Unia Europejska, od lat uważana za lidera ambitnych celów klimatycznych, zmieniła właśnie swój kurs, a to szczególnie w kwestii roli przemysłu motoryzacyjnego w redukcji emisji dwutlenku węgla. Ta korekta to nie tylko techniczne doprecyzowanie przepisów, ale również odzwierciedlenie złożonych zależności między ekologicznymi aspiracjami a gospodarczą rzeczywistością. Jest to o tyle korzystne, że w ostatnich latach perspektywa dla rynku motoryzacyjnego w Unii Europejskiej nie była zbyt kolorowa.

Przemysł motoryzacyjny, czyli jeden z filarów europejskiej gospodarki, musiał zmagać się nie tylko z wyzwaniem zachowania konkurencyjności na globalnym rynku, ale też dotrzymania rygorystycznych norm emisji. Nierównomierne tempo wdrażania pojazdów elektrycznych w państwach członkowskich i opóźnienia w rozbudowie infrastruktury tylko pogłębiały problem. Jednak oto właśnie najnowsze zmiany w polityce UE można uznać za próbę znalezienia kompromisu między ekologią a przemysłową realnością.
Zakaz sprzedaży aut spalinowych w 2035 zagrożony? Unijny odwrót od celów klimatycznych wywołuje burzę
Unia Europejska musi być aktualnie bardzo wyczulona na sytuację na rynku motoryzacyjnym, jako że europejscy producenci muszą mierzyć się nie tylko ze zmianami regulacyjnymi, ale też z rosnącą konkurencją z USA i Chin. Szczególnie chińscy producenci poczynili ogromne postępy w produkcji tak uwielbianych przez UE samochodach elektrycznych, oferując przystępne cenowo modele, które zyskują popularność na całym świecie. To tylko podkreśla konieczność przyspieszenia rozwoju oferty pojazdów elektrycznych w Europie, ale też zapewnienia im odpowiedniego wsparcia infrastrukturalnego ze strony rządów. Zwłaszcza że obecnie infrastruktura ładowania w Europie jest nierównomiernie rozwinięta, a aktualnymi liderami są Holandia, Niemcy i Francja.
Czytaj też: Koniec z baterią-zagadką. Unia Europejska wprowadza nowe etykiety dla smartfonów i tabletów

Na odejście od zachwytu elektrycznymi samochodami jednak nie liczcie, bo 8 maja 2025 roku Parlament Europejski zatwierdził wprawdzie istotną poprawkę do regulacji dotyczących emisji CO₂ dla samochodów osobowych i dostawczych, ale nic aż tak rewolucyjnego. Dzięki niej, zamiast oceniać producentów wyłącznie na podstawie wyników z 2025 roku, nowa regulacja wprowadza średnią z lat 2025–2027. Ta zmiana daje producentom większą elastyczność i czas na dostosowanie strategii produkcji i sprzedaży, a to akurat może uchronić ich przed karami sięgającymi nawet 15 miliardów euro.
Czytaj też: Unia Europejska naciska na Apple – iOS ma być jeszcze bardziej otwarty
Decyzja była efektem intensywnego lobbingu ze strony największych producentów samochodów, którzy twierdzili, że pierwotne cele są nierealne w obecnych warunkach rynkowych i technologicznych. Krytycy jednak wskazują, że przemysł miał aż siedem lat, by przygotować się do wyzwań 2025 roku i uważają zmianę za ustępstwo, które może podważyć wiarygodność celów klimatycznych UE. Jednak mimo złagodzenia obecnych przepisów, UE utrzymuje długofalowy cel, czyli całkowity zakaz sprzedaży nowych pojazdów emitujących CO₂ od 2035 roku. To założenie ma zapewnić, że sektor transportu realnie przyczyni się do osiągnięcia neutralności klimatycznej w 2050 roku, ale tam, gdzie było jedno ustępstwo… no cóż, może to i daleko idący wniosek, ale kto wie, co przyniesie przyszłość?
Czytaj też: Największe sieci społecznościowe zgodziły się na wymogi, jakie nakłada Unia Europejska
Zmieniona polityka emisyjna UE podkreśla, jak trudne jest pogodzenie wzrostu gospodarczego z odpowiedzialnością środowiskową. Z jednej strony przegłosowana już większa elastyczność dla producentów może zapobiec kryzysom i redukcji zatrudnienia w krótkim terminie, a z drugiej rodzi pytania o realne zaangażowanie Unii Europejskiej w walkę ze zmianami klimatu. Tak to już jednak jest, kiedy decyzje w Brukseli muszą brać pod uwagę zarówno to, jak skutecznie wspierać przejście na czystszy transport, jak i dbać o stabilność gospodarczą na coraz bardziej konkurencyjnym rynku.