Podobnie jak miły jest pierwszy rzut oka na ekran. Przyzwyczajony do wyświetlaczy, które (zwłaszcza na stoiskach podczas konferencji) atakują mnie jak najwyższą jasnością i nasyceniem, patrzyłem na MatePad Air PaperMatte z większym zainteresowaniem. Urządzenie miło trzymało się w dłoni i choć 508 gramów bynajmniej czyni go lekkim, tak całość jest całkiem zgrabna, a powabu dodawało jej etui z klawiaturą.

Sam ekran ma papiery na to, by po prostu być dobrą matrycą w tej cenie. To IPS o przekątnej 11,5 cala, co przy rozdzielczości 2800×1840 pikseli daje satysfakcjonujące dla oka 291 pikseli na cal. Proporcje 3:2 przybliżają sprzęt do lekkich laptopów, co zresztą Huawei przypominał wizualizacjami z aplikacjami do edycji tekstu dzielonymi chociażby z przeglądarką. Oczywiście, z naszej perspektywy kłopotem może okazać się system – EMUI przykrywające Androida bez dostępu do usług Google Play. Obejść tego rozwiązania nie brakuje, ale zawsze pojawią się czarne owce, które z różnych powodów nie będą chciały współpracować bez usług Google Play. Narzędzi pracy na HMS jednak nie brakuje – działają tu m.in. rozwiązania Microsoftu, WPS Office, a i Huawei rozwinął swoje aplikacje.

Wracając do ekranu, nie sposób nie wspomnieć o tym, że to panel z odświeżaniem do 144 Hz. Huawei nie uczynił jednak z tego urządzenia propozycji gamingowej, szczególnie że w środku tkwi nadal dobry, ale nie tak mocny Snapdragon 888. Znacznie większy nacisk kładzie się tu na imitowanie obcowania z ekranem typu e-ink. Tablet oferuje tryb monochromatyczny, który dla mniej wprawnego oka nie będzie różnił się od tego, co oferują czytniki e-booków. Jasność zmniejsza się do naprawdę niskiego poziomu (choć możemy ja podbić), ale zachowujemy płynność panelu IPS. Inny tryb – Colour eBook mode będzie przeznaczony do czytania komiksów. Do tego kompatybilność z rysikiem Huawei MPencil 2. generacji z 4096 stopniami nacisku może sprawić, że tablet mógłby stać się propozycją na studia. Ekran powinien w mniejszym stopniu męczyć oczy zmuszone czytać wieczorne notatki, co ma potwierdzać certyfikacja firmy SGS w kategorii “Low Visual Fatigue” (w wolnym tłumaczeniu: niski poziom zmęczenia obrazem”

Huawei MatePad PaperMatte z tyłu
MatePad Air PaperMatte w etui

Huawei MatePad Air PaperMatte pod żadnym względem nie będzie rekordowy. Akumulator 8300 mAh oferuje pojemność, którą minimalnie przebija Samsung Galaxy Tab S9 z ekranem mniejszym o pół cala i obudową smuklejszą o 5 mm. Jednak w porównaniu do Samsunga tu w pudełku znajdziemy ładowarkę i to o mocy 40W. Jeśli MatePad Air miałby czymś zyskać w oczach niezdecydowanych osób, to wielozadaniowością. Oprócz dzielenia ekranu i otwierania aplikacji w smartfonowych proporcjach, jest też schowek, który pozwala skopiować nie tylko tekst, ale i zdjęcia oraz pliki, a dostęp do niego otrzymujemy zawsze po przeciągnięciu od krawędzi. W dodatku między podzielonymi ekranami także możemy przenosić zdjęcia i umieszczać je chociażby bezpośrednio w prezentacjach.

Czy Huawei MatePad Air PaperMatte ma szansę zrewolucjonizować rynek? Raczej wątpię, ale z pewnością będzie ciekawą alternatywą dla tych, którzy z jakiegoś powodu nie chcą mieć iPada czy Samsunga bądź Lenovo. Ale nie tylko w tej kategorii Huawei mierzy wysoko.

Nie jestem krytykiem sztuki, ale Huawei MatePad Pro 13,2″ coś tu zmalował

To, że Huawei nie ma najbardziej komfortowej pozycji do podbijania szeroko pojętego “Zachodu” swoimi urządzeniami nie oznacza, że ograniczy skalę działania i skupi się na tańszym, mniej innowacyjnym sprzęcie. MatePad Pro 13,2″ rzuca rękawice dużym propozycjom Apple czy Samsunga z dopiskami Pro i Ultra. Przede wszystkim w zakresie rysika, jaki możemy kupić z urządzeniem. M Pencil trzeciej generacji nie będzie bowiem korzystał z Bluetooth, a z autorskiej technologii NearLink.

Nie powiedziano o niej za wiele podczas konferencji, a jedynie chwalono się opóźnieniem sześciokrotnie niższym niż w poprzedniej generacji M Pencil oraz wykrywaniem ponad 10000 stopni nacisku. Ze sceny słyszeliśmy o braku poczucia spóźnienia. Podczas pisania w notatniku też byłbym bliski tego stwierdzenia, choć bez dłuższego testu nie mam 100% pewności, że to faktyczny przełom. Tak czy inaczej to przyjemne doświadczenie, a dla artystów duża precyzja może być warta każdych pieniędzy. Z pewnością ergonomia tego rysika nie odbiega znacząco od innych tego typu rozwiązań. Jest on okrągły, nie za lekki i stawia wyczuwalny, ale nieduży opór przy kontakcie z powierzchnią.

Huawei MatePad Pro 13,2″ na pierwszy rzut oka wygląda jak laptop

Co jednak po rysiku, jeżeli nie kryje się za nim udany ekran? Ten w Huawei MatePad Pro 13,2″ najpierw czaruje naprawdę niewielkimi ramkami dookoła, by następnie nieco rozczarowywać wcięciem. Byłbym pod ogromnym wrażeniem, gdyby aparat udało się lepiej zamaskować, ale niestety, mamy tu widok przypominający ostatnie twory Apple i Samsunga. Pod względem możliwości wszystko prezentuje się tu zacnie. Ekran Flexible OLED w proporcjach 3:2 oferuje rozdzielczość 2880×1920, co daje 262 ppi. Jego maksymalne odświeżanie to 144 Hz, a jasność w piku wynosi nawet 1000 nitów. Wszystko przy 10-bitowej głębi kolorów oraz współczynnikowi odwzorowania barw ΔE < 1.

To nie tak, że recytuję tę specyfikację, bo nie mam własnych przemyśleń. Uważam, że to jeden z najlepszych ekranów, jakie możecie znaleźć w tablecie. Kolory są żywe, nasycenie nieprzesadzone, a kąty widzenia okazały się bardzo szerokie. Do tego jasność maksymalna jest wysoka, ale nie wiąże się z kompromisami w nasyceniu. Przy minimalnej nie byłem w stanie wyczuć migotania ekranu, a widoczność przy minimalnej jasności jest na wysokim poziomie. Jeśli ktoś wybierze MatePada Pro zamiast propozycji Samsunga czy Apple właśnie ze względu na ekran, nie będzie rozczarowany.

A co z resztą sprzętu? Niezależnie, ile ważyłby MatePad Pro, przy 13,2-calowym ekranie da się odczuć jego wymiary. To urządzenie, które nie będzie zbyt poręczne, nawet jeśli waży tylko 580 gramów. Producent nie zakłada jednak, że cały czas będziemy je nosić w dłoni, a w przypadku najdroższego wariantu planuje, byśmy mieli w zestawie klawiaturę albo etui. Co ciekawe, prezentowana klawiatura może działać w nieco dalszym sąsiedztwie od tabletu, więc możemy przykładowo mieć ją na kolanach, gdy tablet stoi na stoliku. Do tego dostajemy touchpad, czym, jak mniemam, Huawei chce przybliżyć nas do uczucia obcowania z PCtem. Jednak zamiast Windowsa znajdziemy Harmony OS 4 lub, jeśli sprzęt dotrze do Europy, Androida pod nakładką EMUI, ale bez rozwiązań Google.

Niewielkie ramki i akcent stylistyczny w MatePad Pro 13,2″ -to może się podobać

Huawei MatePad Pro 13,2″ pracuje pod kontrolą procesora Kirin 9000S z obsługą sieci 5G, który zagościł w serii Mate 60 Pro. To jednostka, która jeszcze bez litery “S” pojawiała się w 2020 roku w smartfonach takich jak Huawei Mate 40 Pro. Obsługa sieci 5G może oznaczać, że albo Huawei wejdzie na europejskie rynki z własnym modułem 5G, albo tablet w ogóle do nas nie trafi ze względu na tarcia między Chinami a Stanami Zjednoczonymi. Jeśli ziści się ten pierwszy scenariusz to będziemy mogli mówić o małej rewolucji. Poza ulepszoną konstrukcją 7-nanometrowego procesora, postawiono tu na układ graficzny Maleoon 910 MP4, inny od Mali-G78 MP24. W zestawie dostaniemy także 12 GB RAM-u i 256 lub 512 GB pamięci.

MatePad Pro ma swoją nazwę zawdzięczać systemowi sześciu głośników, które (i tu ponownie wkracza firma SGS) otrzymały pięć gwiazdek za jakość głośników w tablecie – po raz pierwszy w historii. Przyznaję, że nie miałem okazji tego sprawdzić, podobnie jak jakości zdjęć i wideo. W środku znajdziemy przednią kamerę o rozdzielczości 16 Mpix i przesłonie f/2.2 wspomaganą przy rozpoznawaniu twarzy przez moduł ToF 3D. Z tyłu goszczą dwa oczka – jedno ma 8 Mpix i oferuje ultraszerokie pole widzenia, a drugie to standardowo szeroki 13 Mpix z przesłoną f/1.8. To wszystko przy akumulatorze o pojemności 10100 mAh, do którego dołączono ładowarkę o mocy 88W.

Huawei MatePad Pro 13,2″ trafi na rynki w dwóch wariantach:

  • Huawei MatePad Pro 13,2″ 12/256 GB – 999 euro (ok. 4330 złotych)
  • Huawei MatePad Pro 13,2″ 12/512 GB + klawiatura – 1100 euro (ok. 5200 złotych).

Drugie wrażenie z Huawei FreeClip. Jest mi z nimi coraz lepiej

Na sam koniec zostawiłem słuchawki, które dość szczegółowo opisałem w tym tekście. Huawei FreeClip były główną gwiazdą dubajskiego wieczoru. Z pewnością zasłużyły na uwagę ze względu na nową konstrukcję, która początkowo nie przypadła mi do gustu. Jednak od tego czasu miałem okazję pokazać je kilku osobom, które przymierzały je i oceniały ich aspekt wizualny. Wśród osób, którym je pokazywałem (25-35 lat), słuchawki zbierają dość pozytywne opinie – ich wygląd przypomina części osób kolczyki, inne mają skojarzenia z aparatem słuchowym, ale ostatecznie widzą w tym sprzęcie świeżość i nowoczesność. Jestem zatem w mniejszości.

Koncepcja sprzętu niejako zapinającego się dookoła ucha (ale bez jego uciskania) przemawia do mnie, zwłaszcza, że nie przeszkadzała mi przez długi czas. To ten typ słuchawek, które nosiłem niemal cały dzień, całkowicie o nich zapominając. No dobrze, może nie całkowicie, ale z pewnością nic nie zatyka tu moich uszu oraz nie sprawia mi dyskomfortu. Nie zdarzyło się także, by słuchawki zsuwały się z uszu lub by trzymały się na nich luźniej niż bym tego potrzebował. Przy wadze 5,6 grama na słuchawkę to naprawdę kompaktowy i przyjemny zestaw.

Nie jest jednak tak, że moja opinia zmieniła się o 180 stopni i teraz będę obrońcą konceptu Huawei FreeClip. O ile wykrywanie stuknięć działa dobrze w każdej części sprzętu, tak tempo reakcji pozostawia wiele do życzenia. Same opcje zmiany ustawień dźwięku w aplikacji AI Life także nie dają zbyt szerokiego pola do popisu. Do tego trudno przeoczyć fakt, że niezależnie od tego jak głośny to sprzęt, czasem nie będziemy słyszeć muzyki, a nie otrzymamy też żadnej izolacji od otoczenia w postaci kontrfali.

Ocena Huawei FreeClip zajmie mi więcej czasu i uwagi niż myślałem. Z drugiej strony to dobrze – okazało się bowiem, że z rynku słuchawek da się jeszcze wycisnąć coś ekscytującego.