Dlaczego na Apple TV i Amazon Prime trzeba płacić za filmy, chociaż płacimy abonament?

Ta kwestia oburza wiele osób. Apple chce od użytkowników 34,99 PLN za miesiąc dostępu do Apple TV+, a do tego jeszcze 64,99 PLN za Diunę Część Druga. Podobnie jest na Amazon Prime Video – niby część treści jest w abonamencie, część można wypożyczyć i są jeszcze jakieś dodatkowe kanały. Oto, co musisz wiedzieć, by zrozumieć VOD oraz temat „okien” w dystrybucji filmowej.
Dlaczego na Apple TV i Amazon Prime trzeba płacić za filmy, chociaż płacimy abonament?

Krąg życia filmów

Dawno dawno temu, czyli w latach 90-tych XX wieku, rynek praw filmowych i ich dystrybucji był znacznie bardziej jednowymiarowy niż obecnie. Film pojawiał się w kinie (w Polsce nawet czasem po 3, 6 miesiącach od premiery w Stanach Zjednoczonych), po pół roku debiutował na kasetach VHS (wcześniej wersja nagrywana kamerą w kinie pojawiała się na bazarach), pojawiło się też coś takiego jak HBO i Canal+ w kablówkach i na satelicie. Tam filmy pojawiały się po kolejnym pół roku.

Tu warto wprowadzić pewną ciekawostkę. W 2002 roku zadebiutowało HBO 2 – koszt dostępu do dwóch kanałów HBO w kablówkach wynosił 19,99 PLN wtedy. Przeciętne wynagrodzenie w Polsce w 2002 roku wynosiło 2133,21 PLN, obecnie to 7155,48 PLN (GUS 2023 brutto), a dostęp do HBO Max to wydatek 29,99 PLN. W dodatku dziś możemy usługę opłacić na miesiąc, a 20 lat temu konieczne było związanie się z operatorem długoterminową umową. Wtedy dostęp do HBO czy Canal+ rzeczywiście był „premium”.

Natomiast po kolejnym roku, czy też 9 miesiącach filmy trafiały już do kanałów otwartych, czyli TVN, Polsatu i TVP.  Gdy dodamy do tego małe telewizory kineskopowe, ograniczenia w możliwości zmiany ścieżki dźwiękowej, to dostępność filmów w sposób legalny była mocno ograniczona, kosztowna i marnej jakości.

Jednak w gruncie rzeczy od 30 lat obieg filmów i cykliczność się nie zmieniła. Choć najpierw Netflix, a później pandemia próbowały to zmienić. Hollywood jednak mocno optuje za długimi oknami i działania Apple ze swoimi filmami pokazują, że ten tradycyjny model dystrybucji pozostanie z nami jeszcze przez długi czas.

A współcześnie krąg życia filmów wygląda następująco: Debiut kinowy -> premiera w serwisach transakcyjnych VOD -> premiera na nośnikach fizycznych -> premiera w serwisach streamingowych (subskrypcyjnym VOD) -> premiera na kanałach telewizyjnych premium -> premiera w kanałach otwartych telewizyjnych. 

Po drodze jeszcze może występować rotacja w serwisach subskrypcyjnych na przykład produkcje Warner Bros ostatnio coraz częściej pojawiają się także w serwisie Netflix. Coraz rzadziej też mamy do czynienia z premierami na nośnikach fizycznych. A Polska jest wręcz okradana z debiutu chociażby filmów Disneya na Blu-ray 4K i Blu-ray. Na przykład nowa animacja Disneya Wish/Życzenie w Polsce pojawiła się tylko na DVD (rozdzielczość 576p). Oczywiście to tylko modelowy schemat, bywają od tego wyjątki, także okresy pomiędzy poszczególnymi premierami się różnią.

Wspomniany Netflix wiele filmów wypuszcza do kin jedynie w limitowanych ilościach, tylko po to, aby dana pozycja mogła się kwalifikować po nagrody filmowe, zwłaszcza Oscary.

Czytaj też: Matrycowa loteria – producenci telewizorów mówią o jakości, a później odpalają excela

Istotna różnica pomiędzy tVOD, a sVOD

Pod hasłem VOD – video on demand, czyli wideo na życzenie kryje się cały szereg usług. Ich podział nie jest łatwy współcześnie, ponieważ wiele serwisów stosuje mix przeróżnych rodzajów dostępu do treści. Natomiast najłatwiej wyróżnić 3 standardy określane prostymi jedno literowymi skrótami tVOD, sVOD oraz aVOD. I tak tVOD to transakcyjny serwis VOD, a sVOD to subskrypcyjny serwis VOD.

W tVOD płacimy za dostęp do pojedynczego tytułu. Możemy dany film wypożyczyć na 24/48h lub też kupić z dostępem na zawsze (do końca działania usługi lub innych okoliczności). To model rodem z wypożyczalni kaset VHS i płyt DVD z lat 90-tych, czy też sklepów z fizycznymi nośnikami. Możemy obejrzeć film i zapomnieć lub mieć go na naszej wirtualnej półce.

Zalety względem subskrypcji? Po pierwsze najczęściej wcześniejszy dostęp. I dotyczy to nie tylko wielkich kasowych hitów, na przykład istnieje coś takiego jak Kino pod Baranami w wersji VOD i tam można obejrzeć chociażby nowy film Allena na długo przed debiutem w innych serwisach abonamentowych, gdzie dystrybucja w kinach była bardzo ograniczona. Takimi wypożyczalniami filmów są też dwaj główni gracze w świecie VOD – Apple i Amazon. Obie firmy oferują zakup lub wypożyczenie filmów.

Dla Polskiego odbiorcy może być to niecodzienne, ponieważ Amazon w Polsce wystartował najpierw z abonamentem, a później sprzedażą i wypożyczaniem pojedynczych tytułów, a iTunes Movies był ciekawostką niż mainstreamowym serwisem przez długie lata. Ta tradycja kupowania cyfrowych treści jest u nas zdecydowanie rzadka, zwłaszcza że przez lata po prostu królowały Torrenty, a nie zakup fizycznych nośników.

Plusem jest też wysoka jakość dźwięku i obrazu. Obecnie w ramach tych usług można mieć dostęp do niezłego 4K i przyzwoitego Dolby Atmos. Oczywiście serwisów oferujących tVOD jest więcej na czele z Google Play, czy player (w tym pierwszym za 4K trzeba dopłacić, a ten drugi oferuje fatalną jakość), tVOD oddzielnie od Canal+Online oferuje Canal+ pod szyldem Canal+ Premiery, także Polsat Box ma ofertę tVOD dla swoich abonentów.

Natomiast pod sVOD rozumiemy wszystkie usługi z dostępem abonamentowym, czyli właśnie Amazon Prime Video w ramach opłaty Prime, AppleTV+, HBO MAX, Disney+ i inne. Warto zwrócić uwagę na to, że właśnie Apple nawet w stosunku do swoich filmów (produkowanych przez Apple lub do których firma zakupiła prawa) stosuje okna. Zarówno Napoleon, Agrylle, czy Czas Krwawego Księżyca najpierw debiutowały w kinach, później na tVOD, a dopiero po paru tygodniach w ramach subskrypcji.

W ramach abonamentu sVOD mamy dostęp do bazy filmów, seriali, ale też nie mamy gwarancji co do dostępności treści. O ile na przykład Apple ma prawa na 10 lat do wielu zakupionych filmów, tak w przypadku Netflix, HBO, czy Amazon Prime rotacja następuje bardzo często. Film pojawia się, a za 3-4 miesiące albo po roku znika z oferty, czasem pojawia się ponownie. Niektóre filmy dostępne są też w kilku usługach jednocześnie, inne na wyłączność. Aby ten galimatias był jeszcze większy często dostępność jest uzależniona regionalnie.

Czytaj też: Rewolucja w Sony Bravia! Producent wypuszcza tylko trzy modele telewizorów

Czy warto kupować pojedyncze tytuły na VOD?

Myślę, że to pytanie może być najbardziej istotne. Po co dziś kupować Diunę 2 na Apple TV, kiedy za miesiąc będzie na HBO MAX?  Głównym argumentem jest czas oczekiwania. W tVOD film już jest, w serwisie subskrypcyjnym pojawi się za jakiś czas. Drugi argument to jakość – HBO Max co prawda oferuje 4K HDR i dźwięk Dolby Atmos na wybranych tytułach, w tym chociażby na pierwszej części Diuny. Natomiast w żadnym stopniu nie dorównuje to jakości z serwisu Apple TV.  Przeskok jest duży – nawet pomiędzy filami Titanic i Avatar 2 pomiędzy Disney+, a Apple TV (tVOD) różnica w jakości jest znacząca. To czy warto za tą różnicę dopłacić zależy już od naszych upodobań wizualnych oraz posiadanego sprzętu audio/video. Im lepsze głośniki i telewizor tym różnica będzie bardziej dotkliwa.

Teoretycznie argumentem za zakupem powinna być też własność, wszak raz kupiony film mamy, a w abonamencie może okazać się, że akurat, kiedy najdzie nas ochota na powtórkę to już zniknie. Natomiast to jest tylko teoria, w praktyce nie raz zdarzało się, że filmy kupione w danym serwisie znikały lub serwis upadał i się zamykał. Pod tym względem dalej fizyczne nośniki są pewniakiem. Tylko w przypadku zakupu filmu w HD na Apple TV gdy pojawi się jego reedycja do 4K dostaniemy ją za free, a w przypadku nośnika konieczny jest zakup kolejnej wersji filmu (tak było z Titanic, Władcą Pierścieni, Ojcem Chrzestnym i dziesiątkami innych filmów).

Czytaj też: Napisałem powieść, jakiej jeszcze nie czytaliście. Czy sztuczna inteligencja będzie naszym bogiem?

Przygotujmy się na aVOD – to dopiero będzie dramat

Jest jeszcze jeden rodzaj serwisów VOD – aVOD. To skró† od Advertised Video on demand, czyli serwisów streamingowych z reklamami. Takie usługi w Polsce były od dawna chociażby w postaci Playera. A będzie ich coraz więcej.  Serwisy aVOD dostępne są albo za darmo, albo w znacznie niższej cenie niż wersje bez reklam. Można stwierdzić, że to taki odpowiednik otwartych kanałów telewizyjnych – najniższa jakość obrazu, najpóźniejszy debiut treści i jeszcze reklamy. Ale przynajmniej jest tanio.