Przygody Canona z alternatywną optyką

Globalne statystyki sprzedaży aparatów fotograficznych nie kłamią – na tym rynku rządzi Canon, mając niemal połowę udziałów, później Sony z ćwiartką+ tego tortu, a reszta stawki jest daleko w tyle, dzieląc między siebie resztę. Przewaga potentata nie budzi wątpliwości – a będąc największym, można sobie pozwolić na więcej.
Canon EOS R8

(fot. Andrzej Libiszewski, Chip.pl)

Canon strzeże swojego bagnetu jak Smaug swojego skarbu

Canon RF pojawił się na rynku w momencie, gdy już istniały na nim inne systemy bezlusterkowe – w 2008 roku zadebiutował system mikro 4/3 autorstwa Panasonica i Olympusa, w 2010 Sony zaprezentowało pierwszy aparat z bagnetem E, w 2012 roku do wyścigu dołączył Fujifilm z bagnetem X i Canon z mocowaniem EF-M. Z wyjątkiem tego ostatniego wszystkie przetrwały i mają się doskonale, EF-M natomiast odchodzi w przeszłość, wyparty przez dużo bardziej udany i nowocześniejszy RF, który zadebiutował w 2018 roku.

Canon EOS R8
(fot. Andrzej Libiszewski, Chip.pl)

Wraz z pierwszym Canonem R zaprezentowane zostały cztery obiektywy:

  • RF 24–105 mm f/4 L IS USM
  • RF 28–70 mm f/2 L USM
  • RF 50 mm f/1.2 L USM
  • RF 35 mm f/1.8 MACRO IS STM

Zestaw ten spełniał podstawowe wymagania nowych użytkowników, trudno jednak powiedzieć, by był szczególnie bogaty w porównaniu do istniejącej od dłuższego czasu konkurencji, nie był także, z wyjątkiem szkła 35 mm, tani. Canon startował późno, na zachętę z aparatem sprzedawany był zatem adapter pozwalający na używanie z nowym korpusem obiektywów pochodzących z lustrzanek EF. Ułatwiało to przejście na bezlusterkowiec, bez konieczności ponoszenia znacznych kosztów zmiany systemu, zwłaszcza że optyka EF działa przez adapter bardzo dobrze.

Canon EOS R8
(fot. Andrzej Libiszewski, Chip.pl)

Chętnych na zakup nie zabrakło, Canon zresztą nie zasypiał gruszek w popiele i wkrótce pojawił się także tani pełnoklatkowy korpus dla mniej wymagających użytkowników oraz kolejne obiektywy. Przejście z EF na RF wydawało się naturalną koleją rzeczy, tym bardziej że producent odrobił lekcję i aparaty należały do naprawdę udanych. Canon szybko zyskał uznanie i pierwszą pozycję w rankingach sprzedaży.

Konsekwencje tego nie były trudne do przewidzenia. Sony, startując w 2010 roku z nowym bagnetem, opublikował jego specyfikację i protokół komunikacyjny, zachęcając – konkurencję w końcu – do korzystania z niego bez ograniczeń. Zabieg się udał, Sony ma się dziś świetnie, a jego obiektywy i Sony/Zeiss są jeszcze lepsze, lecz użytkownicy mniej zasobni zyskali możliwość wyboru z ogromnej puli sprzętu alternatywnego, często tylko nieznacznie gorszego (jeśli w ogóle), a tańszego. Wybór jest ogromny, od najtańszych w pełni manualnych szkieł z chińskich manufaktur w rodzaju 7Artisan czy TTArtisan począwszy, przez średnią klasę w rodzaju Samyanga, do kosztownych produktów z najwyższej półki autorstwa Sigmy i Tamrona.

Canon RF zyskał jednak użytkowników zbyt szybko. System sprzedawał się znakomicie, optyka, mimo wysokich cen, także. Po cóż zatem producent miałby go otwierać na alternatywną optykę, skoro doskonale zarabiał na tym, że jest zamknięta? Canon urósł tak szybko, że mógł sobie pozwolić na zignorowanie dość nielicznych jeszcze głosów niezadowolenia.

Zobacz także: Test Canon EOS R8 – zwodniczo tania pełna klatka (chip.pl)

Rebelia

Alternatywna optyka zaczęła się mimo to pojawiać. Canonowi to nie przeszkadzało, gdyż początkowo były to obiektywy w pełni manualne, w ogóle niekorzystające z komunikacji z korpusem, więc z definicji dość niszowe.

Spokój panował do czasu, a atak wyszedł ze strony południowokoreańskiego Samyanga (produkującego optykę także pod nazwą Rokinon i Bower), który już w 2019 roku usiłował wprowadzić na rynek swój obiektyw dla bagnetu RF. Canon nie opublikował wprawdzie protokołu komunikacyjnego swojego bagnetu, lecz nie przeszkodziło to rozpracować go z pomocą inżynierii wstecznej na tyle dobrze, że udało się uzyskać współpracę AF obiektywu z korpusami.

Pierwszym obiektywem skonstruowanym w ten sposób przez Samyanga był model 14 mm f/2.8, niedługo po nim pojawiła się jasna portretówka 85 mm f/1.4. Sprzęt pojawił się w recenzjach, trafił do sklepów, by w 2021 roku nagle po cichu zniknąć zarówno ze sklepów, jak i ze strony producenta.

Szczęścia próbował także Viltrox, w 2021 roku wprowadzając do oferty swój obiektyw 85 mm f/1.8 i sytuacja się powtórzyła – w 2022 roku obiektyw zniknął ze sprzedaży i ze strony producenta, tyle że tym razem nie odbyło się to po cichu – Canon oficjalnie potwierdził, że zażądał wycofania produktu ze sprzedaży, powołując się na naruszenie własności intelektualnej i grożąc pozwem.

Trzeci atak przyszedł ze strony Yongnuo, chińskiego producenta, który swoją karierę w tym biznesie zaczynał od skopiowania przeznaczonego dla lustrzanek Canona obiektywu 50 mm f/1.8. W 2021 zapowiedzieli wprowadzenie taniego obiektywu 35 mm f/2 i kolejnej portretówki 85 mm f/1.8. Canon zaingerował ponownie, sprzęt nigdy nie trafił do sprzedaży, lecz po 2,5 roku Yongnuo YN 85 mm f/1.8R DF DSM II pojawił się w przedsprzedaży w USA, a z tego, co widzę, to choć w Polsce oficjalnie wersji RF nie można kupić, to jest możliwość zamówienia sprzętu wysyłkowo wprost ze strony producenta w cenie około 380 dol + koszy przesyłki.

Canon EOS R50
(fot. Andrzej Libiszewski, Chip.pl)

Canon bowiem w 2023 roku zaczął nieco luzować swoją politykę dotyczącą systemu RF. Nie było i nie ma mowy o udostępnieniu specyfikacji dla każdego, jak to się stało w przypadku Sony, lecz przynajmniej otworzono pole do rozmów o licencjonowaniu rozwiązań na potrzeby konkretnych urządzeń. Trudno powiedzieć, czy ponowne pojawienie się Yongnuo YN 85 mm f/1.8R DF DSM II należy przypisać zawarciu stosownego porozumienia – oficjalnie pierwszym takim obiektywem jest Meike AF 85 mm f/1.4, który zaprezentowany został w 2023 roku, lecz na razie jeszcze nie trafił do sprzedaży.

Canon EOS R7
(fot. Andrzej Libiszewski, Chip.pl)

Z rozluźnienia polityki licencyjnej skorzystała także Cosina, która co prawda nie produkuje obiektywów z autofocusem dla systemu Canona, lecz ma w ofercie dwa manualne modele (Voigtlander Nocton 50 mm f/1 i Nocton 40 mm f/1.2) wyposażone w elektronikę do komunikacji z korpusem na potrzeby potwierdzenia ostrości i stabilizacji obrazu.

Zmiany potrzebne, ale zbyt zachowawcze

Obecne zmiany w polityce Canona są światełkiem w tunelu, lecz mimo wszystko trudno być optymistą. System pozostaje bowiem zamknięty, a jednostkowe ustępstwa na rzecz konkretnych produktów idą chwilowo w kierunku dopuszczenia szkieł z najniższej półki oraz niszowych, jak Nokton. Canon raczej prędko nie dopuści konkurencji firm takich jak Sigma czy Tamron, zdolnych do zaoferowania produktów z najwyższej półki, lecz znacznie tańszych niż optyka Canona – po co miałby to robić, skoro mimo wypominania zamkniętości systemu w recenzjach obiektywy i korpusy sprzedają się jak ciepłe bułeczki?

Najgorzej wychodzą na tym klienci skuszeni korpusami APS-C, z wyjątkiem najtańszego całkiem niezłymi, którym Canon oferuje wybór w postaci w miarę sensownie wycenionych, lecz przeraźliwie plastikowych obiektywów RF-S lub duże i raczej drogie szkła pełnoklatkowe. O wielkiej trójce tanich stałek Sigmy czy o równie udanych niepełnoklatkowych zoomach mogą tylko pomarzyć.

Nie sposób nie zauważyć niejakiego podobieństwa Canona do Apple – z zachowaniem oczywiście odpowiednich proporcji. Apple wykazało skłonność do ustępstw nie dlatego, że klienci tego chcieli, tylko dlatego, że dobrała się do nich najpierw Komisja Europejska, a teraz także amerykański Departament Sprawiedliwości. Canon nie jest aż taką potęgą jak Apple, bo i rynek nie tak wielki, lecz może się okazać, że w końcu ktoś straci cierpliwość i skończy się pozwem za praktyki monopolistyczne. Mało prawdopodobne? Być może. Ale nie niemożliwe.